Wyrywny to on jest, nie ma co - wiracha, ale rozumu to u niego nie staje – sąsiadka gruba Stasia patrzyła w telewizor z niedowierzaniem – No, umiar trzeba znać, a nie tak od razu z piąchami na największego i najsilniejszego – przyznał z ociąganiem Wiesiu. W telewizorze właśnie pokazywali walkę Tomasza Adamka z Witalijem Kliczką.
Największy i najsilniejszy wyglądał, tak jakby głupio mu było zbyt mocno uderzyć, albo powalić mniejszego, ambitnego. Owszem czasem walnął, ale nawet jak trafił, tak że Mały się zachwiał i poleciał na liny, to Duży nie szedł za ciosem by małego dobić.
Mały widać było, że się starał. Skakał, machał pięściami, kręcił głową, ale poważnie zagrozić Dużemu nie był w stanie, bo Duży miał za wysoko głowę, za długie ręce, za silne pięści i co Mały się zbliżał to Duży mniej lub bardziej boleśnie go od siebie odsuwał.
Tak to wyglądało, jakby Duży Małego lubił i nie chciał mu krzywdy zrobić. Ot tak kilka klapsów po buz, żeby Mały odnalazł swoje miejsce w szeregu.
Trzeba przyznać, że Mały długo nie chciał zrozumieć. Trener chciał go poddać już po drugiej rundzie, eksperci mówili, że powinien dać sobie spokój około rundy piątej. Ale on coraz mniej pewnie stojąc na nogach trwał i próbował.
Aż w końcu w 10 rundzie nie wytrzymał sędzia i Małego odesłał do narożnika, do którego Mały, z zakrwawioną twarzą i z lekka plując krwią, udał się chybotliwym krokiem.
Duży po walce Małego pochwalił za wytrwałość i twardą szczękę. „Myślałem, że padnie w drugiej rundzie po moim ciosie, a on stał, to samo myślałem po piątej, a on ciągle stał”. Po walce Duży podszedł nawet do Małego i żeby było mu mniej przykro, podniósł jego rękę do góry. Serdecznie szepnął mu też do ucha, że dziękuje za walkę, i że Mały pokazał dobry boks. No i dodał później, że małego bardzo lubi, bo to wielki facet.
Wielki, ale jednak trochę za mały na Dużego. „Nie ma co się oszukiwać. Takie są odwieczne prawa natury” – westchnął sentencjonalnie Wiesiu, wyłączając telewizor.
Mały widać było, że się starał. Skakał, machał pięściami, kręcił głową, ale poważnie zagrozić Dużemu nie był w stanie, bo Duży miał za wysoko głowę, za długie ręce, za silne pięści i co Mały się zbliżał to Duży mniej lub bardziej boleśnie go od siebie odsuwał.
Tak to wyglądało, jakby Duży Małego lubił i nie chciał mu krzywdy zrobić. Ot tak kilka klapsów po buz, żeby Mały odnalazł swoje miejsce w szeregu.
Trzeba przyznać, że Mały długo nie chciał zrozumieć. Trener chciał go poddać już po drugiej rundzie, eksperci mówili, że powinien dać sobie spokój około rundy piątej. Ale on coraz mniej pewnie stojąc na nogach trwał i próbował.
Aż w końcu w 10 rundzie nie wytrzymał sędzia i Małego odesłał do narożnika, do którego Mały, z zakrwawioną twarzą i z lekka plując krwią, udał się chybotliwym krokiem.
Duży po walce Małego pochwalił za wytrwałość i twardą szczękę. „Myślałem, że padnie w drugiej rundzie po moim ciosie, a on stał, to samo myślałem po piątej, a on ciągle stał”. Po walce Duży podszedł nawet do Małego i żeby było mu mniej przykro, podniósł jego rękę do góry. Serdecznie szepnął mu też do ucha, że dziękuje za walkę, i że Mały pokazał dobry boks. No i dodał później, że małego bardzo lubi, bo to wielki facet.
Wielki, ale jednak trochę za mały na Dużego. „Nie ma co się oszukiwać. Takie są odwieczne prawa natury” – westchnął sentencjonalnie Wiesiu, wyłączając telewizor.