- Sędzia kalosz - Wiesiu uprzejmie przywitał sędziego piłkarskiego Romana, wieloletniego przyjaciela piłkarza i światowca Miecia. W zamierzeniu nie miał być to afront, lecz cytat z tytułu gazety. Bo sędziowie po przerwie znów trafili na pierwsze strony.
Tak zatytułowana została relacja z ostatniej kolejki ligowej. Rzeczywiście sędziowie odegrali w kilku spotkaniach rolę decydującą uznając bramki po zagraniu ręką lub staranowaniu bramkarza, nie gwiżdżąc karnych.
Sędzia Roman ciężko klapnął na kanapę. - Znów się do nas doczepili - jęknął - a przecież co my możemy. Wychodzi na boisko 22 kolesiów i połowa z nich w każdej sytuacji próbuje nas oszukać. Co gorsza nigdy nie wiemy, która to połowa.
- Niewdzięczna i ciężka to praca. Naharować się człowiek musi, a zewsząd obelgi i kalumnie, zamiast pochwał. Jak się dobrze robotę odwali, to nikt słówka nie piśnie. A jak się raz na przykład z powodu czkawki (ludzka rzecz nie?) gwizdnie nie wtedy, gdy trzeba, to od razu wielkie larum.
- Ale to nie byle jakie przypadkowe gwizdki były, to były gwizdki wielbłądy – Wiesiu przerwał monolog sędziemu Romanowi.
- No i trzeba pamiętać, że sędziowie nie tacy co dawniej. Najlepszych gwałtem, w kajdankach zabrali. Elitę przetrzebili, do Wrocławia pozabierali, to teraz żółtodzioby niedoświadczone sędziują. To błędy zdarzać się muszą, zanim się nowi otrzaskają.
- Ale przecież i dawniej błędy robili…
- A gdzie tam. Dawniej nic nie było przypadkiem. Ci co teraz we Wrocławiu siedzą, na jakieś numery się nie nabierali. Wiedział piłkarz, że podskakiwać nie może, bo wszystko i tak przecież było ustalone. Ech złote czasy były, złote czasy. Nie to co teraz.
Dobrze wiedział sędzia Roman o czym mówi. Choćby z przyjacielem piłkarzem i światowcem Mieciem, wielokrotnie ryzyko błędów i wypaczenia wyników na boisku wykluczali. – Przed meczem na spokojnie, by nerwów uniknąć – dodał piłkarz i światowiec Mieciu.
- Romuś, a tobie do Wrocławia darmowej wycieczki nie proponowali? – z głupia frant zapytał Jasiu.
- Przecież wiesz, że ja podróżować nie lubię. Słabo mi się robi na samą myśl. Więc wypluj to słowo.
Sędzia Roman ciężko klapnął na kanapę. - Znów się do nas doczepili - jęknął - a przecież co my możemy. Wychodzi na boisko 22 kolesiów i połowa z nich w każdej sytuacji próbuje nas oszukać. Co gorsza nigdy nie wiemy, która to połowa.
- Niewdzięczna i ciężka to praca. Naharować się człowiek musi, a zewsząd obelgi i kalumnie, zamiast pochwał. Jak się dobrze robotę odwali, to nikt słówka nie piśnie. A jak się raz na przykład z powodu czkawki (ludzka rzecz nie?) gwizdnie nie wtedy, gdy trzeba, to od razu wielkie larum.
- Ale to nie byle jakie przypadkowe gwizdki były, to były gwizdki wielbłądy – Wiesiu przerwał monolog sędziemu Romanowi.
- No i trzeba pamiętać, że sędziowie nie tacy co dawniej. Najlepszych gwałtem, w kajdankach zabrali. Elitę przetrzebili, do Wrocławia pozabierali, to teraz żółtodzioby niedoświadczone sędziują. To błędy zdarzać się muszą, zanim się nowi otrzaskają.
- Ale przecież i dawniej błędy robili…
- A gdzie tam. Dawniej nic nie było przypadkiem. Ci co teraz we Wrocławiu siedzą, na jakieś numery się nie nabierali. Wiedział piłkarz, że podskakiwać nie może, bo wszystko i tak przecież było ustalone. Ech złote czasy były, złote czasy. Nie to co teraz.
Dobrze wiedział sędzia Roman o czym mówi. Choćby z przyjacielem piłkarzem i światowcem Mieciem, wielokrotnie ryzyko błędów i wypaczenia wyników na boisku wykluczali. – Przed meczem na spokojnie, by nerwów uniknąć – dodał piłkarz i światowiec Mieciu.
- Romuś, a tobie do Wrocławia darmowej wycieczki nie proponowali? – z głupia frant zapytał Jasiu.
- Przecież wiesz, że ja podróżować nie lubię. Słabo mi się robi na samą myśl. Więc wypluj to słowo.