Poznań jest najbardziej kibolskim miastem w Polsce. Bez dwóch zdań widziałem wczoraj, gdy Lech zdobywał tytuł mistrza Polski. Podczas decydującego spotkania o mistrzostwo Polski niemal całe miasta zaprzestało czynności życiowych z wyjątkiem wpatrywania się w boisko bezpośrednio, lub za pomocą telewizora. Dziecko, dorosły, ksiądz, biznesmen, panie, panowie, ubrali się na biało-niebiesko i poszli kibicować.
Chyba nie ma w Polsce takiego drugiego fan klubu. Nie mówię tu o kibolach, którzy ponoć rządzą trybunami i szachują sam klub w Poznaniu. Wielki fan klub składa się z niemal wszystkich mieszkańców miasta. Całe miasto identyfikuje się z Lechem. Oczywiście różne są formy zaangażowania. Jedni kupują karnety na cały sezon, inni obejrzą czasem mecz w telewizji, kolejni tylko od czasu do czasu się dopytują. Ale niemal wszyscy coś wiedzą co piszczy u Kolejorza.
Tu nie wstyd się przyznać do kibicowania klubowi, tu nie traktuje się kibicowania jako czegoś nie bardzo godnego dajmy na to lekarzy czy akademickich profesorów. Wręcz przeciwnie – profesor z szalikiem to nic niezwykłego.
A jak już się zdarzy tytuł – pierwszy po kilkunastu latach, to zapełnia się Stary Rynek i okolice, trzeszczą zatłoczone knajpy, wszędzie jest biało-niebiesko. I wszyscy wspólnie tworzą chór na kilkadziesiąt tysięcy gardeł.
Dlatego choć nie kibicuje Lechowi, po wizycie w Poznaniu, uważam, że zasłużył na tytuł. Fajne bo to wspólne doznanie całego miasta. Patriotyzm lokalny. Miło popatrzeć, a z punktu widzenia Warszawiaka, pozostaje tylko smutno westchnąć… i dodać, pytanie, czy aby Poznaniacy nie przeceniają sukcesu w przaśnej jak za króla Ćwieczka lidze. Ale to już temat na zupełnie inne pisanie… które zapewne nastąpi.
Tu nie wstyd się przyznać do kibicowania klubowi, tu nie traktuje się kibicowania jako czegoś nie bardzo godnego dajmy na to lekarzy czy akademickich profesorów. Wręcz przeciwnie – profesor z szalikiem to nic niezwykłego.
A jak już się zdarzy tytuł – pierwszy po kilkunastu latach, to zapełnia się Stary Rynek i okolice, trzeszczą zatłoczone knajpy, wszędzie jest biało-niebiesko. I wszyscy wspólnie tworzą chór na kilkadziesiąt tysięcy gardeł.
Dlatego choć nie kibicuje Lechowi, po wizycie w Poznaniu, uważam, że zasłużył na tytuł. Fajne bo to wspólne doznanie całego miasta. Patriotyzm lokalny. Miło popatrzeć, a z punktu widzenia Warszawiaka, pozostaje tylko smutno westchnąć… i dodać, pytanie, czy aby Poznaniacy nie przeceniają sukcesu w przaśnej jak za króla Ćwieczka lidze. Ale to już temat na zupełnie inne pisanie… które zapewne nastąpi.