Tydzień temu irański sąd najwyższy odrzucił apelację dwójki alkoholików-recydywistów. Wkrótce obaj zostaną powieszeni. Śmierć za picie alkoholu to nawet w Iranie kara wyjątkowo rzadka. Ale i nieuchronna jeśli przestępca trzeci raz zostanie przyłapany na popijaniu. Za pierwszym razem "należy się" za to przewinienie 160 batów, za drugim też, ale za trzecim razem sędzia nie ma nic do gadania, bo kara jest z gatunku „hodud”, czyli nakazana przez prawo szariatu.
Informacja o wyroku przez kilka dni była wałkowana we wszystkich krajowych serwisach informacyjnych. Władza zatroszczyła się o to, bo jak przyznał irański wiceminister zdrowia: „Alkoholizm stał się w Iranie znacznie poważniejszym problemem niż cukrzyca czy choroby serca”. Dowodem na to niech będą wyniki wyrywkowej kontroli trzeźwości teherańskich kierowców, przeprowadzonej przez policję na przełomie kwietnia i maja. Okazało się, że co czwarty irański mistrz kierownicy był na bani (średnia europejska to maksymalnie 10 proc.).
Choć spożycie, handel i produkcja alkoholu są w Iranie bezwzględnie zakazane od czasów rewolucji islamskiej z 1979 r., to - jak pisze pewien znany irański bloger - "w dużych miastach alkohol jest równie dostępny jak pizza”. Wystarczy odpowiedni gest w sklepie na rogu, a pobożny sklepikarz zamienia się w barmana.
W 2011 r. irańska policja zarekwirowała tyle alkoholu, że mógłby on wypełnić osiem basenów olimpijskich. Wobec roku 2010 to prawie 70-procentowy wzrost. Alkohol jest przemycany głównie z irackiego Kurdystanu, często przez Irańczyków pochodzących z mniejszości religijnych, na przykład chrześcijan. Prawo zezwala im na posiadanie niewielkich ilości alkoholu na własne potrzeby. Więc jeśli wpadną, to łatwiej im się wykręcić.
W Iranie rośnie też krajowa produkcja alkoholu. Przed rewolucją "arak sagi", czyli "psi arak", był dobrem narodowym, wytwarzanym przez państwowe destylarnie. Dziś Irańczycy sami pędzą go w piwnicach. Ten produkowany na bazie rodzynek likier ma 45-procentową siłę rażenia, co dla nieprzyzwyczajonych Irańczyków często oznacza pożegnanie z rzeczywistością na kilkanaście godzin.
Ajatollahowie twierdzą, że alkoholizm wśród młodych Irańczyków to efekt zachodniej propagandy. Młodzi Irańczycy przekonują natomiast, że picie, to - obok narkotyków - (ściganych przez państwo jeszcze bardziej bezwzględnie), jedyny sposób na choćby chwilowe uwolnienie się od marazmu politycznego i gospodarczego, panującego w ich kraju.
To by tłumaczyło dlaczego Irańczycy piją, ale jeszcze nie tłumaczy tego dlaczego tak źle piją. Tu z pomocą przychodzą doświadczenia Amerykanów, którzy zafundowali sobie prohibicję alkoholową w latach 20. XX wieku, a potem nie mogli sobie poradzić z alkoholizmem. W Iranie dorosło już całe pokolenie, które nie potrafi pić – robią to według zasady konspiracyjnej - czyli szybko i dużo, tak aby ich nikt nie nakrył. To często kończy się „zgonem”, który często jest całkiem prawdziwym zgonem, biorąc pod uwagę chałupniczą jakość dostępnego alkoholu.
Najciekawsze jest jednak to, kto na tym wszystkim zarabia. Eksperci zajmujący się Iranem, są przekonani, że ponad 90 proc. nielegalnego handlu alkoholem w Iranie znajduje się w rękach Strażników Rewolucji, czyli wszechwładnej organizacji paramilitarnej, podległej bezpośrednio ajatollahom. To oni kontrolują cały transport od granicy kraju, zajmują się wstępną dystrybucją, a nawet chronią zaprzyjaźnionych sprzedawców.
A potem zwierzchnicy Strażników stawiają ich klientów przed sądami i skazują na karę śmierci. I jak tu się dziwić młodym Irańczykom? Na trzeźwo nie da się żyć w takim kraju.
Choć spożycie, handel i produkcja alkoholu są w Iranie bezwzględnie zakazane od czasów rewolucji islamskiej z 1979 r., to - jak pisze pewien znany irański bloger - "w dużych miastach alkohol jest równie dostępny jak pizza”. Wystarczy odpowiedni gest w sklepie na rogu, a pobożny sklepikarz zamienia się w barmana.
W 2011 r. irańska policja zarekwirowała tyle alkoholu, że mógłby on wypełnić osiem basenów olimpijskich. Wobec roku 2010 to prawie 70-procentowy wzrost. Alkohol jest przemycany głównie z irackiego Kurdystanu, często przez Irańczyków pochodzących z mniejszości religijnych, na przykład chrześcijan. Prawo zezwala im na posiadanie niewielkich ilości alkoholu na własne potrzeby. Więc jeśli wpadną, to łatwiej im się wykręcić.
W Iranie rośnie też krajowa produkcja alkoholu. Przed rewolucją "arak sagi", czyli "psi arak", był dobrem narodowym, wytwarzanym przez państwowe destylarnie. Dziś Irańczycy sami pędzą go w piwnicach. Ten produkowany na bazie rodzynek likier ma 45-procentową siłę rażenia, co dla nieprzyzwyczajonych Irańczyków często oznacza pożegnanie z rzeczywistością na kilkanaście godzin.
Ajatollahowie twierdzą, że alkoholizm wśród młodych Irańczyków to efekt zachodniej propagandy. Młodzi Irańczycy przekonują natomiast, że picie, to - obok narkotyków - (ściganych przez państwo jeszcze bardziej bezwzględnie), jedyny sposób na choćby chwilowe uwolnienie się od marazmu politycznego i gospodarczego, panującego w ich kraju.
To by tłumaczyło dlaczego Irańczycy piją, ale jeszcze nie tłumaczy tego dlaczego tak źle piją. Tu z pomocą przychodzą doświadczenia Amerykanów, którzy zafundowali sobie prohibicję alkoholową w latach 20. XX wieku, a potem nie mogli sobie poradzić z alkoholizmem. W Iranie dorosło już całe pokolenie, które nie potrafi pić – robią to według zasady konspiracyjnej - czyli szybko i dużo, tak aby ich nikt nie nakrył. To często kończy się „zgonem”, który często jest całkiem prawdziwym zgonem, biorąc pod uwagę chałupniczą jakość dostępnego alkoholu.
Najciekawsze jest jednak to, kto na tym wszystkim zarabia. Eksperci zajmujący się Iranem, są przekonani, że ponad 90 proc. nielegalnego handlu alkoholem w Iranie znajduje się w rękach Strażników Rewolucji, czyli wszechwładnej organizacji paramilitarnej, podległej bezpośrednio ajatollahom. To oni kontrolują cały transport od granicy kraju, zajmują się wstępną dystrybucją, a nawet chronią zaprzyjaźnionych sprzedawców.
A potem zwierzchnicy Strażników stawiają ich klientów przed sądami i skazują na karę śmierci. I jak tu się dziwić młodym Irańczykom? Na trzeźwo nie da się żyć w takim kraju.