„Bogowie”, „Miasto 44”, „Służby specjalne”. Tak wyglądał szczyt box office'u po ostatnim weekendzie. Polskie kino weszło w sojusz z widzami.
Łukasz Palkowski w „Bogach” (264 863 tysięcy widzów po pierwszym weekendzie) opowiedział historię pierwszych przeszczepów serca dokonanych przez Zbigniewa Religę, Jan Komasa w „Mieście 44” (1 328 755 widzów po czwartym tygodniu) stworzył mocną wizję powstania warszawskiego, Patryk Vega w „Służbach specjalnych” (246 060 widzów po drugim tygodniu) sięgnął po kino gatunku. Już teraz ich filmy odniosły sukces frekwencyjny. W piątek zaś na ekranach zadebiutował „Jeziorak” Michała Otłowskiego.
Był taki czas w Rosji: olbrzymie pieniądze zarabiały produkcje, które były kopiami amerykańskich hitów tylko zrobionymi w kraju. Jak „Pobeg” z 2005 roku- historia lekarza, który oskarżony o morderstwo ucieka policji i próbuje dowieść swojej niewinności. Brzmi znajomo?
Też przez ten okres przechodziliśmy. Widzowie preferowali komedie romantyczne, na których krytycy nie zostawiali suchej nitki, tandetne historyjki o parach całujących się w deszczu na warszawskich mostach. Tanie podróbki kina hollywoodzkiego, topornie zrealizowane według gatunkowej sztancy. Ale wyleczyliśmy się z tej choroby. Kilka cynicznych obrazów poniosło klęski, zaś widzowie wybrali „W ciemności” Agnieszki Holland, „Salę Samobójców” Jana Komasy, „Jesteś Bogiem” Leszka Dawida, „Drogówkę” Wojciecha Smarzowskiego.
Alians twórców i publiczności trwa i ma solidne podstawy. Chcemy oglądać historie z naszego podwórka i rozmawiać o współczesności i historii w poważny sposób. Oczekujemy interpretacji faktów i portretów ludzi z pierwszych stron gazet. Najwyższy czas zrewidować sztampowe opinie o „przeciętnym odbiorcy”.
A przy okazji o polskim kinie.
Był taki czas w Rosji: olbrzymie pieniądze zarabiały produkcje, które były kopiami amerykańskich hitów tylko zrobionymi w kraju. Jak „Pobeg” z 2005 roku- historia lekarza, który oskarżony o morderstwo ucieka policji i próbuje dowieść swojej niewinności. Brzmi znajomo?
Też przez ten okres przechodziliśmy. Widzowie preferowali komedie romantyczne, na których krytycy nie zostawiali suchej nitki, tandetne historyjki o parach całujących się w deszczu na warszawskich mostach. Tanie podróbki kina hollywoodzkiego, topornie zrealizowane według gatunkowej sztancy. Ale wyleczyliśmy się z tej choroby. Kilka cynicznych obrazów poniosło klęski, zaś widzowie wybrali „W ciemności” Agnieszki Holland, „Salę Samobójców” Jana Komasy, „Jesteś Bogiem” Leszka Dawida, „Drogówkę” Wojciecha Smarzowskiego.
Alians twórców i publiczności trwa i ma solidne podstawy. Chcemy oglądać historie z naszego podwórka i rozmawiać o współczesności i historii w poważny sposób. Oczekujemy interpretacji faktów i portretów ludzi z pierwszych stron gazet. Najwyższy czas zrewidować sztampowe opinie o „przeciętnym odbiorcy”.
A przy okazji o polskim kinie.