Dzwonił krawiec z pozornie dobrą wiadomością: Garnitur do odbioru, potrzebowałeś na imprezę w połowie listopada, zdążyliśmy – mówi triumfalnie. – Wezmę, lecz impreza odwołana. Teraz to dres elegancki bym wolał. Tobie też radzę zmianę asortymentu – sugeruję krawcowi pamiętającemu czasy, gdy garnitur był obowiązkowy, a jego lepsi klienci mieli ich co najmniej kilka, a do tego obowiązkowy smoking na szczególne okazje. Jego biznes przez lata niszczyły nowe trendy w modzie męskiej, a teraz pandemia. Na szczęście jakoś się trzyma.
Garnitur, krawat, koszula ze spinkami – przez stulecia naturalna część męskiej garderoby klasy wyższej, średniej i aspirującej. Od lat, to obciach. Strój akwizytora garnków i polis ubezpieczeniowych, urzędnika niższego szczebla. W wersji lekko zmienionej – policjanta, żołnierza, ochroniarza i grabarza. Smutny upadek obyczajów.
Film „Praktykant” z Robertem de Niro, jako 70-letnim wdowcem, który zgłasza się do pracy firmie, która zatrudnia młodych, ale eksperymentalnie próbuje wykorzystać seniora. Film banalny, ale mądry. Ben, którego gra de Niro, podejmuje pracę, przychodzi pod krawatem ze staromodną prostokątną teczką. Wzbudza biurową sensację, na szczęście zdrową. Polubili i docenili kompetencje i wigor seniora w garniturze. Dodajmy, Ben był staromodny także obyczajowo, uważał że jego szefowa powinna zostawić męża, który na boku miał inną laskę. Na nasze czasy – dziwoląg.
Nieżyjący mój ojciec, wychowany przed wojną w oficerskiej rodzinie, a później występujący w adwokackiej todze, wdziewał garnitur na wizytę listonosza z emeryturą wręczaną w banknotach. Trochę mnie to dziwiło, listonosza tym bardziej, choć może nie, gdyż sam miał uniform, zapewne z gorszego materiału.
Jakieś ćwierć wieku temu zatrudniłem w redakcji dziennikarza, byłego korespondenta polskich mediów w Waszyngtonie. W Białym Domu był częstym gościem, książkę o Clintonie napisał. Przychodzi mi do redakcji w garniturze, a tam same niechluje w swetrach.
Mocno się zdziwił, że w tych swetrach po parlamencie chodzą, gdyż w USA to nie przystoi i grozi wyproszeniem, ale następnego dnia sam dopasował się do stada. Teraz w kluczowych momentach dla prezydentury, widzę na mównicy Bidena (lat 78) bez krawata. Mównica, być może, przesłania dżinsy i trampki.
Też się dopasowałem. Pamiętam pierwsze zawodowe spotkanie z prezesem infrastrukturalnego giganta w prestiżowej siedzibie jego biura na Mokotowie. Jest upalne lato i letni jest strój prezesa. Krótkie spodenki i klapki. Może nie aż do tego stopnia, ale na kolejnych naradach wyglądałem podobnie. Dress code w biznesie kiedyś coś znaczył. Teraz też, chodzisz w garniturze, to jesteś akwizytorem lub wieśniakiem w wielkim mieście, który wraz ze słoikami przywiózł maturalny garnitur z przeceny.
Czytaj też:
Branża modowa ma problem, czyli zero waste od kuchni
Dwadzieścia lat temu porzuciłem sklepy na rzecz garniturów i koszul szytych na miarę. Snobizm? Nie, przekonał mnie kolega, że trochę drożej, ale same korzyści. Nie dość, że pasuje idealnie, to jeszcze wybierasz materiał, podszewkę, guziki i dziesiątki detali. Naprawdę warto. Dwóch krawców, z odległego azjatyckiego kraju rozkręciło poważny biznes w Polsce. W ogóle się nie reklamują, tylko marketing szeptany, czyli z polecenia. Teraz kryzys, jak w wielu branżach. Wirus niechlujstwa zwany „casual” go spowodował, teraz dobija pandemia. – Klasycznygarnitur? Mam jeden, po co kolejne – mówią ich klienci. W kameralnym butiku zamawiane są teraz głównie marynarki do dżinsów, czym bardziej nie klasyczne, udziwnione, to tym lepiej. Bardziej pasują do dżinsów i białych trampek.
Oczywiście nawet dżinsy muszą być niechlujne. Najlepiej z dziurami i upieprzone farbą lub cegłą. Mają świadczyć, że osobnik to budowlaniec? Nie bardzo rozumiem, ale pewnie mój PESEL jest winny. Nie dostrzegają tego sprzedawcy, oferując mi niby modne stroje, do tego w wersji fit, czyli tak dopasowanej, że włożyć nie sposób. Komicznie to wygląda.
Czytaj też:
Mężczyzna, który chodzi do pracy w spódnicy i szpilkach: „Mam gdzieś genderowe normy”
Może to zwiastun starości. Jak u de Niro, który przez lata grał bandziora, by dojść do etapu pociesznego staruszka. Seniora, już nie w wykwintnym garniturze z filmów „Ojciec chrzestny” czy „Kasyno”, tylko normalnym jak na wspomnianej komedii. Problem w tym, że normalność zaczyna być marginesem. Kiedyś w księgarni spostrzegłem książkę, chyba 800 stron miała i dwa kilo wagi. Tytuł: „Kategoria normy w psychologii”. Nie kupiłem. Na wszelki wypadek…
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.