Jesteśmy świadkami powstawania kolejnej legendy, a naszym oczom ukazuje się bardzo rzadko spotykany w F1 fenomen: kierowca natchniony i doświadczający niemal metafizycznych przeżyć podczas jazdy bolidem.
Sebastian Vettel nie tylko swą jazdą i wynikami upodabnia się do największych legend Formuły 1. Wyrównanie rekordu kolejnych zwycięstw z rzędu (siedem) należącego do Schumachera oraz zdobycie historycznego, czwartego z rzędu tytułu Mistrza Świata Formuły 1 to te najbardziej oczywiste dowody jego kunsztu, pasji i poświęcenia dla wyznaczonego celu.
Jest jednak coś jeszcze, o czym Vettel wspomniał tuż po ostatnim wyścigu, w którym tak na marginesie totalnie zniszczył konkurencję, przyjeżdżając na metę aż o 30 sekund przed swoim zespołowym kolegą (b. dobrym zresztą kierowcą) Markiem Webberem…
Seb powiedział o tak dokładnym wyczuwaniu zachowania samochodu, tak idealnej jeździe bolidu, że chwilami wydawało mu się, iż… leci wzdłuż toru…
To przypomina mi opisane nieco inaczej przeżycia Ayrtona Senny, który w chwilach absolutnej koncentracji podczas jazdy często doświadczał uczucia „uniesienia”, niezwykłego odizolowania od reszty świata i „bycia w tunelu”, którym podążał tak naprawdę na wyczucie, instynktownie, prawie nieświadomie…
Vettel wydaje się wchodzić na podobny poziom zespolenia z maszyną, z torem, z duchem wyścigów. Energia i wysiłek, jaki Sebastian wkłada w przygotowania do każdego wyścigu, w zrozumienie konstrukcji i działania swojego bolidu oraz w mentalne dostrojenie swego umysłu do stojącego przed nim wyzwania zdają się przynosić nadspodziewanie dobre rezultaty.
To już nie jest tylko mechaniczna sprawność utalentowanego i umiejętnego kierowcy. To już nie tylko sprawna praca całego zespołu. To już nie tylko najszybszy w stawce samochód. Tu do głosu dochodzą podświadomość, nadludzka koncentracja i absolutna, niezachwiana pewność siebie Vettela.
Sebastian bez wątpienia jest w życiowej formie, nieustannie przesuwając granice swych możliwości… i słusznie korzystając z każdej okazji, by wygrywać, by dominować, by zetrzeć rywali w proch… póki można.
Takiej dominacji nie widzieliśmy w F1 od dekady.
Jest jednak coś jeszcze, o czym Vettel wspomniał tuż po ostatnim wyścigu, w którym tak na marginesie totalnie zniszczył konkurencję, przyjeżdżając na metę aż o 30 sekund przed swoim zespołowym kolegą (b. dobrym zresztą kierowcą) Markiem Webberem…
Seb powiedział o tak dokładnym wyczuwaniu zachowania samochodu, tak idealnej jeździe bolidu, że chwilami wydawało mu się, iż… leci wzdłuż toru…
To przypomina mi opisane nieco inaczej przeżycia Ayrtona Senny, który w chwilach absolutnej koncentracji podczas jazdy często doświadczał uczucia „uniesienia”, niezwykłego odizolowania od reszty świata i „bycia w tunelu”, którym podążał tak naprawdę na wyczucie, instynktownie, prawie nieświadomie…
Vettel wydaje się wchodzić na podobny poziom zespolenia z maszyną, z torem, z duchem wyścigów. Energia i wysiłek, jaki Sebastian wkłada w przygotowania do każdego wyścigu, w zrozumienie konstrukcji i działania swojego bolidu oraz w mentalne dostrojenie swego umysłu do stojącego przed nim wyzwania zdają się przynosić nadspodziewanie dobre rezultaty.
To już nie jest tylko mechaniczna sprawność utalentowanego i umiejętnego kierowcy. To już nie tylko sprawna praca całego zespołu. To już nie tylko najszybszy w stawce samochód. Tu do głosu dochodzą podświadomość, nadludzka koncentracja i absolutna, niezachwiana pewność siebie Vettela.
Sebastian bez wątpienia jest w życiowej formie, nieustannie przesuwając granice swych możliwości… i słusznie korzystając z każdej okazji, by wygrywać, by dominować, by zetrzeć rywali w proch… póki można.
Takiej dominacji nie widzieliśmy w F1 od dekady.