Ta historia to memento dla tych, którzy chcą robić interesy z Rosją. Ale też przykład na to, jak przypadek może złamać ludzkie życie.
Kiedy byłem korespondentem w Moskwie, poznałem ówczesnego radcę handlowego polskiej ambasady Janusza F. Prawdziwy dyplomata, człowiek, który wzbudzał zaufanie. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że ten człowiek odsiaduje 2 lata łagru gdzieś na Syberii.
Najpierw fakty.
Po karierze dyplomatycznej Janusz F. został dyrektorem największej polskiej firmy – zakładu Bioton w Orle pod Moskwą. Jego kariera zakończyła się na początku grudnia, kiedy - jak pisały rosyjskie gazety - "spowodował wypadek ze skutkiem śmiertelnym". Prowadząc samochód służbowy czołowo uderzył w nadjeżdżającą z naprzeciwka Ładę. Później zbiegł z miejsca z miejsca tragedii i został zatrzymany w Moskwie na lotnisku Domadiedowo, gdy próbował wylecieć do Warszawy.
Po zatrzymaniu rosyjskie media pisały że „polski Pan się doigrał”. Sąd skazał go na 2 lata łagru czyli tyle, ile chciał prokurator.
Cała sprawa wydaje mi się trochę dziwna, ale to już moja własna, może przewrażliwiona, interpretacja.
- Z tego co mi opowiadali ludzie znający sprawę, wina oskarżonego spowodowania wypadku wcale nie jest oczywista.
- Z tego co czytałem, reakcja rosyjskich mediów była taka, że proces miał charakter pokazowy. Mam wątpliwości co do bezstronności sędziów.
- Dziwi mnie, dlaczego ktoś, kto zna Rosję i chce z niej uciec, wybiera lotnisko w Moskwie a nie próbuje przejechać przez zieloną granicę, na Ukrainę na przykład.
- Wreszcie dziwi mnie, dlaczego, chociaż w Rosji była to głośna sprawa opisywana przez media, w Polsce nikt o tym nie mówił. Może polska dyplomacja coś robiła, ale ja o tym nic nie wiem.
Nie chcę tutaj, Broń Boże, pisać, że Polak nie zawinił, ale jest w tej historii dużo znaków zapytania, na które nie umiem odpowiedzieć.
Kiedy byłem korespondentem w Moskwie, poznałem ówczesnego radcę handlowego polskiej ambasady Janusza F. Prawdziwy dyplomata, człowiek, który wzbudzał zaufanie. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że ten człowiek odsiaduje 2 lata łagru gdzieś na Syberii.
Najpierw fakty.
Po karierze dyplomatycznej Janusz F. został dyrektorem największej polskiej firmy – zakładu Bioton w Orle pod Moskwą. Jego kariera zakończyła się na początku grudnia, kiedy - jak pisały rosyjskie gazety - "spowodował wypadek ze skutkiem śmiertelnym". Prowadząc samochód służbowy czołowo uderzył w nadjeżdżającą z naprzeciwka Ładę. Później zbiegł z miejsca z miejsca tragedii i został zatrzymany w Moskwie na lotnisku Domadiedowo, gdy próbował wylecieć do Warszawy.
Po zatrzymaniu rosyjskie media pisały że „polski Pan się doigrał”. Sąd skazał go na 2 lata łagru czyli tyle, ile chciał prokurator.
Cała sprawa wydaje mi się trochę dziwna, ale to już moja własna, może przewrażliwiona, interpretacja.
- Z tego co mi opowiadali ludzie znający sprawę, wina oskarżonego spowodowania wypadku wcale nie jest oczywista.
- Z tego co czytałem, reakcja rosyjskich mediów była taka, że proces miał charakter pokazowy. Mam wątpliwości co do bezstronności sędziów.
- Dziwi mnie, dlaczego ktoś, kto zna Rosję i chce z niej uciec, wybiera lotnisko w Moskwie a nie próbuje przejechać przez zieloną granicę, na Ukrainę na przykład.
- Wreszcie dziwi mnie, dlaczego, chociaż w Rosji była to głośna sprawa opisywana przez media, w Polsce nikt o tym nie mówił. Może polska dyplomacja coś robiła, ale ja o tym nic nie wiem.
Nie chcę tutaj, Broń Boże, pisać, że Polak nie zawinił, ale jest w tej historii dużo znaków zapytania, na które nie umiem odpowiedzieć.