W ciągu ostatnich pięciu lat wartość " eksportu polskiej siły roboczej" osiągnęła kwotę 125 mld euro. To więcej niż środki z Unii Europejskiej. Na dodatek pieniądze te są wydawane rozsądnie, jak każdy prywatny gorsz według priorytetów kształtowanych przez indywidualne potrzeby ludzi, a nie urzędników w Brukseli, Warszawie czy województwie.
Ponad dwa lata temu obowiązkowym punktem w litanii narzekań na “fatalne warunki życia” w Polsce był argument o rodakach masowo wyjeżdżających za granicę w poszukiwaniu pracy i chleba. Dyżurni komentatorzy wyrywali sobie na fonii ,wizji i w papierze, włosy z głowy uparcie lansując tezę, że młodych wykształconych wygoniły z Polski rządy poprzedniej, jakże niesłusznej ekipy. Wszystko to działo się w okresie wielkiego wzrostu gospodarczego i wzmożonych obrotów przedsiębiorstw. Nawet Kazik śpiewał o ” dwóch milionach głosów, dwóch milionach serc“.
Muszę przyznać, że zupełnie nie rozumiałam tego alarmistycznego tonu. Zbyt dobrze mam jeszcze w pamięci czasy , gdy paszport czy wyjazd zagraniczny do pracy na czarno, był mrocznym przedmiotem pożądania.
W tych odgłosach powszechnego zawodzenia ginęły podstawowe argumenty o korzyściach płynących z emigracji. Jest ich moim zdaniem kilka. Pierwsze, to że podróże kształcą, przyczyniając się do poszerzania horyzontów, sprawdzania się na nowym nie zawsze przyjaznym gruncie. Prócz tego, że niosą zagrożenia płynące z rozłąki rodzin, przynoszą wymierne korzyści finansowe.Tak dla rodzin jak i dla skarbu państwa. Prócz odprowadzanych podatków, pieniądze w gotówce wydawane w kraju napędzają konsumpcję. Okazuje się , że w ciągu ostatnich pięciu lat eksport polskiej siły roboczej przyniósł 125 mld euro. To daje kwotę 0,5 biliona PLN! Średnio 25 mld euro rocznie. W ubiegłym roku te ” dwa miliony głosów, dwa miliony serc” zarobiły 33 mld euro i to wedle oficjalnych danych. Ok 6 mld weszło do obiegu naszej gospodarki.
Z doświadczenia wiem , że Polak za granicą nie oszczędza się i pracuje dużo więcej niż dozwolone w socjalnej Europie kilka godzin dziennie. Polki we Włoszech zatrudnione na państwowych etatach opiekunek ludzi starszych mają tyle czasu, że dorabiają drugie tyle. Ci ludzie wrócą do kraju, nie zostaną na stałe. Mają wytyczone cele, a cele te leżą w ojczystym kraju.
Patrzę na młodych mężczyzn w mojej podlubelskiej wsi. Większość z nich pracuje za granicą. Nie stoją już pod sklepem pijąc piwo, nie rejestrują się w kolejce po zasiłek. Niektórzy z nich wcześniej byli dobrze znani w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej.
Jest istotna i podstawowa różnica między emigracją sprzed 25 lat i obecną. Kiedyś do pracy za granicę wyjeżdżali ludzie obrotni, z reguły wykształceni. Pracując na czarno wykonywali najpodlejsze prace, a główną motywacją był kurs złotego do dolara ( przeciętna pensja w kraju wynosiła w przeliczeniu 15-20 $ miesięcznie). Przeszkodą była także słaba powszechna znajomość języków obcych, oprócz rosyjskiego , którego uczono od 5-tej klasy podstawówki. Dziś za granicą ludzie wykonują mniej więcej takie same prace, na jakie mogą liczyć w Polsce, tylko za większe pieniądze. Nadwyżki środków wędrują do Polski, tylko w przeciwieństwie do pieniędzy unijnych , nie są konsumowane przez łańcuch pośredników. Trafiają wprost do adresata.
Muszę przyznać, że zupełnie nie rozumiałam tego alarmistycznego tonu. Zbyt dobrze mam jeszcze w pamięci czasy , gdy paszport czy wyjazd zagraniczny do pracy na czarno, był mrocznym przedmiotem pożądania.
W tych odgłosach powszechnego zawodzenia ginęły podstawowe argumenty o korzyściach płynących z emigracji. Jest ich moim zdaniem kilka. Pierwsze, to że podróże kształcą, przyczyniając się do poszerzania horyzontów, sprawdzania się na nowym nie zawsze przyjaznym gruncie. Prócz tego, że niosą zagrożenia płynące z rozłąki rodzin, przynoszą wymierne korzyści finansowe.Tak dla rodzin jak i dla skarbu państwa. Prócz odprowadzanych podatków, pieniądze w gotówce wydawane w kraju napędzają konsumpcję. Okazuje się , że w ciągu ostatnich pięciu lat eksport polskiej siły roboczej przyniósł 125 mld euro. To daje kwotę 0,5 biliona PLN! Średnio 25 mld euro rocznie. W ubiegłym roku te ” dwa miliony głosów, dwa miliony serc” zarobiły 33 mld euro i to wedle oficjalnych danych. Ok 6 mld weszło do obiegu naszej gospodarki.
Z doświadczenia wiem , że Polak za granicą nie oszczędza się i pracuje dużo więcej niż dozwolone w socjalnej Europie kilka godzin dziennie. Polki we Włoszech zatrudnione na państwowych etatach opiekunek ludzi starszych mają tyle czasu, że dorabiają drugie tyle. Ci ludzie wrócą do kraju, nie zostaną na stałe. Mają wytyczone cele, a cele te leżą w ojczystym kraju.
Patrzę na młodych mężczyzn w mojej podlubelskiej wsi. Większość z nich pracuje za granicą. Nie stoją już pod sklepem pijąc piwo, nie rejestrują się w kolejce po zasiłek. Niektórzy z nich wcześniej byli dobrze znani w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej.
Jest istotna i podstawowa różnica między emigracją sprzed 25 lat i obecną. Kiedyś do pracy za granicę wyjeżdżali ludzie obrotni, z reguły wykształceni. Pracując na czarno wykonywali najpodlejsze prace, a główną motywacją był kurs złotego do dolara ( przeciętna pensja w kraju wynosiła w przeliczeniu 15-20 $ miesięcznie). Przeszkodą była także słaba powszechna znajomość języków obcych, oprócz rosyjskiego , którego uczono od 5-tej klasy podstawówki. Dziś za granicą ludzie wykonują mniej więcej takie same prace, na jakie mogą liczyć w Polsce, tylko za większe pieniądze. Nadwyżki środków wędrują do Polski, tylko w przeciwieństwie do pieniędzy unijnych , nie są konsumowane przez łańcuch pośredników. Trafiają wprost do adresata.