Europo jesteś zbyt stara, ślepa i głucha, żeby dostrzec, co się dzieje i usłyszeć krzyki – napisał Majdan do Unii.
Ukraińcy obalają pomniki Lenina. W ostatni piątek trzy. Pod jednym z pustych cokołów zdjęcie robi sobie uśmiechnięty od ucha do ucha polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Wrzuca na Twittera. „Na deser” – podpisuje.
Deser zaserwował sobie po wynegocjowaniu – wspólnie z szefami dyplomacji Francji i Niemiec oraz przy udziale wysłannika z Moskwy - porozumienia między prezydentem Wiktorem Janukowyczem, a liderami ukraińskiej opozycji. W ramach umowy parlament przywrócił konstytucję z 2004 roku i przyjął ustawę umożliwiającą uwolnienie byłej premier Julii Tymoszenko. Janukowycz zgodził się na wcześniejsze wybory.
Zanim to ogłoszono, europoseł PO Jacek Protasiewicz obwieścił w TVP, że nasz minister za to „co się stało w nocy w Kijowie” dostanie kiedyś pokojową nagrodę nobla. Niemal równocześnie z Berlina dotarły wieści, że gdyby nie telefony Merkel do Janukowycza i Putina do żadnych rozmów by nie doszło.
Autorów sukcesu, jakim niewątpliwie jest podpisane w piątek porozumienie, jest wielu. Trudniej znaleźć winnych rozlewu krwi. Według niepotwierdzonych informacji na ulicach Kijowa zginęło w zeszłym tygodniu ponad 70 osób.
Do winy nie poczuwa się Janukowycz, struchlały satrapa, według naszych ukraińskich rozmówców realizujący scenariusz rozbicia kraju napisany w Moskwie.
Do winy nie poczuwa się Moskwa, której agenci od listopada zjeżdżają do Kijowa w roli oficjalnych „konsultantów”.
Do winy nie poczuwa się Unia, którą majdanowcy podsumowali w otwartym liście opublikowanym na swojej stronie: „Europo jesteś zbyt stara, ślepa i głucha, żeby dostrzec, co się dzieje i usłyszeć krzyki. Nie pomagasz nikomu, jeśli nie przynosi ci to zysku”.
Ślepotę i głuchotę Unii wyraził minister Sikorski już w listopadzie, kiedy Majdan zaczął wrzeć, a polska opozycja przekonywała go, że powinien jechać do Kijowa. Napisał wtedy, (oczywiście na Twitterze): „Oczekuję od polityków PIS deklaracji ile polskich miliardów chcą wpompować w skorumpowaną gospodarkę UKR aby przekupić prez. Janukowycza”. W swoim stylu – w męskich słowach dalekich od języka dyplomacji - szczerze wyraził pogląd większości unijnych elit na Ukrainę: macie przegniłą gospodarkę i wybraliście sobie gównianego prezydenta, więc radźcie sobie sami.
Unia nie jest winna śmierci dziesiątek Ukraińców. Winny jest Janukowycz i jego rosyjscy pomagierzy. Putin łączy w sobie mentalność kagebisty z carską buta. Unię traktuje swoją miarą – nie jak partnera w demokratycznym dialogu tylko konkurenta w terytorialnej i gospodarczej rozgrywce. Kreml pod jego wodzą jest siłą, z którą niezwykle trudno się mierzyć.
Ale nie zmienia to faktu, że my wszyscy – unijni obywatele i politycy - jesteśmy winni naszej bierności. Po Pomarańczowej Rewolucji Ukraińcy nie dostali od nas nic. Stało się tak między innymi dlatego, że do dziś nie wypracowaliśmy wspólnej unijnej polityki zagranicznej. Gdy w Kijowie padali ludzie, nasi dyplomaci na czele z Catherine Ashton, wysokim przedstawicielem Unii do spraw zagranicznych, w nieskończoność „wyrażali zaniepokojenie”. „Nie potrzebujemy już waszego moralnego wsparcia, zróbcie coś, albo się odpierdolcie” – odpowiedzieli w końcu zirytowani majdanowcy na Facebooku.
Ale nie potrafimy zrobić wiele. Nie mamy liderów którzy byliby zdolni kreować politykę zagraniczną w opozycji do takich graczy, jak Putin. Przyznajmy: Sikorski odwalił w Kijowie kawał dobrej roboty. Ale to było gaszenie pożaru, który Unia sama wcześniej podlała oliwą własnej nieporadności. Europejskiej dyplomacji brakuje postaci wielkiego formatu. Zasilają ją zadowoleni z siebie faceci, którzy dzień po największej od lat masakrze ludności cywilnej w tej części Europy robią sobie sweet focię pod cokołem bez Lenina.
Deser zaserwował sobie po wynegocjowaniu – wspólnie z szefami dyplomacji Francji i Niemiec oraz przy udziale wysłannika z Moskwy - porozumienia między prezydentem Wiktorem Janukowyczem, a liderami ukraińskiej opozycji. W ramach umowy parlament przywrócił konstytucję z 2004 roku i przyjął ustawę umożliwiającą uwolnienie byłej premier Julii Tymoszenko. Janukowycz zgodził się na wcześniejsze wybory.
Zanim to ogłoszono, europoseł PO Jacek Protasiewicz obwieścił w TVP, że nasz minister za to „co się stało w nocy w Kijowie” dostanie kiedyś pokojową nagrodę nobla. Niemal równocześnie z Berlina dotarły wieści, że gdyby nie telefony Merkel do Janukowycza i Putina do żadnych rozmów by nie doszło.
Autorów sukcesu, jakim niewątpliwie jest podpisane w piątek porozumienie, jest wielu. Trudniej znaleźć winnych rozlewu krwi. Według niepotwierdzonych informacji na ulicach Kijowa zginęło w zeszłym tygodniu ponad 70 osób.
Do winy nie poczuwa się Janukowycz, struchlały satrapa, według naszych ukraińskich rozmówców realizujący scenariusz rozbicia kraju napisany w Moskwie.
Do winy nie poczuwa się Moskwa, której agenci od listopada zjeżdżają do Kijowa w roli oficjalnych „konsultantów”.
Do winy nie poczuwa się Unia, którą majdanowcy podsumowali w otwartym liście opublikowanym na swojej stronie: „Europo jesteś zbyt stara, ślepa i głucha, żeby dostrzec, co się dzieje i usłyszeć krzyki. Nie pomagasz nikomu, jeśli nie przynosi ci to zysku”.
Ślepotę i głuchotę Unii wyraził minister Sikorski już w listopadzie, kiedy Majdan zaczął wrzeć, a polska opozycja przekonywała go, że powinien jechać do Kijowa. Napisał wtedy, (oczywiście na Twitterze): „Oczekuję od polityków PIS deklaracji ile polskich miliardów chcą wpompować w skorumpowaną gospodarkę UKR aby przekupić prez. Janukowycza”. W swoim stylu – w męskich słowach dalekich od języka dyplomacji - szczerze wyraził pogląd większości unijnych elit na Ukrainę: macie przegniłą gospodarkę i wybraliście sobie gównianego prezydenta, więc radźcie sobie sami.
Unia nie jest winna śmierci dziesiątek Ukraińców. Winny jest Janukowycz i jego rosyjscy pomagierzy. Putin łączy w sobie mentalność kagebisty z carską buta. Unię traktuje swoją miarą – nie jak partnera w demokratycznym dialogu tylko konkurenta w terytorialnej i gospodarczej rozgrywce. Kreml pod jego wodzą jest siłą, z którą niezwykle trudno się mierzyć.
Ale nie zmienia to faktu, że my wszyscy – unijni obywatele i politycy - jesteśmy winni naszej bierności. Po Pomarańczowej Rewolucji Ukraińcy nie dostali od nas nic. Stało się tak między innymi dlatego, że do dziś nie wypracowaliśmy wspólnej unijnej polityki zagranicznej. Gdy w Kijowie padali ludzie, nasi dyplomaci na czele z Catherine Ashton, wysokim przedstawicielem Unii do spraw zagranicznych, w nieskończoność „wyrażali zaniepokojenie”. „Nie potrzebujemy już waszego moralnego wsparcia, zróbcie coś, albo się odpierdolcie” – odpowiedzieli w końcu zirytowani majdanowcy na Facebooku.
Ale nie potrafimy zrobić wiele. Nie mamy liderów którzy byliby zdolni kreować politykę zagraniczną w opozycji do takich graczy, jak Putin. Przyznajmy: Sikorski odwalił w Kijowie kawał dobrej roboty. Ale to było gaszenie pożaru, który Unia sama wcześniej podlała oliwą własnej nieporadności. Europejskiej dyplomacji brakuje postaci wielkiego formatu. Zasilają ją zadowoleni z siebie faceci, którzy dzień po największej od lat masakrze ludności cywilnej w tej części Europy robią sobie sweet focię pod cokołem bez Lenina.