W ostatnią niedzielę dobiegły końca Warszawskie Targi Książki oraz kampania do europarlamentu. Te dwa wydarzenia nie miały z sobą kompletnie nic wspólnego. Książki nie były elementem kampanii, a kandydaci do PE nie odwiedzali targów, bo podobno w Polsce fakt, że ktoś lubi czytać, nie świadczy dobrze o jego zdolnościach do sprawowania władzy.
A jednak w komitecie honorowym Warszawskich Targów Książki zasiadał jeden z kandydatów do PE, zarazem minister kultury, Bogdan Zdrojewski. Zasiadał wyłącznie formalnie. Nie pojawił się na otwarciu targów, ponieważ prowadził w tym czasie kampanię na Dolnym Śląsku. Mam nadzieję, że dzisiaj, gdy ten tekst ukazuje się w druku, kandydat Zdrojewski jest już parlamentarzystą europejskim, a premier rozgląda się za następcą lub następczynią na jego stanowisko.
Nowy minister kultury będzie miał zapewne więcej zrozumienia dla problemów załamującego się właśnie rynku książki, bo nie można mieć go mniej. Wleje trochę życia w niemrawy, choć ogłoszony z wielkim hukiem „Narodowy program rozwoju czytelnictwa” i przede wszystkim doprowadzi do uchwalenia ustawy o stałej cenie książki.
Były już, jak sądzę, minister Zdrojewski napomknął rok temu o konieczności wprowadzenia tej ustawy, ale po pierwszych słowach krytyki zamilkł i nie wrócił już nigdy do tematu. Od tego czasu środowisko wydawców, księgarzy i bibliotekarzy pod przewodnictwem Polskiej Izby Książki zdążyło napisać tekst ustawy i przeprowadzić konsultacje. Gotowy projekt podobno trafił do ministerstwa, ale chyba wpadł do jakiejś szafy, bo nic o jego losach nie słychać.
Wiadomo, że my, Polacy, mamy ważniejsze sprawy niż jakieś książki. Warto może jednak zauważyć, że coroczne wiosenne targi w Warszawie i jesienne w Krakowie ściągają tłumy. Nie tylko ludzi z branży, ale przede wszystkim maniaków czytania, którym z powodu braku ustawy zamknięto kolejną księgarnię. Być może politycy nie wiedzą, że wybierają ich przede wszystkim ludzie, którzy czytają książki, bo to oni są najbardziej świadomymi i aktywnymi uczestnikami życia publicznego. Gdyby trochę poczytali, może by to do nich dotarło.
Nowy minister kultury będzie miał zapewne więcej zrozumienia dla problemów załamującego się właśnie rynku książki, bo nie można mieć go mniej. Wleje trochę życia w niemrawy, choć ogłoszony z wielkim hukiem „Narodowy program rozwoju czytelnictwa” i przede wszystkim doprowadzi do uchwalenia ustawy o stałej cenie książki.
Były już, jak sądzę, minister Zdrojewski napomknął rok temu o konieczności wprowadzenia tej ustawy, ale po pierwszych słowach krytyki zamilkł i nie wrócił już nigdy do tematu. Od tego czasu środowisko wydawców, księgarzy i bibliotekarzy pod przewodnictwem Polskiej Izby Książki zdążyło napisać tekst ustawy i przeprowadzić konsultacje. Gotowy projekt podobno trafił do ministerstwa, ale chyba wpadł do jakiejś szafy, bo nic o jego losach nie słychać.
Wiadomo, że my, Polacy, mamy ważniejsze sprawy niż jakieś książki. Warto może jednak zauważyć, że coroczne wiosenne targi w Warszawie i jesienne w Krakowie ściągają tłumy. Nie tylko ludzi z branży, ale przede wszystkim maniaków czytania, którym z powodu braku ustawy zamknięto kolejną księgarnię. Być może politycy nie wiedzą, że wybierają ich przede wszystkim ludzie, którzy czytają książki, bo to oni są najbardziej świadomymi i aktywnymi uczestnikami życia publicznego. Gdyby trochę poczytali, może by to do nich dotarło.