Jak stworzyć idealny system emerytalny w starzejącym się, trapionym licznymi bolączkami społeczeństwie? Temat ten jest przedmiotem tęgich rozważań od co najmniej kilkunastu lat. A przecież idealne rozwiązania istniały od wieków, zanim wprowadzono system bismarckowski.
„Pieniądze szczęścia nie dają” – od tego przysłowia można zacząć rozważania na temat szczęśliwej starości. Otto von Bismarck, którego można nazwać ojcem systemu emerytalnego, miał na celu nie tyle uszczęśliwienie społeczeństwa, ale budowę aparatu państwowego – armii uzależnionych od centrali urzędników i wojskowych. Pod koniec XIX wieku system bismarckowski sprawdzał się doskonale. Europejskie narody przeżywały boom demograficzny, i kolejne pokolenia z łatwością utrzymywały swoje mniej liczne starsze pokolenie. Dzisiaj, kiedy społeczeństwa zaczęły się starzeć, sytuacja nie jest już tak komfortowa. Można zadać pytanie, czy warto było odejść od naturalnego porządku?
Przed Bismarckiem najlepszym sposobem na zapewnienie sobie szczęśliwej starości było dochowanie się jak najbardziej wartościowego potomstwa. „Wartościowe” oznacza ludzi zaradnych i wykształconych, czyli takich którzy będą w stanie pomóc na starość swoim rodzicom, ale także szlachetnych i moralnych, tj. takich którzy nie ograbią ich z majątku i pod byle pretekstem nie wyślą do domu starców. Stosunkowo wysoka liczba synów i córek mogłaby zabezpieczyć nas przy okazji przed nieszczęśliwymi wypadkami losowymi. Może nawet poratować sypiącą się demografię?
Najważniejsze pytanie na dzisiaj to jednak nie „co”, ale „jak” tego dokonać. Na godne wychowanie potomków trzeba dzisiaj mieć pieniądze. Te ostatnie ludzie mogliby zaoszczędzić, gdyby nie zmuszano ich choćby do comiesięcznego haraczu na rzecz Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Obowiązki dzieci względem rodziców też można by usankcjonować prawnie. Z drugiej strony... może lepiej pozostawić te sprawy naturalnemu biegowi?
Przed Bismarckiem najlepszym sposobem na zapewnienie sobie szczęśliwej starości było dochowanie się jak najbardziej wartościowego potomstwa. „Wartościowe” oznacza ludzi zaradnych i wykształconych, czyli takich którzy będą w stanie pomóc na starość swoim rodzicom, ale także szlachetnych i moralnych, tj. takich którzy nie ograbią ich z majątku i pod byle pretekstem nie wyślą do domu starców. Stosunkowo wysoka liczba synów i córek mogłaby zabezpieczyć nas przy okazji przed nieszczęśliwymi wypadkami losowymi. Może nawet poratować sypiącą się demografię?
Najważniejsze pytanie na dzisiaj to jednak nie „co”, ale „jak” tego dokonać. Na godne wychowanie potomków trzeba dzisiaj mieć pieniądze. Te ostatnie ludzie mogliby zaoszczędzić, gdyby nie zmuszano ich choćby do comiesięcznego haraczu na rzecz Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Obowiązki dzieci względem rodziców też można by usankcjonować prawnie. Z drugiej strony... może lepiej pozostawić te sprawy naturalnemu biegowi?