To nie była lekcja futbolu, to była brutalna napaść z użyciem ciężkich przedmiotów. Za pomocą piłki i korków, cypryjscy brutale, wybili polskim kibicom marzenia i myśli o Lidze Mistrzów. I nie powinien tego obrazu zaciemnić nawet fakt, że Wiślacy awans stracili zaledwie na 4 minuty przed końcem meczu. Ich awans byłby najwyższą formą piłkarskiej niesprawiedliwości. Bo mistrza Polski od mistrza Cypru dzieliła przepaść.
Wiem, wiem, wszyscy eksperci podkreślają, że cypryjskie kluby są naprawdę mocne, że dwa z nich, w tym rywal Wisły - Apoel, w ostatnich latach w Champions League grały i wcale nie były tam chłopcami do bicia. I że dawno minęły czasy, gdy Cypryjczycy byli chłopcami do bicia. Nic na to nie poradzę, cały czas mam poczucie, że jednak porażka z zespołem z wyspy Afrodyty, to jednak policzek dla wielkiego i licznego kraju. Że stereotyp? Że wbrew faktom. Nic na to nie poradzę. Czasem trudno zaakceptować zmiany, zwłaszcza, gdy na gorsze.
Ale furda z porażką. W sporcie się przegrywa. Ku depresji pcha mnie bardziej jej styl. Przy całym szacunku, Wisła grała z zespołem z Nikozji, a wyglądała jakby toczyła bój z Barceloną, czy Manchesterem. Przecież przez większość meczu Biała Gwiazda nie była w stanie opuścić WŁASNEJ POŁOWY BOISKA, nie mówiąc już o wymianie trzech podań. To nie była różnica klasy. To była różnica jak między zawodowcami, a amatorami. Cypryjczycy grali lekko, z polotem, podawali, kiwali. Nasi pełnili rolę tyczek, słupów soli, ewentualnie kosiarek.
Zęby bolały, gdy się patrzyło na ten występ. Brzuch, gdy widziało jak w 30 minucie podpierają się ciężko dysząc. Od razu mówię, nie wierzę by to było wyłącznie kwestią upałów. Bo już w Krakowie było widać różnice w grze, choć tam przynajmniej Wiślacy przyjęli solidną postawę obronną i podwójna garda wytrzymała.
Ale już w Nikozji i to zawiodło. Koszmarny błąd bramkarza, równie duże byki obrońców i kompletna nieporadność zawodników ofensywnych. Do tego beznadziejna taktyka – przerażonych mocą przeciwnika piłkarzy i trenera. Cofniętych w okolice swojego pola karnego, bojących się pobiec na bramkę rywala, sparaliżowanych strachem, lub taktyką, a może i jednym i drugim.
No i tyle, znów po raz 16 z rzędu mamy z głowy Ligę Mistrzów. Wiśle nie udało po raz siódmy. Choć tym razem miało być przecież inaczej. Budżet porównywalny do przeciwnika.
Zatrudnieni eksperci z Holandii - trener i dyrektor sportowy, ustabilizowany skład złożony z doświadczonych wyjadaczy z całego świata (w tym reprezentanci Bułgarii, Słowenii, Hondurasu), co miało być receptą na polskie piłkarskie nieudacznictwo (w składzie Wisły zaledwie trzech Polaków).
I co? I nic. Znów nasz czeka jesienna depresja. Ale do tego to już się zdążyliśmy chyba wszyscy przyzwyczaić.
Ale furda z porażką. W sporcie się przegrywa. Ku depresji pcha mnie bardziej jej styl. Przy całym szacunku, Wisła grała z zespołem z Nikozji, a wyglądała jakby toczyła bój z Barceloną, czy Manchesterem. Przecież przez większość meczu Biała Gwiazda nie była w stanie opuścić WŁASNEJ POŁOWY BOISKA, nie mówiąc już o wymianie trzech podań. To nie była różnica klasy. To była różnica jak między zawodowcami, a amatorami. Cypryjczycy grali lekko, z polotem, podawali, kiwali. Nasi pełnili rolę tyczek, słupów soli, ewentualnie kosiarek.
Zęby bolały, gdy się patrzyło na ten występ. Brzuch, gdy widziało jak w 30 minucie podpierają się ciężko dysząc. Od razu mówię, nie wierzę by to było wyłącznie kwestią upałów. Bo już w Krakowie było widać różnice w grze, choć tam przynajmniej Wiślacy przyjęli solidną postawę obronną i podwójna garda wytrzymała.
Ale już w Nikozji i to zawiodło. Koszmarny błąd bramkarza, równie duże byki obrońców i kompletna nieporadność zawodników ofensywnych. Do tego beznadziejna taktyka – przerażonych mocą przeciwnika piłkarzy i trenera. Cofniętych w okolice swojego pola karnego, bojących się pobiec na bramkę rywala, sparaliżowanych strachem, lub taktyką, a może i jednym i drugim.
No i tyle, znów po raz 16 z rzędu mamy z głowy Ligę Mistrzów. Wiśle nie udało po raz siódmy. Choć tym razem miało być przecież inaczej. Budżet porównywalny do przeciwnika.
Zatrudnieni eksperci z Holandii - trener i dyrektor sportowy, ustabilizowany skład złożony z doświadczonych wyjadaczy z całego świata (w tym reprezentanci Bułgarii, Słowenii, Hondurasu), co miało być receptą na polskie piłkarskie nieudacznictwo (w składzie Wisły zaledwie trzech Polaków).
I co? I nic. Znów nasz czeka jesienna depresja. Ale do tego to już się zdążyliśmy chyba wszyscy przyzwyczaić.