Canneński konkurs zdominowały filmy pełne melancholii i tęsknoty. Za miłością, za młodością, za drugim człowiekiem.
Festiwal powoli zbliża się do końca. Zwijają się targi, wyjeżdżają producenci i dystrybutorzy, znika biznesowa część imprezy. Ale projekcje wciąż trwają. I coraz głośniej dziennikarze zastanawiają się, kto dostanie Złotą Palmę.
Mistrz zawiódł. Jeden z najbardziej oczekiwanych filmów tego roku - „Morze drzew” Gusa Van Santa okazał się pomyłką, która w rankingu krytyków w codziennym wydaniu Le Film Francais zebrała najwięcej „pas du tout” - czyli najniższych ocen.
Amerykański fizyk, zmęczony życiem, po trudnych doświadczeniach, postanawia ze sobą skończyć. Ale z klasą. Kupuje bilet w jedną stronę do Japonii i jedzie do lasu pod Tokio, jednego z ulubionych miejsc samobójców.
- On istnieje naprawdę – opowiadał reżyser. - Na początku wydaje się zwykłym parkiem przyrody, z festyniarskimi atrakcjami dla turystów. Ale kiedy się wejdzie w głąb gęstwin, pojawiają się tabliczki „Życie ma sens i jest darem”.
- Miejsce, do którego zabrał mnie Gus, było dla mnie fascynującym odkryciem – mówił odtwórca głównej roli, Matthew McConaughey.
Niestety, krajobraz to jedyny plus tego kiczowatego, niewiarygodnego i tandetnego filmu, naszpikowanego złotymi myślami w stylu prozy Paula Coelho.
Van Sant jednak złapał nastrój tegorocznego festiwalu: pełnego depresji i żalu. Podobny panował w „Głośniej od bomb”, anglojęzycznym debiucie Joachima Triera o fotografce wojennej, która nie wytrzymuje spokojnej, amerykańskiej codzienności. Ale przede wszystkim o relacjach między nią, jej mężem i dwoma synami.
- Często reżyserzy proszą: „Bądź smutny, ale i momentami wesoły” - żartował odtwórca głównej roli, Gabriel Byrne. - Dokładnie taki jest ten film. Przez żal przedzierają się tu momenty spełnienia.
Taka atmosfera panuje też w „Młodości” Paolo Sorrentino. Włoski reżyser sportretował dwóch dojrzałych przyjaciół w luksusowym ośrodku wypoczynkowym: reżysera i kompozytora. Spacerując po górskich halach wspominają życie, zastanawiają się nad sensem sztuki, wracają myślami do dawnych miłości. Do „chwil, kiedy nauczyli się jeździć na rowerze”. Choć „jazda na rowerze” w tym kontekście okazuje się mieć wiele odmiennych znaczeń.
- Dla aktora w moim wieku alternatywą do grania starców są role nieboszczyków. To zostaję przy starcach – mówił odtwórca głównej roli w tym filmi Michael Caine. - Najbardziej mnie tu przejmuje scena, w której z Harveyem Keitlem siedzimy w basenie i patrzymy na piękną, nagą kobietę. Wiemy, że są pewne przyjemności, które już nam uleciały.
W „Młodości” jednak nie ma nic ckliwego. To przejmujący, gęsty film, w którym jak wcześniej w „Wielkim pięknie” melancholia miesza się ze zjadliwą ironią. Z przytykami do świata sztuki, artystów, kina. Świata, w który wychodzi się po canneńskiej projekcji filmu.
Krzysztof Kwiatkowski, Cannes
Mistrz zawiódł. Jeden z najbardziej oczekiwanych filmów tego roku - „Morze drzew” Gusa Van Santa okazał się pomyłką, która w rankingu krytyków w codziennym wydaniu Le Film Francais zebrała najwięcej „pas du tout” - czyli najniższych ocen.
Amerykański fizyk, zmęczony życiem, po trudnych doświadczeniach, postanawia ze sobą skończyć. Ale z klasą. Kupuje bilet w jedną stronę do Japonii i jedzie do lasu pod Tokio, jednego z ulubionych miejsc samobójców.
- On istnieje naprawdę – opowiadał reżyser. - Na początku wydaje się zwykłym parkiem przyrody, z festyniarskimi atrakcjami dla turystów. Ale kiedy się wejdzie w głąb gęstwin, pojawiają się tabliczki „Życie ma sens i jest darem”.
- Miejsce, do którego zabrał mnie Gus, było dla mnie fascynującym odkryciem – mówił odtwórca głównej roli, Matthew McConaughey.
Niestety, krajobraz to jedyny plus tego kiczowatego, niewiarygodnego i tandetnego filmu, naszpikowanego złotymi myślami w stylu prozy Paula Coelho.
Van Sant jednak złapał nastrój tegorocznego festiwalu: pełnego depresji i żalu. Podobny panował w „Głośniej od bomb”, anglojęzycznym debiucie Joachima Triera o fotografce wojennej, która nie wytrzymuje spokojnej, amerykańskiej codzienności. Ale przede wszystkim o relacjach między nią, jej mężem i dwoma synami.
- Często reżyserzy proszą: „Bądź smutny, ale i momentami wesoły” - żartował odtwórca głównej roli, Gabriel Byrne. - Dokładnie taki jest ten film. Przez żal przedzierają się tu momenty spełnienia.
Taka atmosfera panuje też w „Młodości” Paolo Sorrentino. Włoski reżyser sportretował dwóch dojrzałych przyjaciół w luksusowym ośrodku wypoczynkowym: reżysera i kompozytora. Spacerując po górskich halach wspominają życie, zastanawiają się nad sensem sztuki, wracają myślami do dawnych miłości. Do „chwil, kiedy nauczyli się jeździć na rowerze”. Choć „jazda na rowerze” w tym kontekście okazuje się mieć wiele odmiennych znaczeń.
- Dla aktora w moim wieku alternatywą do grania starców są role nieboszczyków. To zostaję przy starcach – mówił odtwórca głównej roli w tym filmi Michael Caine. - Najbardziej mnie tu przejmuje scena, w której z Harveyem Keitlem siedzimy w basenie i patrzymy na piękną, nagą kobietę. Wiemy, że są pewne przyjemności, które już nam uleciały.
W „Młodości” jednak nie ma nic ckliwego. To przejmujący, gęsty film, w którym jak wcześniej w „Wielkim pięknie” melancholia miesza się ze zjadliwą ironią. Z przytykami do świata sztuki, artystów, kina. Świata, w który wychodzi się po canneńskiej projekcji filmu.
Krzysztof Kwiatkowski, Cannes