„Bójcie się polityków, którzy dzisiaj, także w Polsce mówią, że trzeba iść na wojnę. Wojna jest zawsze rozwiązaniem najgorszym i ostatecznym” – stwierdził dziś premier Donald Tusk. Trudno się z tym nie zgodzić. Recepta na to, by zagrożenie wojną od Polski oddalić jest jednak niezmienna od starożytności. Si vis pacem para bellum.
Kiedy 15 lat temu wstępowaliśmy do NATO wydawało się, że możemy czuć się w pełni bezpieczni. Niektórzy twierdzili wręcz, że wojna w Europie jest niemożliwa. Dziś rzeczywistość brutalnie uświadamia nam, jak bardzo ważne są nie tylko sojusze, ale też nasza własna zdolność do obrony państwa. Kiedy pokój w środku Europy przestał być oczywistością, musimy zastanowić się co robić, by ten pokój sobie zapewnić. W zeszłym tygodniu dowiedzieliśmy się, że na Ukrainie powstaje Gwardia Narodowa. Uważam, że powinniśmy wziąć z Ukraińców przykład. Dziś jak nigdy dotychczas potrzebujemy poważnej dyskusji o stworzeniu obrony terytorialnej z prawdziwego zdarzenia. Jak słusznie zauważył ostatnio w jednym z wywiadów ceniony przeze mnie profesor Szeremietiew, batalion czołgów kosztuje prawie 50 razy więcej od batalionu obrony terytorialnej. Jeśli chodzi o zdolność obronną, to ten drugi jest tylko trzy razy słabszy w obronie od tego pierwszego.W obronie nie ma znaczenia, czy pojazd przeciwnika zniszczy nasz czołg, czy pojedynczy piechur obsługujący ręczną wyrzutnię pocisków przeciwpancernych
Obrona terytorialna nie powinna być – tak jak obecne Narodowe Siły Rezerwowe – „zapasem” zawodowych Sił Zbrojnych, lecz osobną częścią armii. Tworzyłaby ona osobne jednostki wojskowe związane z terytorium, z którego pochodziliby żołnierze. Ich wyszkolenie i uzbrojenie byłoby bez porównania tańsze, aniżeli zawodowych wojsk o dużej manewrowości i wysokiej specjalizacji, a także aniżeli obecne formacje NSR. Obrona terytorialna powinna składać się wyłącznie z ochotników podlegających kilkumiesięcznemu początkowemu przeszkoleniu, a następnie podpisujących kontrakt na określony (kilkuletni) okres. Podczas trwania kontraktu żołnierze obrony terytorialnej funkcjonowaliby w swych środowiskach zawodowych, będąc powoływani na krótkie (kilkunastodniowe) coroczne szkolenia.
Oczywiście obrona terytorialna nie miałaby w żaden sposób zastępować zawodowych Sił Zbrojnych, lecz je uzupełniać. Jednostki obrony terytorialnej mogłyby być użyte wyłącznie do obrony danego terytorium, bez możliwości prowadzenia działań zaczepnych, a tym bardziej ekspedycyjnych. Natomiast działałyby odstraszająco wobec potencjalnego agresora ze względu na powszechność występowania, znajomość terenu oraz możliwość przejścia do działań nieregularnych w przypadku zajęcia terenu przez przeciwnika. Tego typu formacje działają w USA, Wielkiej Brytanii, Finlandii czy Szwecji.
Wiemy, że realne zagrożenie zmusiło do stworzenia obrony terytorialnej Ukraińców. Na pewno powinniśmy zrobić wszystko, by stworzyć obywatelom możliwość współuczestniczenia w systemie obronnym państwa. Takim „pierwszym krokiem” w tworzeniu naszej obrony terytorialnej mogłoby być choćby stworzenie obywatelskiej cybergwardii. Jej zadaniem byłoby odpieranie ataków na krytyczną infrastrukturę informatyczną: strony i serwery instytucji rządowych czy banków. W najprostszym modelu takie przedsięwzięcie powinno obejmować udostępnianie przez zainteresowanych internautów pamięci komputerów do odpierania ataków cybernetycznych w wypadku zagrożenia kluczowych instytucji. W bardziej skomplikowanym: zaangażowania znakomitych polskich specjalistów to tworzenia cyberarmii z prawdziwego zdarzenia.
Taką cybergwardię jako pierwsza na świecie stworzyła Estonia, która musiała zareagować na rosyjskie ataki w czasie pierwszej chyba w Europie cyberwojny w 2007 roku. Wówczas Estończycy zareagowali po szkodzie, tak samo jak dziś po szkodzie reagują Ukraińcy tworząc formacje obrony terytorialnej.
Chciałbym, by akurat w sprawie zwiększenia bezpieczeństwa Polacy działali już dziś. Byśmy tym razem okazali się mądrzy przed szkodą. Prezydent Komorowski powiedział w orędziu z okazji rocznicy wejścia do Sojuszu Północnoatlantyckiego, że działania na rzecz zwiększenia bezpieczeństwa państwa powinny być przedmiotem wspólnej, ponadpartyjnej troski. W pełni się zgadzam z takim postawieniem sprawy. Uważam, że ponadpartyjne porozumienie powinno dotyczyć zarówno stworzenia obrony terytorialnej z prawdziwego zdarzenia, jak i skutecznego systemu obrony przed atakami w przestrzeni wirtualnej.
Obrona terytorialna nie powinna być – tak jak obecne Narodowe Siły Rezerwowe – „zapasem” zawodowych Sił Zbrojnych, lecz osobną częścią armii. Tworzyłaby ona osobne jednostki wojskowe związane z terytorium, z którego pochodziliby żołnierze. Ich wyszkolenie i uzbrojenie byłoby bez porównania tańsze, aniżeli zawodowych wojsk o dużej manewrowości i wysokiej specjalizacji, a także aniżeli obecne formacje NSR. Obrona terytorialna powinna składać się wyłącznie z ochotników podlegających kilkumiesięcznemu początkowemu przeszkoleniu, a następnie podpisujących kontrakt na określony (kilkuletni) okres. Podczas trwania kontraktu żołnierze obrony terytorialnej funkcjonowaliby w swych środowiskach zawodowych, będąc powoływani na krótkie (kilkunastodniowe) coroczne szkolenia.
Oczywiście obrona terytorialna nie miałaby w żaden sposób zastępować zawodowych Sił Zbrojnych, lecz je uzupełniać. Jednostki obrony terytorialnej mogłyby być użyte wyłącznie do obrony danego terytorium, bez możliwości prowadzenia działań zaczepnych, a tym bardziej ekspedycyjnych. Natomiast działałyby odstraszająco wobec potencjalnego agresora ze względu na powszechność występowania, znajomość terenu oraz możliwość przejścia do działań nieregularnych w przypadku zajęcia terenu przez przeciwnika. Tego typu formacje działają w USA, Wielkiej Brytanii, Finlandii czy Szwecji.
Wiemy, że realne zagrożenie zmusiło do stworzenia obrony terytorialnej Ukraińców. Na pewno powinniśmy zrobić wszystko, by stworzyć obywatelom możliwość współuczestniczenia w systemie obronnym państwa. Takim „pierwszym krokiem” w tworzeniu naszej obrony terytorialnej mogłoby być choćby stworzenie obywatelskiej cybergwardii. Jej zadaniem byłoby odpieranie ataków na krytyczną infrastrukturę informatyczną: strony i serwery instytucji rządowych czy banków. W najprostszym modelu takie przedsięwzięcie powinno obejmować udostępnianie przez zainteresowanych internautów pamięci komputerów do odpierania ataków cybernetycznych w wypadku zagrożenia kluczowych instytucji. W bardziej skomplikowanym: zaangażowania znakomitych polskich specjalistów to tworzenia cyberarmii z prawdziwego zdarzenia.
Taką cybergwardię jako pierwsza na świecie stworzyła Estonia, która musiała zareagować na rosyjskie ataki w czasie pierwszej chyba w Europie cyberwojny w 2007 roku. Wówczas Estończycy zareagowali po szkodzie, tak samo jak dziś po szkodzie reagują Ukraińcy tworząc formacje obrony terytorialnej.
Chciałbym, by akurat w sprawie zwiększenia bezpieczeństwa Polacy działali już dziś. Byśmy tym razem okazali się mądrzy przed szkodą. Prezydent Komorowski powiedział w orędziu z okazji rocznicy wejścia do Sojuszu Północnoatlantyckiego, że działania na rzecz zwiększenia bezpieczeństwa państwa powinny być przedmiotem wspólnej, ponadpartyjnej troski. W pełni się zgadzam z takim postawieniem sprawy. Uważam, że ponadpartyjne porozumienie powinno dotyczyć zarówno stworzenia obrony terytorialnej z prawdziwego zdarzenia, jak i skutecznego systemu obrony przed atakami w przestrzeni wirtualnej.