Niezbyt Dziki Zachód

Niezbyt Dziki Zachód

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przykra wiadomość dla miłośników filmów z Clintem Eastwoodem, zmagań prawdziwych twardzieli i pojedynków w samo południe. Nowa gra ze stajni wrocławskiego Techlandu, wydana przez Ubisoft Polska - Call of Juarez: The Cartel - jest gorsza od swoich poprzedników. Nadal jest to jednak to kawał dobrej zabawy.
Po niemałym sukcesie Call of Juarez i prequelu Call of Juarez: Więzy krwi oraz totalnej destrukcji wszystkiego co do tej pory wiedzieliśmy o grach-westernach przez Red Dead Redemption, Techland i Ubisoft uraczyli nas teraz kolejnym tytułem poświęconym perypetiom rodu McCall. Tym razem jednak Dziki Zachód przeniósł się na ulice współczesnej Kalifornii.

Gra zaczyna się od zamachu na budynek jednej z agencji rządowych. Zamachu dokonał jeden z meksykańskich karteli narkotykowych. Ponieważ na Meksyk nie można zrzucić bomby atomowej, trzeba stworzyć Oddział Specjalny. Taki właśnie oddział, złożony z typów spod ciemnej gwiazdy, ma za zadanie zlikwidować kartel.

W trakcie licznych misji będziecie musieli zabić w mało wyrafinowany sposób tysiące banditos, uwieść miejskie prostytutki, przesłuchać niejednego gringo, załatwić kilkanaście prywatnych spraw oraz dokonać szczwanej mistyfikacji (chodzi o to, by skłócić ze sobą rodziny mafijne, dlatego Odział Specjalny wszelkie zniszczenia zapisuje na konto innego kartelu).

Twórcy gry dali nam możliwość przejścia w zasadzie jednej i tej samej przygody na trzy sposoby (czyt. zagrania trzema różnymi postaciami). Szefem Oddziału i chyba najciekawszą z postaci jest potomek rodu McCall, znanego z poprzednich części, Ben. Ben jest synem pastora. Twardym, nieogolonym, pokrytym licznymi bliznami gliną z LAPD. Oprócz misji powierzonych przez Agencję, zamierza on zrealizować własne plany. Z chęcią pomaga też zaprzyjaźnionym prostytutkom: a to odzyskuje dla nich dług, a to daje komuś w ich imieniu w mordę. I przyznam, że jest przy tym bardzo opiekuńczy, wręcz rozczulający.



Jeżeli znudzi Wam się Ben, możecie zagrać młodą, acz brutalną agentką FBI Kim Evans…



…lub latynoskim hazardzistą i agentem DEA Eddie Guerrą.



Skoro mamy trzech bohaterów gracz powinien mieć możliwość wzięcia udziału w trzech różnych przygodach. W praktyce jednak jest zupełnie inaczej. Misje są w zasadzie te same, trudność i tempo gry – także. Różnią się jedynie historie życiowe bohaterów oraz dodatkowe misje jakie mają oni do wykonania. Inny jest także arsenał broni, ale… W grze może i mamy ponad 30 rodzajów broni do wyboru, lecz zaręczam, że skorzystacie z trzech, w porywach czterech. Co prawda, tryb dwóch broni jest fajny i bardzo kowbojski, ale co z tego, skoro wrodzone lenistwo każe graczowi sięgnąć do jedyny sprawdzony model – AK-47. Ach ta sowiecka myśl technologiczna.

Ze względu na sterowanie grę polecam szczególnie graczom korzystającym z konsoli. Dzięki wysokiej dynamice, wzmaganej przez kontrolery PS3 czy XBOX, rozgrywka może wciągnąć. Fajnie jest chować się za drzewem czy śmietnikiem, wychylać się zza winkla i pakować w bandytów cały magazynek. Gra daje także możliwość precyzyjnego celowania, które czasem się opłaca. Twórcy gry pomyśleli o trybie slow motion tym szybciej ładowanym, im precyzyjniejsze są wasze strzały. Polecam zatem shoot in a head.

Gry broni solidnie stworzony klimat i różnorodny gameplay: od pościgów samochodowych (acz sterowanie autem jest potworne), nalotów, przesłuchań, strzelanin w samym środku porachunków gangsterskich, po ochronę świadków i kradzież portfela. Dobrą i różnorodną zabawę psuje nieco przestarzała grafika, ale jeśli nie przeszkadzają wam napuchnięte facjaty panien tańczących na rurze, czy niedopracowany daleki plan, to co zobaczycie na ekranie powinno wam odpowiadać.

Zresztą o większości mankamentów na pewno zapomnicie, grając w trybie co–op. To rozgrywka w sam raz na konsolowe tête à tête lub spotkanie z kumplem. Sugeruję jednak przy tym grę na wypasionym ekranie lub telewizorze. I koniecznie porządne nagłośnienie – westernowa muzyka w stylu Ennio Morricone i The Shadows tworzy mocny klimat.

Grę polecam graczom nastawionym na sieczkę i krwawą łaźnię, bez potrzeby zbędnego myślenia. Jeżeli chcecie poczuć się brudnym gliną w stylu Harveya Keitela w "Złym poruczniku", to nowe "Call of Juarez" została stworzone właśnie dla was. Jeżeli jednak szukacie czegoś więcej, poczekajcie jeszcze chwilę na Assassin’s Creed Revelations.

A tak na zakończenie powiem Wam jedno: Go ahead, make my day!

Ostatnie wpisy