Uwaga. W tym komentarzu nie padnie ani jedno obraźliwe słowo. Będzie to tekst łagodny i wyważony. Ani jednym słowem nie zamierzam bowiem urazić Alicji Tysiąc.
Poza dyskusją jest to, że 25 tys. euro, które zasądził jej trybunał w Strasburgu, jej się należały i że Alicja Tysiąc jest kobietą skrzywdzoną. Tylko kto ją skrzywdził? Kilka lat temu sprawa Alicji Tysiąc podzieliła Polaków. Dyskusje, czy słusznie postąpiła, domagając się pieniędzy za to, że nie pozwolono jej usunąć ciąży i tym samym narażono na utratę zdrowia, ciągnęły się miesiącami, a z samej Tysiąc zrobiły gwiazdę. Pokochały ją feministki, za swoją uznali Kalisz i Palikot, wypowiadać się o niej uznał za stosowne Terlikowski (i teraz ma proces – Alicja chce 130 tys. zł). Katarzyna Piekarska namówiła ją, żeby spróbowała zostać radną (udało się, ale debaty o nazwach ulic jej nie interesują). Alicja Tysiąc była w telewizji, gazetach, na partyjnych zjazdach, kongresach i konferencjach. Potem sprawa przycichła, a pieniądze się skończyły. Zrobiło się słabo – praca zbyt stresująca, czynsz w nowym, darowanym mieszkaniu zbyt wysoki (więc go nie płaci), zbyt mało rzeczy za darmo w ogóle. I cała ta Polska jakaś taka, że tylko garba się można dorobić. „Córka pyta, czy tych pieniędzy z mennicy nie można sobie wziąć” – mówi Alicja Tysiąc. I wytacza procesy tym, którzy o niej źle mówią. Nie wiem, czy Alicja Tysiąc od zawsze była taką osobą, jaką się jawi w naszym wywiadzie. Ale jeżeli całe to zacne towarzystwo, które z Alicji Tysiąc zrobiło bohaterkę, wiedziało od początku, z kim ma do czynienia, to… Nie. Nie napiszę ani słowa więcej. Nie żebym bała się procesu. Po prostu nie chcę jej dać ani złotówki.