Niezmiennie budzi mój sprzeciw porównywanie ewentualnej obecności amerykańskich garnizonów w Polsce, do sowieckich baz wojskowych którymi uszczęśliwiono nas za PRL-u. Nie chodzi już nawet o historyczne przyczyny przybycia jednych i drugich żołnierzy na nasze ziemie. Wystarczy policzyć.
Szacuje się, że po „wyzwoleniu” Polski przez armię sowiecką na terenach Polski stacjonowało pomiędzy 300 a 400 tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej. Liczba ta spadła wraz z upadkiem stalinizmu i powstaniem Układu Warszawskiego i oscylowała nieco poniżej 100 tysięcy. Oficjalnie, tj. zgodnie z umową pomiędzy PRL a ZSRR mogło u nas stacjonować 66 tysięcy żołnierzy zajmujących 39 eksterytorialnych baz. W rzeczywistości baz było aż 79, a liczba stacjonujących w niej żołnierzy z żaden sposób nie mogła zostać zweryfikowana przez władze gospodarzy. Polacy (poza wyższymi wojskowymi i władzami) nie mieli tez pojęcia o przechowywaniu na terenie ich kraju 250 głowic atomowych.
Rosjanie żyli w oderwaniu od polskiej rzeczywistości. Ich miasteczka, bazy i poligony zajmowały 700 kilometrów kwadratowych i były wymazane z oficjalnych map. Znajdujące się w pobliżu osady szybko pustoszały. Życie tam stawało się nieznośne m.in. za sprawą nisko latających nocą odrzutowców wojskowych. Największy obszar eksterytorialny obejmował 1/3 Legnicy – tam właśnie znajdowało się dowództwo Północnej Grupy Armii.
„Sojusznicy” nie płacili za dostęp do wody czy gazu, choć z drugiej strony trzeba przyznać że zdarzało im się pomagać ludności np. przy żniwach albo podczas klęsk żywiołowych. Mimo to koszt pobytu Armii Czerwonej w Polsce (bez kradzieży popełnionych w trakcie i zaraz po wojnie) został oszacowany w 1993 roku na 3,5 miliarda dolarów. W wypadkach i rozbojach, w której winnymi byli Rosjanie zginęło około 600 osób.
Co chcą tutaj postawić Amerykanie?
Po upadku projektu tarczy rząd nadal chce amerykańskiej obecności na naszym terenie. O jakich siłach jednak mówimy? Chodzi o rozstawienie kilku baterii przeciwlotniczych Patriot, w tej chwili konkretne rozmowy dotyczą jednej. Na jedną baterię, wraz ze służbami towarzyszącymi, przypada 100 żołnierzy. Jeżeli nawet uda nam się wynegocjować 10 baterii obsługiwanych przez Amerykanów, stacjonowałoby ich tu 1000.
Sowiecka Grupa Armii Północ mogłaby z powodzeniem potykać się z całym Wojskiem Polskim do czasu nadejścia posiłków z NRD, ZSRR i innych „bratnich państw”, a być może odnieśc nad Polakami samodzielne zwycięstwo. Baterie Patriotów – nawet plus ewentualne instalacje dotyczące tzw. „nowej tarczy” - nie stanowią nawet ułamka takiego zagrożenia, no chyba że nasi sojusznicy zwariowaliby i zaczęli strzelać do polskich samolotów. To ostatnie zagrożenie długo by zresztą nie potrwało, polskie siły specjalne przejęłyby wówczas wyrzutnie w ciągu kilku godzin. Porównywanie uciążliwej obecności sowietów z maksymalnie kilkoma setkami płacących za siebie (choć też nie przesadnie świętych) Amerykanów obsługujących systemy typowo defensywne wydaje się dzisiaj pozbawione sensu.
Rosjanie żyli w oderwaniu od polskiej rzeczywistości. Ich miasteczka, bazy i poligony zajmowały 700 kilometrów kwadratowych i były wymazane z oficjalnych map. Znajdujące się w pobliżu osady szybko pustoszały. Życie tam stawało się nieznośne m.in. za sprawą nisko latających nocą odrzutowców wojskowych. Największy obszar eksterytorialny obejmował 1/3 Legnicy – tam właśnie znajdowało się dowództwo Północnej Grupy Armii.
„Sojusznicy” nie płacili za dostęp do wody czy gazu, choć z drugiej strony trzeba przyznać że zdarzało im się pomagać ludności np. przy żniwach albo podczas klęsk żywiołowych. Mimo to koszt pobytu Armii Czerwonej w Polsce (bez kradzieży popełnionych w trakcie i zaraz po wojnie) został oszacowany w 1993 roku na 3,5 miliarda dolarów. W wypadkach i rozbojach, w której winnymi byli Rosjanie zginęło około 600 osób.
Co chcą tutaj postawić Amerykanie?
Po upadku projektu tarczy rząd nadal chce amerykańskiej obecności na naszym terenie. O jakich siłach jednak mówimy? Chodzi o rozstawienie kilku baterii przeciwlotniczych Patriot, w tej chwili konkretne rozmowy dotyczą jednej. Na jedną baterię, wraz ze służbami towarzyszącymi, przypada 100 żołnierzy. Jeżeli nawet uda nam się wynegocjować 10 baterii obsługiwanych przez Amerykanów, stacjonowałoby ich tu 1000.
Sowiecka Grupa Armii Północ mogłaby z powodzeniem potykać się z całym Wojskiem Polskim do czasu nadejścia posiłków z NRD, ZSRR i innych „bratnich państw”, a być może odnieśc nad Polakami samodzielne zwycięstwo. Baterie Patriotów – nawet plus ewentualne instalacje dotyczące tzw. „nowej tarczy” - nie stanowią nawet ułamka takiego zagrożenia, no chyba że nasi sojusznicy zwariowaliby i zaczęli strzelać do polskich samolotów. To ostatnie zagrożenie długo by zresztą nie potrwało, polskie siły specjalne przejęłyby wówczas wyrzutnie w ciągu kilku godzin. Porównywanie uciążliwej obecności sowietów z maksymalnie kilkoma setkami płacących za siebie (choć też nie przesadnie świętych) Amerykanów obsługujących systemy typowo defensywne wydaje się dzisiaj pozbawione sensu.