Gdy w 2009 roku po raz pierwszy usłyszałem album „Lungs” pomyślałem, że brytyjska wokalistka Florence Welch i jej zespół przejdą do historii jako grupa, która wyda dziesiątki płyt, a i tak wszyscy słuchać będą tylko pierwszej. Jednak po odsłuchaniu „Ceremionials” wiem już, jak bardzo się myliłem.
Najnowsza płyta brytyjskiej grupy Florence and the Machine to wyrafinowana muzyczna uczta - niespodziewana różnorodność łączy się tu z wyjątkowo silnym wokalem.
Zaczyna się delikatnie i zmysłowo od „Only For A Night”. Wierzcie mi, po wysłuchaniu tej piosenki będziecie chcieli pozostać z nią dłużej niż tylko na jedną noc... Dalej jest „Shake It Up” – kawałek, który nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, że „Ceremonials” to przede wszystkim mocno rockowy album. „Shake It Up” to okrzyk słyszany w wiwatującym tłumie - tantryczny wręcz refren wpadnie wam w ucho na wiele, wiele tygodni. Zresztą posłuchajcie sami. Ale nie mówcie, że nie ostrzegałem!
„Ceremonials” to album głęboki, przejmujący. Rockowe, liryczne ballady, którym smaku dodaje szczególna barwa głosu Florence, potrafią wzruszyć największy muzyczny głaz. Tak jest w przypadku „Never Let Me Go”. Z kolei przy „Lover To Lover” kręciłem biodrami i kiwałem głową. Rudowłosa Florencja soulowym głosem obwieszcza:
There’s no salvation for me now,
No space among the clouds,
And I’ve seen that I’m heading down,
But that’s alright
Kawałek „Breaking Down” jest magiczny. Nie wiedzieć czemu przejmuje do szpiku kości. Może to tekst, może to brytyjskie deszczowe brzmienie, może te cymbały czy skrzypce – nie wiem sam. Wiem jednak, że to jeden z lepszych kawałków jakie znajdziemy na płycie „Ceremonials”. Na przeciwnym biegunie znajduje się „Seven Devils” – brzmi demonicznie, ale to chyba najsłabszy kawałek z tego albumu.
Zwróćcie też uwagę na „What The Water Gave Me”. Świetny tekst. Stopniowe budowanie napięcia wspierane sekcją perkusyjną, zakończone przełamaniem tamy przez wodospad dźwięków. Bo, jak mówią słowa piosenki, „Lay me down/Let the only sound/Be the overflow”. Zresztą posłuchajcie sami:
Różnorodność „Ceremonials” jest sporym zaskoczeniem dla fanów Florence and the Machine. Artyści nie zapominają jednak również o chwytach znanych dobrze z poprzedniego albumu, a więc o dzikim, plemiennym wokalu połączonym z głośnymi bębnami. „No light. No light”, „Leave My Body” czy „Heartlines” to wręcz pierwotne rytmy, wzmocnione tubylczymi okrzykami, etnoafrykańskim chórem i – oczywiście - basami.
Zwieńczeniem najnowszej płyty Florence and the Machine jest kawałek „Spectrum”, który w pewien sposób łączy w sobie wszystkie inne utwory znajdujące się na krążku „Ceremonials”. „Spectrum” To i ballada, i soul, i tubylczy rock. Kojarzy się ze znakomitym „Howl” z poprzedniej płyty. Słyszałem wprawdzie głosy krytyki pod adresem tego właśnie utworu, ale czy ktoś może oprzeć się powtarzanemu jak tantra czterowersowi?
Say my name,
And every color illuminates,
We are shining,
And we’ll never be afraid again
Ja oprzeć się nie potrafię. Słucham w domu, słucham w pracy, słucham na obiedzie u rodziców, słucham w łóżku przed zaśnięciem. „Ceremonials” to album, który potwierdza, że żyjemy w świecie naprawdę znakomitej muzyki. Aż chce się żyć (by słuchać!) jak najdłużej.
Zaczyna się delikatnie i zmysłowo od „Only For A Night”. Wierzcie mi, po wysłuchaniu tej piosenki będziecie chcieli pozostać z nią dłużej niż tylko na jedną noc... Dalej jest „Shake It Up” – kawałek, który nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, że „Ceremonials” to przede wszystkim mocno rockowy album. „Shake It Up” to okrzyk słyszany w wiwatującym tłumie - tantryczny wręcz refren wpadnie wam w ucho na wiele, wiele tygodni. Zresztą posłuchajcie sami. Ale nie mówcie, że nie ostrzegałem!
„Ceremonials” to album głęboki, przejmujący. Rockowe, liryczne ballady, którym smaku dodaje szczególna barwa głosu Florence, potrafią wzruszyć największy muzyczny głaz. Tak jest w przypadku „Never Let Me Go”. Z kolei przy „Lover To Lover” kręciłem biodrami i kiwałem głową. Rudowłosa Florencja soulowym głosem obwieszcza:
There’s no salvation for me now,
No space among the clouds,
And I’ve seen that I’m heading down,
But that’s alright
Kawałek „Breaking Down” jest magiczny. Nie wiedzieć czemu przejmuje do szpiku kości. Może to tekst, może to brytyjskie deszczowe brzmienie, może te cymbały czy skrzypce – nie wiem sam. Wiem jednak, że to jeden z lepszych kawałków jakie znajdziemy na płycie „Ceremonials”. Na przeciwnym biegunie znajduje się „Seven Devils” – brzmi demonicznie, ale to chyba najsłabszy kawałek z tego albumu.
Zwróćcie też uwagę na „What The Water Gave Me”. Świetny tekst. Stopniowe budowanie napięcia wspierane sekcją perkusyjną, zakończone przełamaniem tamy przez wodospad dźwięków. Bo, jak mówią słowa piosenki, „Lay me down/Let the only sound/Be the overflow”. Zresztą posłuchajcie sami:
Różnorodność „Ceremonials” jest sporym zaskoczeniem dla fanów Florence and the Machine. Artyści nie zapominają jednak również o chwytach znanych dobrze z poprzedniego albumu, a więc o dzikim, plemiennym wokalu połączonym z głośnymi bębnami. „No light. No light”, „Leave My Body” czy „Heartlines” to wręcz pierwotne rytmy, wzmocnione tubylczymi okrzykami, etnoafrykańskim chórem i – oczywiście - basami.
Zwieńczeniem najnowszej płyty Florence and the Machine jest kawałek „Spectrum”, który w pewien sposób łączy w sobie wszystkie inne utwory znajdujące się na krążku „Ceremonials”. „Spectrum” To i ballada, i soul, i tubylczy rock. Kojarzy się ze znakomitym „Howl” z poprzedniej płyty. Słyszałem wprawdzie głosy krytyki pod adresem tego właśnie utworu, ale czy ktoś może oprzeć się powtarzanemu jak tantra czterowersowi?
Say my name,
And every color illuminates,
We are shining,
And we’ll never be afraid again
Ja oprzeć się nie potrafię. Słucham w domu, słucham w pracy, słucham na obiedzie u rodziców, słucham w łóżku przed zaśnięciem. „Ceremonials” to album, który potwierdza, że żyjemy w świecie naprawdę znakomitej muzyki. Aż chce się żyć (by słuchać!) jak najdłużej.