Wyproszenie Rosji z grupy G-8 potwierdziło, że Polska musi się pożegnać - być może na długo - z nadzieją na bezchmurne, przyjazne sąsiedztwo na Wschodzie
Ostateczne wyrzucenie Rosji z grupy G-8 (teraz już G-7) nie było niczym niepodziewanym. Władimir Putin przestał bywać na spotkaniach tego gremium po zajęciu przez Rosję Krymu, tyle, że wówczas nazywało się to „zawieszeniem członkostwa“. Później musiał jeszcze znieść serię afrontów podczas listopadowego szczytu nieco szerszej grupy G-20 w australijskim Brisbane, a teraz Angela Merkel w ogóle nie wysłała mu zaproszenia na zjazd możnych tego świata (nawet jeśli to tylko świat zachodni) w bawarskim zamku Elmau.
Wniosków z tego faktu można wyciągnąć kilka. Po pierwsze okazuje się, że frakcja „przyjaciół Rosji“ (zwanych inaczej pożytecznymi idiotami) w Europie Zachodniej poniosła klęskę. Wielu przedstawicieli wielkiego biznesu (i jedzących z ręki Kremla polityków) dużo czyniło, by przekonać przewodzącą dziś Zachodowi parę Obama-Merkel do okazania Putinowi jeszcze pewnych względów, by mógł wyjść z kłopotów z twarzą. Daremnie. Tym bardziej, że sam Putin z z niczego wycofywać się chyba nie zamierza a niedawne wznowienie walk na wschodzie Ukrainy mogło oznaczać, że raczej chciałby podtrzymać stan wrzenia.
Po drugie zdecydowane zerwanie z Kremlem oznacza ostateczny koniec mrzonek o tym, że Rosję da się „ucywilizować“, przyciągnąć bliżej demokracji zachodniej, odciągnąć od tradycji samodzierżawia i kultury korupcji. Nie da się. Trwający od czasów jelcynowskich eksperyment zakończył się klęską. W Rosji zwyciężyło przekonanie, że „nas nie muszą szanować, nas mają się bać“ i temu podporządkowane zostały wszystkie działania państwa wobec świata zewnętrznego.
Po trzecie Zachód porzucił mit o „niemierzonych możliwościach“ kryjących się rzekomo w 150-milionowym kraju i dla których opłaci się być nieco mniej zasadniczym. Wreszcie do najważniejszych przywódców dotarło, że to mit, a faktyczna siła ekonomiczna Rosji jest mniejsza niż średniego państwa Europy zachodniej (bogatsze są choćby Włochy - trzy razy od Rosji mniej ludne, pozbawione większych bogactw i cierpiące kryzys zadłużenia). Głównym atutem Kremla pozostają znów rakiety jądrowe i z fanatycznym zacięciem rozbudowywana armia, nawet jeśli na jej utrzymanie musiało iść ostatnio nawet 8-9 proc. PKB.
Dla nas wnioski są mieszane. Cokolwiek byśmy myśleli o karierze Donalda Tuska dobrze widzieć. że po raz pierwszy w historii w gronie najważniejszych przywódców świata zasiada Polak i że to grono przyjmuje ostatecznie postawę jaką Polska postuluje od początku konfliktu ukraińskiego. Z drugiej strony musimy liczyć się z tym, że usztywnienie stanowiska wobec Rosji stawia wszystkie graniczące z nią i z jej strefą wpływów państwa UE i NATO - a więc także Polskę - w roli państw „frontowych“. Nie żeby z tego powodu cokolwiek miało się zmienić, bo i tak od wielu miesięcy odgrywamy w oczach Rosjan rolę „czarnego luda“, jednak powinniśmy się przygotować na to, że bezchmurnego, przyjaznego sąsiedztwa nie zaznamy być może jeszcze długo.
Wniosków z tego faktu można wyciągnąć kilka. Po pierwsze okazuje się, że frakcja „przyjaciół Rosji“ (zwanych inaczej pożytecznymi idiotami) w Europie Zachodniej poniosła klęskę. Wielu przedstawicieli wielkiego biznesu (i jedzących z ręki Kremla polityków) dużo czyniło, by przekonać przewodzącą dziś Zachodowi parę Obama-Merkel do okazania Putinowi jeszcze pewnych względów, by mógł wyjść z kłopotów z twarzą. Daremnie. Tym bardziej, że sam Putin z z niczego wycofywać się chyba nie zamierza a niedawne wznowienie walk na wschodzie Ukrainy mogło oznaczać, że raczej chciałby podtrzymać stan wrzenia.
Po drugie zdecydowane zerwanie z Kremlem oznacza ostateczny koniec mrzonek o tym, że Rosję da się „ucywilizować“, przyciągnąć bliżej demokracji zachodniej, odciągnąć od tradycji samodzierżawia i kultury korupcji. Nie da się. Trwający od czasów jelcynowskich eksperyment zakończył się klęską. W Rosji zwyciężyło przekonanie, że „nas nie muszą szanować, nas mają się bać“ i temu podporządkowane zostały wszystkie działania państwa wobec świata zewnętrznego.
Po trzecie Zachód porzucił mit o „niemierzonych możliwościach“ kryjących się rzekomo w 150-milionowym kraju i dla których opłaci się być nieco mniej zasadniczym. Wreszcie do najważniejszych przywódców dotarło, że to mit, a faktyczna siła ekonomiczna Rosji jest mniejsza niż średniego państwa Europy zachodniej (bogatsze są choćby Włochy - trzy razy od Rosji mniej ludne, pozbawione większych bogactw i cierpiące kryzys zadłużenia). Głównym atutem Kremla pozostają znów rakiety jądrowe i z fanatycznym zacięciem rozbudowywana armia, nawet jeśli na jej utrzymanie musiało iść ostatnio nawet 8-9 proc. PKB.
Dla nas wnioski są mieszane. Cokolwiek byśmy myśleli o karierze Donalda Tuska dobrze widzieć. że po raz pierwszy w historii w gronie najważniejszych przywódców świata zasiada Polak i że to grono przyjmuje ostatecznie postawę jaką Polska postuluje od początku konfliktu ukraińskiego. Z drugiej strony musimy liczyć się z tym, że usztywnienie stanowiska wobec Rosji stawia wszystkie graniczące z nią i z jej strefą wpływów państwa UE i NATO - a więc także Polskę - w roli państw „frontowych“. Nie żeby z tego powodu cokolwiek miało się zmienić, bo i tak od wielu miesięcy odgrywamy w oczach Rosjan rolę „czarnego luda“, jednak powinniśmy się przygotować na to, że bezchmurnego, przyjaznego sąsiedztwa nie zaznamy być może jeszcze długo.