Guy Verhofstadt pokazał, że w trudnych czasach o polityce trzeba mówić brutalnie i prostu. Jak kapral do żołnierzy. Tyle, że i tak nie ma gwarancji, że Grecy go zrozumieli.
Na temat przyczyn greckiego kryzysu wylano już morze atramentu, a głos zabierali najwybitniejsi intelektualiści z noblistami na czele. Okazuje się jednak, że najistotniejsze rzeczy trzeba czasem wyłożyć językiem prostym i dosadnym, jak kapral niezbyt rozgarniętym wojakom „na kompanii“. Przybywający na sesję Parlamentu Europejskiego w aureoli triumfatora greckiego referendum premier Cipras doczekał się właśnie takiego dosadnego wykładu. Wygłosił go harcownik europejskich liberałów, były premier Belgii Guy Verhofstadt.
Znany z niewyparzonego języka Belg nieraz zbyt daleko zapędzał się swojej krytyce rządów albo przywódców idących pod prąd europejskiej polityki (kilka razy oberwał od niego Viktor Orban), jednak tym razem występ udał mu się nadspodziewanie dobrze o czym świadczy fakt, że trwające zaledwie siedem minut nagranie zrobiło właśnie furorę w Internecie.
Verhofstadt powiedział to, co większość obserwatorów „greckiego dramatu“ myśli w duchu, jednak nie mówi tego głośno, by nie urazić greckiej dumy albo po prostu nie potrafiąc wyjść z narracji wytyczonej przez poprawność polityczną. Oczywiście Grecy mają też wielu zagorzałych krytyków, jednak ich argumenty o „rozpuszczonych leniach Europy“ od razu są odrzucane jako obraźliwe i niesprawiedliwe.
Bo też prawda o istocie greckich kłopotów nie jest wcale tak jednoznaczna. Grecy naprawdę płacą wysoka cenę za kryzys, tyle że nie wszyscy - i to pierwszy punkt krytyki z ust Verhofstadta. Emerytom i ludziom zarabiającym poniżej średniej w ciągu minionych 6 lat zwiększono obciążenia siedmiokrotnie (!). Co jednak zrobiły kolejne rządy, by zajrzeć w kieszeń najbogatszych oligarchów? To żaden populizm bowiem 500 najbogatszych rodzin w kraju kontroluje połowę gospodarki, a tym czasem ich obciążenia wzrosły o... zero procent. Żaden grecki rząd nie zrobił nic by powstrzymać wypływ 70 mld euro z kraju, który w tym samym czasie prosił o wsparcie kogo tylko się dało. Za to politycy przyłączyli się do chóru płaczących na niesprawiedliwością dziejową wobec Hellady publicystów (tak na marginesie - prawie wszystkie ateńskie media są w rękach greckich oligarchów).
Cipras przekonał rodaków, że są gnębieni więc ci ochoczo powiedzieli „nie“ w referendum. Tyle tylko, że rząd zapomniał wcześniej przedstawić jakiekolwiek sensowne propozycje reform twierdząc, że nie ma już takiej możliwości. Czyżby? Verhofstadt wspomniał o 800 tys. urzędników w zaledwie 10-milionowym kraju, o przywilejach partii politycznych, które nie obcięły swoich dotacji ani o jedno euro, o nepotyzmie któremu już zdążyła się się oddać „antysystemowa“ Syriza pchając na tłuste posady rządowy krewnych i znajomych królika, o rozbudowanym systemie klientelizmu politycznego.
Kamera sprawozdawcy politycznego ukazuje na zmianę gestykulującego Belga i twarz Ciprasa próbującego się uśmiechać niby łajany przez nauczyciela uczniak, który nie odrobił zadania domowego. Być może rzeczywiście w polityce przydaje się czasem porzucenie fraków i okrągłych zdań. Inna rzecz, że wątpliwe by tyrady Verhofstadta trafiły na podatny grunt w samej Grecji, która jakoś nie chce zauważyć, że płaci dziś tyleż za błędy leżące u podstaw funkcjonowania strefy euro co za pazerność własnych oligarchów i klientelizm klasy politycznej.
Podczas gdy w Brukseli Cipras wysłuchiwał reprymendy w Atenach zaczęto brać pod lupę dziennikarzy, którzy w czasie kampanii przed referendum zbyt głośno sprzeciwiali się linii premiera i Syrizy. To ma mało wspólnego z tradycją demokracji, za to wiele z rosyjskim pojmowaniem porządku w państwie. Podobno 85 proc. Greków nie miałoby nic przeciwko przyłączeniu ich państwa do wymyślonej na Kremlu Unii Euroazjatyckiej. Na szczęście informację tą podała agencja Interfaks, więc wciąż możemy mieć nadzieję, że jest wyssana z palca.
Znany z niewyparzonego języka Belg nieraz zbyt daleko zapędzał się swojej krytyce rządów albo przywódców idących pod prąd europejskiej polityki (kilka razy oberwał od niego Viktor Orban), jednak tym razem występ udał mu się nadspodziewanie dobrze o czym świadczy fakt, że trwające zaledwie siedem minut nagranie zrobiło właśnie furorę w Internecie.
Verhofstadt powiedział to, co większość obserwatorów „greckiego dramatu“ myśli w duchu, jednak nie mówi tego głośno, by nie urazić greckiej dumy albo po prostu nie potrafiąc wyjść z narracji wytyczonej przez poprawność polityczną. Oczywiście Grecy mają też wielu zagorzałych krytyków, jednak ich argumenty o „rozpuszczonych leniach Europy“ od razu są odrzucane jako obraźliwe i niesprawiedliwe.
Bo też prawda o istocie greckich kłopotów nie jest wcale tak jednoznaczna. Grecy naprawdę płacą wysoka cenę za kryzys, tyle że nie wszyscy - i to pierwszy punkt krytyki z ust Verhofstadta. Emerytom i ludziom zarabiającym poniżej średniej w ciągu minionych 6 lat zwiększono obciążenia siedmiokrotnie (!). Co jednak zrobiły kolejne rządy, by zajrzeć w kieszeń najbogatszych oligarchów? To żaden populizm bowiem 500 najbogatszych rodzin w kraju kontroluje połowę gospodarki, a tym czasem ich obciążenia wzrosły o... zero procent. Żaden grecki rząd nie zrobił nic by powstrzymać wypływ 70 mld euro z kraju, który w tym samym czasie prosił o wsparcie kogo tylko się dało. Za to politycy przyłączyli się do chóru płaczących na niesprawiedliwością dziejową wobec Hellady publicystów (tak na marginesie - prawie wszystkie ateńskie media są w rękach greckich oligarchów).
Cipras przekonał rodaków, że są gnębieni więc ci ochoczo powiedzieli „nie“ w referendum. Tyle tylko, że rząd zapomniał wcześniej przedstawić jakiekolwiek sensowne propozycje reform twierdząc, że nie ma już takiej możliwości. Czyżby? Verhofstadt wspomniał o 800 tys. urzędników w zaledwie 10-milionowym kraju, o przywilejach partii politycznych, które nie obcięły swoich dotacji ani o jedno euro, o nepotyzmie któremu już zdążyła się się oddać „antysystemowa“ Syriza pchając na tłuste posady rządowy krewnych i znajomych królika, o rozbudowanym systemie klientelizmu politycznego.
Kamera sprawozdawcy politycznego ukazuje na zmianę gestykulującego Belga i twarz Ciprasa próbującego się uśmiechać niby łajany przez nauczyciela uczniak, który nie odrobił zadania domowego. Być może rzeczywiście w polityce przydaje się czasem porzucenie fraków i okrągłych zdań. Inna rzecz, że wątpliwe by tyrady Verhofstadta trafiły na podatny grunt w samej Grecji, która jakoś nie chce zauważyć, że płaci dziś tyleż za błędy leżące u podstaw funkcjonowania strefy euro co za pazerność własnych oligarchów i klientelizm klasy politycznej.
Podczas gdy w Brukseli Cipras wysłuchiwał reprymendy w Atenach zaczęto brać pod lupę dziennikarzy, którzy w czasie kampanii przed referendum zbyt głośno sprzeciwiali się linii premiera i Syrizy. To ma mało wspólnego z tradycją demokracji, za to wiele z rosyjskim pojmowaniem porządku w państwie. Podobno 85 proc. Greków nie miałoby nic przeciwko przyłączeniu ich państwa do wymyślonej na Kremlu Unii Euroazjatyckiej. Na szczęście informację tą podała agencja Interfaks, więc wciąż możemy mieć nadzieję, że jest wyssana z palca.