Uwielbiamy takie porażki. Nasz dzielny wojownik, choć słabszy, stawał mężnie, tłukł zapamiętale, był o krok od sławy i glorii, o jedno uderzenie od wiktorii i historii, ale wtedy jakaś nadziemska siła odebrała mu zwycięstwo, a potem choć słabł, aż do samego końca, chwiejąc się na nogach, dzielnie odpierał ciosy, by w końcu paść w chwale. Nasz tenisista Łukasz Kubot właśnie dopisał skromny rozdział do Wielkiej (ilustrowanej wieloma przykładami) Historii Polskiego Sportu.
Nasza historia i literatura pełna jest takich bohaterów, mniej lub bardziej fikcyjnych, z mniej lub bardziej fikcyjną historią. Konrad Wallenrod, Pan Wołodyjowski, Kościuszko, Napoleon. Uśmiercaliśmy nawet bohaterów, którzy przeżyli jak Sowińskiego w okopach Woli.
Nasze ulubione historie rzadko kończą się tradycyjnym „żyli długo i szczęśliwie”. W sporcie też tak mamy. Może dlatego, że lubimy historie, które znamy.
Nasze piękne przegrane w meczach piłkarskich, choć byliśmy lepsi, ale nie mieliśmy szczęścia, sędzia wypaczył wynik itp., nasze wywrócone kajaki, konie które nie chciały nam skakać, mokre maty, na których akurat nasi musieli się pośliznąć i wielokropek.
No i jeszcze mamy HONOROWE przegrane, bo po walce, bo się nie poddaliśmy, a także HONOROWE gole, gdy któremuś z naszych udało się strzelić bramkę przy stanie dajmy na to 0:3, czy 0:4 w 90 minucie spotkania.
W meczu naszego Łukasza Kubota na tenisowym korcie, przynajmniej nie wywrócił się kajak, ani nie pośliznął koń. Polak walczył jak Zawisza Czarny, ale po prostu we właściwym momencie nie umiał zadać decydującego ciosu.
Był o jedno uderzenie od sukcesu, którego nie mieliśmy od ponad 30 lat, czyli awansu do ćwierćfinału najważniejszego tenisowego turnieju na świecie Wimbledonu. Ostatni raz w męskim wydaniu tego sportu wśród ośmiu najlepszych był Wojciech Fibak, tuż przed sierpniowym wybuchem Solidarności z 1980 roku.
Cytuje różne pomeczowe komentarze w naszych mediach z pamięci więc może nie do końca dokładnie. „Łukasz Kubot rozegrał prawdopodobnie najlepszy mecz w swoim życiu” (PRZYPOMINAM PRZEGRAŁ, A TAK W ZASADZIE W SPORCIE LICZĄ SIĘ ZWYCIĘSTWA), „Był lepszy, ale zabrakło szczęścia”( MAMY GO: GLORIA VICTIS). „I tak osiągnął wielki sukces (PRAWDA, ALE PRZYPOMINAM MIAŁ DWA RAZY SZANSĘ, BY WYGRYWAJĄC JEDNĄ PIŁKĘ WYGRAĆ MECZ I OSIĄGNĄĆ SUKCES ZNACZNIE WIĘKSZY). „Tanio skóry nie sprzedał” (FAKT ZAROBIŁ PONAD 70 TYS. FUNTÓW, ALE JAKBY WYGRAŁ DOSTAŁBY PRAWIE DWA RAZY TYLE)„Następnym razem się uda” (UWAGA MA 29 LAT, NIE JEST MŁODYM TALENTEM).
No i trzeba dodać też te wszystkie militarne tytuły o heroicznym boju, wielkiej bitwie, walce do ostatniego tchu i wielokropek.
Gloria Victis.
Nasze ulubione historie rzadko kończą się tradycyjnym „żyli długo i szczęśliwie”. W sporcie też tak mamy. Może dlatego, że lubimy historie, które znamy.
Nasze piękne przegrane w meczach piłkarskich, choć byliśmy lepsi, ale nie mieliśmy szczęścia, sędzia wypaczył wynik itp., nasze wywrócone kajaki, konie które nie chciały nam skakać, mokre maty, na których akurat nasi musieli się pośliznąć i wielokropek.
No i jeszcze mamy HONOROWE przegrane, bo po walce, bo się nie poddaliśmy, a także HONOROWE gole, gdy któremuś z naszych udało się strzelić bramkę przy stanie dajmy na to 0:3, czy 0:4 w 90 minucie spotkania.
W meczu naszego Łukasza Kubota na tenisowym korcie, przynajmniej nie wywrócił się kajak, ani nie pośliznął koń. Polak walczył jak Zawisza Czarny, ale po prostu we właściwym momencie nie umiał zadać decydującego ciosu.
Był o jedno uderzenie od sukcesu, którego nie mieliśmy od ponad 30 lat, czyli awansu do ćwierćfinału najważniejszego tenisowego turnieju na świecie Wimbledonu. Ostatni raz w męskim wydaniu tego sportu wśród ośmiu najlepszych był Wojciech Fibak, tuż przed sierpniowym wybuchem Solidarności z 1980 roku.
Cytuje różne pomeczowe komentarze w naszych mediach z pamięci więc może nie do końca dokładnie. „Łukasz Kubot rozegrał prawdopodobnie najlepszy mecz w swoim życiu” (PRZYPOMINAM PRZEGRAŁ, A TAK W ZASADZIE W SPORCIE LICZĄ SIĘ ZWYCIĘSTWA), „Był lepszy, ale zabrakło szczęścia”( MAMY GO: GLORIA VICTIS). „I tak osiągnął wielki sukces (PRAWDA, ALE PRZYPOMINAM MIAŁ DWA RAZY SZANSĘ, BY WYGRYWAJĄC JEDNĄ PIŁKĘ WYGRAĆ MECZ I OSIĄGNĄĆ SUKCES ZNACZNIE WIĘKSZY). „Tanio skóry nie sprzedał” (FAKT ZAROBIŁ PONAD 70 TYS. FUNTÓW, ALE JAKBY WYGRAŁ DOSTAŁBY PRAWIE DWA RAZY TYLE)„Następnym razem się uda” (UWAGA MA 29 LAT, NIE JEST MŁODYM TALENTEM).
No i trzeba dodać też te wszystkie militarne tytuły o heroicznym boju, wielkiej bitwie, walce do ostatniego tchu i wielokropek.
Gloria Victis.