Uwaga techniczna: mój tekst ma bardzo wiele liter oraz zawiera kilka ułomności do wychwycenia gotowych. Mniej cierpliwych odsyłam do kultowego tekstu Jana Brzechwy pt. "Szelmostwa Lisa Witalisa", który w ciekawszy i zręczniejszy sposób mówi o tym, co ja chę tu niżej napisać.
Motto: Gdy Witalis kroczył drogą, wpier widziano jego ogon co jak ruda chmura zwisa, a dopiero potem Lisa...
Od kilkudziesięciu minut otrzymuję SMS-y o treści: „żenada”, „skandal”, „świat zwariował”. Skądże znowu. Świat nie zwariował wcale. Świat ewoluuje normalnym trybem i oto na drodze ewolucji w zaszczytnym gronie laureatów nagród Grand Press znalazł się dziś po raz pierwszy (pardon, po raz drugi, bo pierwszy raz było to w roku 2007) publicysta tabloidu. Dziennikarzem Roku został bowiem Tomasz Lis, wieloletni współpracownik „Faktu” (a obecnie prowadzący kontrowersyjny program „Tomasz Lis Na Żywo” w TVP).
Szalenie raduje mnie fakt, że Tomasz Lis dostał statuetkę i citroena za swą działalność dziennikarską, bo bardzo podobały mi się jego teksty, w których z przenikliwością ultrasonografu oraz ze swadą szatana walczył na łamach „Faktu” z miernotą polskiej klasy politycznej, brakiem standardów i gnuśną polską mentalnością. Fenomenalne i świeże były jego teksty: Co z tą Platformą? (artykuł z 27.04.2006 z działu OPINIE ze strony 2), Piszę w imieniu łże-większości (Artykuł pochodzi z 06.03.2007 z działu OPINIE ze strony 2), To nie był dobry dzień premiera z 13.10.2007, Superremis w "superwtorek" z lutego 2008. To tylko niektóre tytuły. Lis stawiał w nich czoła wyzwaniom przyszłości i podejmował tematy związane z przemianami społecznymi, ewolucją mediów. Jego teksty były zawsze bezkompromisowe, odważne i szczere. Jeden, który zapamiętałam w sposób szczególny, postanowiłam tu państwu przedrukować:
Tomasz Lis: „Fakt broni ludzi i patrzy na ręce politykom”
Największy walor „Faktu” to oddawanie głosu wszystkim stronom sporu w Polsce, choć jest jasne, że nie ze wszystkimi redakcja sympatyzuje.
Szpile wbijają w innych wszyscy, wszyscy też od czasu do czasu są nakłuwani. Na stronach komentarzowych pojawiają się teksty publicystów i socjologów od lewa do prawa, podobnie jest z opiniami dziennikarzy.
Sterylny pluralizm w erze ostrych podziałów zasługuje na uznanie.
„Fakt” wszedł trzy lata temu na wąską ścieżkę. Nie mówię o skazaniu Czytelnika na sąsiedztwo profesorów socjologii i roznegliżowanych pań.
Tu akurat sprzeczności nie ma. Polityka w negliżu i panie w negliżu - pełna jednorodność. Idzie mi raczej o wolę patrzenia na politykę oczami zwykłego człowieka. To cnota.
Problem w tym, że rewersem takiego założenia jest pewne niebezpieczeństwo. Czy krytykując rozpasanie władzy, nie popadnie się w populizm, który za zagrożenie dla demokracji uzna sytuację, gdy minister jeździ samochodem choć odrobinę lepszym od takiego, który w każdej chwili może się rozpaść? I czy słusznie terroryzując polityków opinią publiczną, nie dojdzie się do punktu, w którym za wszelką cenę, a niekoniecznie z sensem zaczną nam oni schlebiać? Owe pochlebstwa miewają w sobie tyle samo hipokryzji, ile puste obietnice.
Szczęśliwie „Fakt” zachowuje tu balans, czego dowodem jest wielki wywiad z Leszkiem Balcerowiczem, znanym wrogiem ludu, przeprowadzony w momencie, gdy był on (dla odmiany) pod potężnym ostrzałem rządzących.
Trudno wymagać od „Faktu”, który ma ambicję reprezentowania ludzi, by występował przeciw nim. Ale ponieważ poprzeczkę stawiam tej gazecie wysoko, mam nadzieję, że czasem pójdzie ostro pod prąd i rozprawi się na przykład z niechęcią polityków do weryfikacji wyłudzonych przez ludzi rent. Nie wszystkim Czytelnikom będzie się to podobało, ale sądzę, że akurat „Fakt” pilnował interesów ludzi wystarczająco intensywnie, by być wiarygodnym także w roli burzyciela tego, czego inni boją się nawet dotknąć.
Krótko mówiąc, gratulując gazecie, proszę o dalsze piętnowanie głupoty polityków, ale i promowanie tego, co niezbędne, nawet jeśli, a dokładniej - szczególnie jeśli - to niepopularne.
(Artykuł pochodzi z wydania (919) 252/06 (27.10.2006) z działu OPINIE ze strony 3)
Teraz będę uprawiała prywatę. Jako że sama pracowałam kiedyś w tabloidzie, cieszy mnie, że Lis wprowadził w końcu prasę bulwarową na salony. Dziennikarze „Faktu” i „Super Expressu” byli do dzisiaj niedoceniani. Złośliwi koledzy z branży często zamiast dziennikarzami, nazywali ich „pracownikami mediów” albo hienami (nie, nie, nie ma to nic wspólnego z dehumanizacją; to po prostu odzwierzęcy przydomek, będący wyrazem pobłażliwego stosunku). Rzadko doceniano ich pracę. Bo po co podawać, że to „Fakt” przyłapał ministra na tym, jak wysyła służbowy samochód po ojca Rydzyka, po co informować, że to „Super Express” wykrył, iż rzecznik polskiego rządu nie płaci za wynajmowane od pewnego Niemca mieszkanie, po co… Tu mogłabym wymienić kilkadziesiąt przypadków, w których bulwarówki informowały (rzetelnie i ciekawie) o nieprawidłowościach w życiu publicznym, ale - właśnie - po co? Już dziś nie muszę. Tomasz Lis przywrócił bowiem polskim mediom popularnym twarz.
Dziękuję Ci, panie Tomku
PS I: Tomasz Lis przestał pisać do „Faktu” wiosną 2008 roku. Na stałe przerzucił się do „Wyborczej”. Tam nie jest już tak odkrywczy i czasem zdarza mu się popełniać błędy. Na przykład dziś w tekście pt. „Ta ohyda” http://wyborcza.pl/1,76842,7348360,_Ta_ohyda.html w emocjonalnym tonie przyłożył tabloidom. Rozumiem jednak, że to chochliki drukarskie zmanipulowały tekst publicysty, który co innego miał na myśli…
PS II: Prywata – najmodniejszy ostatnio (i najlepiej opłacany) kierunek dziennikarski
PS III: Współpracownik „Faktu” – osoba, która często wystawia fakturę wydawnictwu Axel Springer/ lub podpisuje rachunek z tymże
Od kilkudziesięciu minut otrzymuję SMS-y o treści: „żenada”, „skandal”, „świat zwariował”. Skądże znowu. Świat nie zwariował wcale. Świat ewoluuje normalnym trybem i oto na drodze ewolucji w zaszczytnym gronie laureatów nagród Grand Press znalazł się dziś po raz pierwszy (pardon, po raz drugi, bo pierwszy raz było to w roku 2007) publicysta tabloidu. Dziennikarzem Roku został bowiem Tomasz Lis, wieloletni współpracownik „Faktu” (a obecnie prowadzący kontrowersyjny program „Tomasz Lis Na Żywo” w TVP).
Szalenie raduje mnie fakt, że Tomasz Lis dostał statuetkę i citroena za swą działalność dziennikarską, bo bardzo podobały mi się jego teksty, w których z przenikliwością ultrasonografu oraz ze swadą szatana walczył na łamach „Faktu” z miernotą polskiej klasy politycznej, brakiem standardów i gnuśną polską mentalnością. Fenomenalne i świeże były jego teksty: Co z tą Platformą? (artykuł z 27.04.2006 z działu OPINIE ze strony 2), Piszę w imieniu łże-większości (Artykuł pochodzi z 06.03.2007 z działu OPINIE ze strony 2), To nie był dobry dzień premiera z 13.10.2007, Superremis w "superwtorek" z lutego 2008. To tylko niektóre tytuły. Lis stawiał w nich czoła wyzwaniom przyszłości i podejmował tematy związane z przemianami społecznymi, ewolucją mediów. Jego teksty były zawsze bezkompromisowe, odważne i szczere. Jeden, który zapamiętałam w sposób szczególny, postanowiłam tu państwu przedrukować:
Tomasz Lis: „Fakt broni ludzi i patrzy na ręce politykom”
Największy walor „Faktu” to oddawanie głosu wszystkim stronom sporu w Polsce, choć jest jasne, że nie ze wszystkimi redakcja sympatyzuje.
Szpile wbijają w innych wszyscy, wszyscy też od czasu do czasu są nakłuwani. Na stronach komentarzowych pojawiają się teksty publicystów i socjologów od lewa do prawa, podobnie jest z opiniami dziennikarzy.
Sterylny pluralizm w erze ostrych podziałów zasługuje na uznanie.
„Fakt” wszedł trzy lata temu na wąską ścieżkę. Nie mówię o skazaniu Czytelnika na sąsiedztwo profesorów socjologii i roznegliżowanych pań.
Tu akurat sprzeczności nie ma. Polityka w negliżu i panie w negliżu - pełna jednorodność. Idzie mi raczej o wolę patrzenia na politykę oczami zwykłego człowieka. To cnota.
Problem w tym, że rewersem takiego założenia jest pewne niebezpieczeństwo. Czy krytykując rozpasanie władzy, nie popadnie się w populizm, który za zagrożenie dla demokracji uzna sytuację, gdy minister jeździ samochodem choć odrobinę lepszym od takiego, który w każdej chwili może się rozpaść? I czy słusznie terroryzując polityków opinią publiczną, nie dojdzie się do punktu, w którym za wszelką cenę, a niekoniecznie z sensem zaczną nam oni schlebiać? Owe pochlebstwa miewają w sobie tyle samo hipokryzji, ile puste obietnice.
Szczęśliwie „Fakt” zachowuje tu balans, czego dowodem jest wielki wywiad z Leszkiem Balcerowiczem, znanym wrogiem ludu, przeprowadzony w momencie, gdy był on (dla odmiany) pod potężnym ostrzałem rządzących.
Trudno wymagać od „Faktu”, który ma ambicję reprezentowania ludzi, by występował przeciw nim. Ale ponieważ poprzeczkę stawiam tej gazecie wysoko, mam nadzieję, że czasem pójdzie ostro pod prąd i rozprawi się na przykład z niechęcią polityków do weryfikacji wyłudzonych przez ludzi rent. Nie wszystkim Czytelnikom będzie się to podobało, ale sądzę, że akurat „Fakt” pilnował interesów ludzi wystarczająco intensywnie, by być wiarygodnym także w roli burzyciela tego, czego inni boją się nawet dotknąć.
Krótko mówiąc, gratulując gazecie, proszę o dalsze piętnowanie głupoty polityków, ale i promowanie tego, co niezbędne, nawet jeśli, a dokładniej - szczególnie jeśli - to niepopularne.
(Artykuł pochodzi z wydania (919) 252/06 (27.10.2006) z działu OPINIE ze strony 3)
Teraz będę uprawiała prywatę. Jako że sama pracowałam kiedyś w tabloidzie, cieszy mnie, że Lis wprowadził w końcu prasę bulwarową na salony. Dziennikarze „Faktu” i „Super Expressu” byli do dzisiaj niedoceniani. Złośliwi koledzy z branży często zamiast dziennikarzami, nazywali ich „pracownikami mediów” albo hienami (nie, nie, nie ma to nic wspólnego z dehumanizacją; to po prostu odzwierzęcy przydomek, będący wyrazem pobłażliwego stosunku). Rzadko doceniano ich pracę. Bo po co podawać, że to „Fakt” przyłapał ministra na tym, jak wysyła służbowy samochód po ojca Rydzyka, po co informować, że to „Super Express” wykrył, iż rzecznik polskiego rządu nie płaci za wynajmowane od pewnego Niemca mieszkanie, po co… Tu mogłabym wymienić kilkadziesiąt przypadków, w których bulwarówki informowały (rzetelnie i ciekawie) o nieprawidłowościach w życiu publicznym, ale - właśnie - po co? Już dziś nie muszę. Tomasz Lis przywrócił bowiem polskim mediom popularnym twarz.
Dziękuję Ci, panie Tomku
PS I: Tomasz Lis przestał pisać do „Faktu” wiosną 2008 roku. Na stałe przerzucił się do „Wyborczej”. Tam nie jest już tak odkrywczy i czasem zdarza mu się popełniać błędy. Na przykład dziś w tekście pt. „Ta ohyda” http://wyborcza.pl/1,76842,7348360,_Ta_ohyda.html w emocjonalnym tonie przyłożył tabloidom. Rozumiem jednak, że to chochliki drukarskie zmanipulowały tekst publicysty, który co innego miał na myśli…
PS II: Prywata – najmodniejszy ostatnio (i najlepiej opłacany) kierunek dziennikarski
PS III: Współpracownik „Faktu” – osoba, która często wystawia fakturę wydawnictwu Axel Springer/ lub podpisuje rachunek z tymże