Bezrobocie w czerwcu spadło do 10.4 procent a pracodawcy zgłosili do urzędów pracy 117 tysięcy ofert zatrudnienia. – To po raz pierwszy taka niska stopa bezrobocia od 2001 roku – mówiła z satysfakcją premier Ewa Kopacz podczas wyborczo-gospodarczej wizyty Nowym Sączu.
W tym samym czasie Najwyższa Izba Kontroli publikuje raport, o „pompowaniu statystyk” i „kreatywnej księgowości” w wydaniu resortu pracy. Chodzi o staże organizowane przez urzędy do spraw zatrudnienia, które nie tylko nie przyniosły spodziewanych korzyści ale wśród uczestników pogłębiły ich frustracje.
Mechanizm jest prosty. Pracodawca dostaje darmową, opłacaną z pieniędzy publicznych, siłę roboczą czyli korpus bezrobotnych. Tak zwani stażyści podejmują pracę więc znikają z ewidencji. I o to właśnie tu chodzi. Na papierze jest sukces. Po zakończeniu stażu pracodawca nie zatrudnia bezrobotnych tylko bierze nowych opłacanych przez państwo. Ci też znikają z ewidencji.
Trudno się dziwić przedsiębiorcom, lepiej mieć darmową niż płatną kadrę. Tym bardziej, że zapewne wśród bezrobotnych stażystów trudno spotkać jednostki wybitne, którym warto zaproponować etat. Wybitni , nawet przeciętni mają pracę. Przedsiębiorca korzysta na fanaberiach socjalnych państwa. Jedyny plus programu.
Losem ponownie bezrobotnych stażystów urzędy mało się interesują. NIK mówi więc nie o aktywizacji zawodowej lecz raczej o „quasi zasiłkach” i frustracji młodych ludzi, którzy podjęli pracę wiedząc że za chwilę i tak ją muszą ją stracić. Frustracja i demoralizacja, więcej szkód niż pożytku, chyba że chodziło o merytorycznmy wsad do wystąpienia pani premier i odtrąbienia sukcesu rządu.
Słuchając obietnic lewicowego rządu i prawicowo-lewicowej opozycji urzędnicy już powinni myśleć o dalszych sposobach walki z bezrobociem na papierze. Likwidacja śmieciówek, oskładkowanie umów zleceń, podnoszenie płacy minimalnej, podatki dla sieci handlowych i banków – wszystko to działania… antypracownicze. Wprost lub pośrednio zwiększają koszty pracy a więc nie sprzyjające zatrudnianiu. Nawet gorzej, skłaniające pracodawców do redukcji etatów. Dlaczego? Proste, jak mniejsze dochody firmy, to trzeba ciąć koszty.
Z wyszarpanych przedsiębiorstwom podatków będą nowe środki na akcje, projekty, programy, strategie, kampanie. Bezrobotnym da się jakąś kasę na staże bez sensu. Kasę zabraną wcześniej przedsiębiorstwom przez dodatkowe obciążenia fiskalne. Błędne koło.
A nie łatwiej byłoby nic nie robić ? Nie zabierać by potem chaotycznie i bez sensu rozdawać. Pewnie łatwiej ale co z pracą dla tysięcy urzędników socjalnych. Teraz dla nich trzeba by tworzyć projekty, strategie, urzędy… I „pompować statystyki”, żeby był sukces.
Rozwijajmy naszą socjalistyczną Ojczyznę. Za komuny był obowiązek pracy. Pracy często bez sensu ale bezrobocia nie było.
Mechanizm jest prosty. Pracodawca dostaje darmową, opłacaną z pieniędzy publicznych, siłę roboczą czyli korpus bezrobotnych. Tak zwani stażyści podejmują pracę więc znikają z ewidencji. I o to właśnie tu chodzi. Na papierze jest sukces. Po zakończeniu stażu pracodawca nie zatrudnia bezrobotnych tylko bierze nowych opłacanych przez państwo. Ci też znikają z ewidencji.
Trudno się dziwić przedsiębiorcom, lepiej mieć darmową niż płatną kadrę. Tym bardziej, że zapewne wśród bezrobotnych stażystów trudno spotkać jednostki wybitne, którym warto zaproponować etat. Wybitni , nawet przeciętni mają pracę. Przedsiębiorca korzysta na fanaberiach socjalnych państwa. Jedyny plus programu.
Losem ponownie bezrobotnych stażystów urzędy mało się interesują. NIK mówi więc nie o aktywizacji zawodowej lecz raczej o „quasi zasiłkach” i frustracji młodych ludzi, którzy podjęli pracę wiedząc że za chwilę i tak ją muszą ją stracić. Frustracja i demoralizacja, więcej szkód niż pożytku, chyba że chodziło o merytorycznmy wsad do wystąpienia pani premier i odtrąbienia sukcesu rządu.
Słuchając obietnic lewicowego rządu i prawicowo-lewicowej opozycji urzędnicy już powinni myśleć o dalszych sposobach walki z bezrobociem na papierze. Likwidacja śmieciówek, oskładkowanie umów zleceń, podnoszenie płacy minimalnej, podatki dla sieci handlowych i banków – wszystko to działania… antypracownicze. Wprost lub pośrednio zwiększają koszty pracy a więc nie sprzyjające zatrudnianiu. Nawet gorzej, skłaniające pracodawców do redukcji etatów. Dlaczego? Proste, jak mniejsze dochody firmy, to trzeba ciąć koszty.
Z wyszarpanych przedsiębiorstwom podatków będą nowe środki na akcje, projekty, programy, strategie, kampanie. Bezrobotnym da się jakąś kasę na staże bez sensu. Kasę zabraną wcześniej przedsiębiorstwom przez dodatkowe obciążenia fiskalne. Błędne koło.
A nie łatwiej byłoby nic nie robić ? Nie zabierać by potem chaotycznie i bez sensu rozdawać. Pewnie łatwiej ale co z pracą dla tysięcy urzędników socjalnych. Teraz dla nich trzeba by tworzyć projekty, strategie, urzędy… I „pompować statystyki”, żeby był sukces.
Rozwijajmy naszą socjalistyczną Ojczyznę. Za komuny był obowiązek pracy. Pracy często bez sensu ale bezrobocia nie było.