Ku końcowi zbliża się dramat w wielu aktach - czyli rzecz o podniesieniu wieku emerytalnego. Po licznych konsultacjach, negocjacjach, przepychankach i trzymaniu widowni w napięciu do ostatniej chwili wreszcie dowiedzieliśmy się kto, w zamian za co i - co najważniejsze - o ile dłużej będzie pracować na emeryturę. Tylko czy to w ogóle powinno nas obchodzić?
Zacznijmy jednak od odpowiedzi na pytanie: co tak naprawdę miałoby się zmienić?
W swoim projekcie, Platforma chce zrównania wieku emerytalnego pracowników obu płci na poziomie 67 lat, czyli przesunięcia granicy przechodzenia w stan spoczynku dla panów o 2 lata, a dla pań o 7 lat w stosunku do stanu obecnego. Żeby jednak nie było zbyt drastycznie, w praktyce wiek emerytalny miałby być wydłużany o miesiąc co kwartał, zaczynając od stycznia 2013 r. Dzięki temu pierwsi mężczyźni pracujący pełne 67 lat przeszliby na emeryturę w 2020 roku, a kobiety "dogoniłyby" nowy próg 20 lat później. Nowe przepisy nie obejmowałyby jednak Polek i Polaków, którzy dzisiaj mają więcej niż odpowiednio 59 i 64 lata.
Jak wymyślili tak pewnie zrobią, ale do tego tanga trzeba co najmniej dwojga, a na nieszczęście PO, tym razem koalicjant chętniej gra niż tańczy. Oprócz odświeżająco szczerego wyznania Waldemara Pawlaka na temat autorskiego sposobu zabezpieczania własnej emerytury (dzieci rodacy, dzieci...), PSL chce dać Polakom coś więcej niż odgórne rozwiązania. Po poprawkach wniesionych do projektu reformy przez ludowców, mieszkańcy Rzeczpospolitej sami mogliby wybrać krótszą pracę (kobiety do 62, mężczyźni do 65 lat) w zamian za 50 proc. kwoty, która przysługiwałaby im, gdyby pracowali jak rząd przykazał. Słowem - krócej pracujesz, mniej dostajesz. PSL na początku było nieco hojniejsze - i chciało przedterminowym emerytom podarować nawet 80 proc. należnej im po 67 roku życia emerytury - ale w tym momencie najprawdopodobniej na scenę wkroczył Jan Vincent ze swoim kalkulatorem - i ze szczodrości wyszły nici. PSL przełknął jednak tę gorzką pigułkę. A więc zgoda?
Nie tak szybko. Pozostają jeszcze hałasujący pod Sejmem związkowcy i kwestia ewentualnego referendum w sprawie reformy, nad którym Sejm ma głosować 30 marca. Jeśli bowiem do referendum dojdzie to - na co jednoznacznie wskazują sondaże (liczba przeciwników rządowych propozycji oscyluje wokół 90 proc.) - społeczeństwo pokaże koalicji figę i premier będzie mógł projekt jedynie oprawić w ramki i od czasu do czasu spoglądać na niego z rozrzewnieniem.
Mnie, mówiąc szczerze, dalsze losy tej ustawy niespecjalnie obchodzą. Są mi wręcz obojętne - przynajmniej w wymiarze indywidualnym. Jako jednostka planująca jesień życia wiem, że żaden polityk ani żadna ustawa nie zagwarantują mi w tak zmiennych czasach emerytury pod palmami. I gdyby to zależało ode mnie, nie płaciłabym ani złotówki na ZUS. Z drugiej strony - jako patriotka przejęta potencjalnym spadkiem tempa wzrostu gospodarczego i wzrostem zadłużenia kraju - projekt rządowy rozumiem i popieram. I nie, nie znaczy to, że ustawa jest bez wad. Sama w sobie, czyli bez reformy emerytur służb mundurowych, rolników czy ograniczenia wydatków sektora finansów publicznych, zbyt wiele nie da. Ale fakt, że proponowane rozwiązanie jest jedynie wycinkiem potrzebnej reformy nie oznacza, że bez całości nie powinniśmy wprowadzać w ogóle niczego.
Pomijając dyskusję nad tym czy nie znając dnia ani godziny warto całe życie oszczędzać na coś, czego możemy nie dożyć, mogę zadeklarować, że osobiście będę pracować tak długo i tak ciężko, żeby na starość na chleb z masłem mi starczyło. I to samo radziłabym strajkującym. Bo za każdym razem kiedy mijam skandujących wśród powiewających flag działaczy "Solidarności", myślę sobie, że jeśli w pracę wkładają równie dużo energii, co w kolejne demonstracje, to o emerytury naprawdę nie powinni się martwić.
Jeśli kogoś moje argumenty nie przekonują - poglądowo dołączam parę argumentów używanych przez rząd. Wszystkie do znalezienia na stronie premiera, pięknie podane, poparte tabelkami, wykresami i czym kto lubi.
Po pierwsze "bo inni tak robią"
"Od lat 90-tych XX wieku prawie wszystkie kraje UE, ale także USA, Japonia i Kanada podnoszą wiek emerytalny"
Po drugie "bo powinniśmy już dawno"
"Polska należy do krajów, w których najwcześniej przechodzi się na emeryturę, co dotyczy szczególnie kobiet. Jest jednym z ostatnich krajów UE, który nie podniósł wieku emerytalnego przynajmniej do 65 lat zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn".
Po trzecie "bo tak chce UE"
"Dłuższa aktywność zawodowa oraz zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn są wśród najważniejszych rekomendacji Komisji Europejskiej w tzw. białej księdze emerytur, opublikowanej 16 lutego".
Po czwarte "bo umieramy za późno i rozmnażamy się wolno"
"Rośnie dysproporcja między liczbą osób w wieku produkcyjnym i emerytalnym, ponieważ:
– Polacy żyją dłużej,
– spada liczba narodzin,
– coraz więcej Polaków dłużej się uczy"
Po piąte "bo pieniędzy nie ma...
"Deficyt systemu emerytalnego wzrośnie z 40 mld zł w 2013r. do 70 mld zł w 2030r. (ceny stałe 2012 r.)"
...a pożyczki ryzykowne"
"Światowy kryzys pokazuje, jak kosztowne i bolesne dla obywateli może być finansowanie deficytu pożyczkami na rynku finansowym".
I wreszcie "bo jak nie, to pożałujecie"
"Alternatywą dla niepodnoszenia wieku emerytalnego jest wzrost obciążeń podatkowych lub drastyczne obniżanie emerytur"
Jakieś obiekcje?
W swoim projekcie, Platforma chce zrównania wieku emerytalnego pracowników obu płci na poziomie 67 lat, czyli przesunięcia granicy przechodzenia w stan spoczynku dla panów o 2 lata, a dla pań o 7 lat w stosunku do stanu obecnego. Żeby jednak nie było zbyt drastycznie, w praktyce wiek emerytalny miałby być wydłużany o miesiąc co kwartał, zaczynając od stycznia 2013 r. Dzięki temu pierwsi mężczyźni pracujący pełne 67 lat przeszliby na emeryturę w 2020 roku, a kobiety "dogoniłyby" nowy próg 20 lat później. Nowe przepisy nie obejmowałyby jednak Polek i Polaków, którzy dzisiaj mają więcej niż odpowiednio 59 i 64 lata.
Jak wymyślili tak pewnie zrobią, ale do tego tanga trzeba co najmniej dwojga, a na nieszczęście PO, tym razem koalicjant chętniej gra niż tańczy. Oprócz odświeżająco szczerego wyznania Waldemara Pawlaka na temat autorskiego sposobu zabezpieczania własnej emerytury (dzieci rodacy, dzieci...), PSL chce dać Polakom coś więcej niż odgórne rozwiązania. Po poprawkach wniesionych do projektu reformy przez ludowców, mieszkańcy Rzeczpospolitej sami mogliby wybrać krótszą pracę (kobiety do 62, mężczyźni do 65 lat) w zamian za 50 proc. kwoty, która przysługiwałaby im, gdyby pracowali jak rząd przykazał. Słowem - krócej pracujesz, mniej dostajesz. PSL na początku było nieco hojniejsze - i chciało przedterminowym emerytom podarować nawet 80 proc. należnej im po 67 roku życia emerytury - ale w tym momencie najprawdopodobniej na scenę wkroczył Jan Vincent ze swoim kalkulatorem - i ze szczodrości wyszły nici. PSL przełknął jednak tę gorzką pigułkę. A więc zgoda?
Nie tak szybko. Pozostają jeszcze hałasujący pod Sejmem związkowcy i kwestia ewentualnego referendum w sprawie reformy, nad którym Sejm ma głosować 30 marca. Jeśli bowiem do referendum dojdzie to - na co jednoznacznie wskazują sondaże (liczba przeciwników rządowych propozycji oscyluje wokół 90 proc.) - społeczeństwo pokaże koalicji figę i premier będzie mógł projekt jedynie oprawić w ramki i od czasu do czasu spoglądać na niego z rozrzewnieniem.
Mnie, mówiąc szczerze, dalsze losy tej ustawy niespecjalnie obchodzą. Są mi wręcz obojętne - przynajmniej w wymiarze indywidualnym. Jako jednostka planująca jesień życia wiem, że żaden polityk ani żadna ustawa nie zagwarantują mi w tak zmiennych czasach emerytury pod palmami. I gdyby to zależało ode mnie, nie płaciłabym ani złotówki na ZUS. Z drugiej strony - jako patriotka przejęta potencjalnym spadkiem tempa wzrostu gospodarczego i wzrostem zadłużenia kraju - projekt rządowy rozumiem i popieram. I nie, nie znaczy to, że ustawa jest bez wad. Sama w sobie, czyli bez reformy emerytur służb mundurowych, rolników czy ograniczenia wydatków sektora finansów publicznych, zbyt wiele nie da. Ale fakt, że proponowane rozwiązanie jest jedynie wycinkiem potrzebnej reformy nie oznacza, że bez całości nie powinniśmy wprowadzać w ogóle niczego.
Pomijając dyskusję nad tym czy nie znając dnia ani godziny warto całe życie oszczędzać na coś, czego możemy nie dożyć, mogę zadeklarować, że osobiście będę pracować tak długo i tak ciężko, żeby na starość na chleb z masłem mi starczyło. I to samo radziłabym strajkującym. Bo za każdym razem kiedy mijam skandujących wśród powiewających flag działaczy "Solidarności", myślę sobie, że jeśli w pracę wkładają równie dużo energii, co w kolejne demonstracje, to o emerytury naprawdę nie powinni się martwić.
Jeśli kogoś moje argumenty nie przekonują - poglądowo dołączam parę argumentów używanych przez rząd. Wszystkie do znalezienia na stronie premiera, pięknie podane, poparte tabelkami, wykresami i czym kto lubi.
Po pierwsze "bo inni tak robią"
"Od lat 90-tych XX wieku prawie wszystkie kraje UE, ale także USA, Japonia i Kanada podnoszą wiek emerytalny"
Po drugie "bo powinniśmy już dawno"
"Polska należy do krajów, w których najwcześniej przechodzi się na emeryturę, co dotyczy szczególnie kobiet. Jest jednym z ostatnich krajów UE, który nie podniósł wieku emerytalnego przynajmniej do 65 lat zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn".
Po trzecie "bo tak chce UE"
"Dłuższa aktywność zawodowa oraz zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn są wśród najważniejszych rekomendacji Komisji Europejskiej w tzw. białej księdze emerytur, opublikowanej 16 lutego".
Po czwarte "bo umieramy za późno i rozmnażamy się wolno"
"Rośnie dysproporcja między liczbą osób w wieku produkcyjnym i emerytalnym, ponieważ:
– Polacy żyją dłużej,
– spada liczba narodzin,
– coraz więcej Polaków dłużej się uczy"
Po piąte "bo pieniędzy nie ma...
"Deficyt systemu emerytalnego wzrośnie z 40 mld zł w 2013r. do 70 mld zł w 2030r. (ceny stałe 2012 r.)"
...a pożyczki ryzykowne"
"Światowy kryzys pokazuje, jak kosztowne i bolesne dla obywateli może być finansowanie deficytu pożyczkami na rynku finansowym".
I wreszcie "bo jak nie, to pożałujecie"
"Alternatywą dla niepodnoszenia wieku emerytalnego jest wzrost obciążeń podatkowych lub drastyczne obniżanie emerytur"
Jakieś obiekcje?