Po zwolnieniu z funkcji dyrektora szpitala Św. Rodziny w Warszawie prof. Bogdan Chazan nadal kłamie. Dziś powiedział, że media przemilczały, ze dziecko było z in vitro. Tymczasem przypominam panu profesorowi, że pacjentka jego szpitala, której wbrew prawu odmówił przerwania ciąży, już miesiąc temu mówiła o tym, że jej ciąża jest wynikiem zabiegu in vitro.
Rozmowa z Agnieszką i ojcem dziecka opublikowana w tygodniku "Wprost" (wydanie 23/2014 z 9 czercwa)
W którym tygodniu ciąży pani jest?
Agnieszka: W 32. Początek 32. tygodnia.
To pani pierwsza ciąża?
Agnieszka: Nie. Piąta. Staramy się o dziecko od prawie 13 lat. Trzy ciąże poroniłam w bardzo wczesnym okresie – zarodki się zagnieżdżały, ale się nie rozwijały.
To było in vitro?
Agnieszka: Tak, in vitro. Odkryto, że w moim ciele jest jakiś problem immunologiczny, przeciwciała, które blokują rozwój zarodków. Dostałam odpowiednie leki i zaszłam w kolejną ciążę. I wszystko było dobrze. Dziecko się świetnie rozwijało. Do 20. tygodnia, kiedy to szyjka macicy się niebezpiecznie skróciła – tak, jak to się dzieje przed porodem. Próbowano ratować, założono szew. Nie udało się. Dziecko było zdrowe, ale za małe, żeby żyć. Urodziłam je. Umarło. Nie wiem, jak to przetrwałam. Nie pamiętam. Potem kolejna ciąża. Ta, w której jestem.
Chora.
Agnieszka: Chora. Chore dziecko. Bardzo chore. Nieuleczalnie. Śmiertelnie. Bez szans na życie. Urodzę pewnie za kilka tygodni. A miało być inaczej.
Jak?
Agnieszka: W klinice, w której przeprowadzono zabieg in vitro, polecono, bym się skontaktowała z dr. Maciejem Gawlakiem, ordynatorem patologii ciąży w Szpitalu Św. Rodziny na Madalińskiego w Warszawie. On miał prowadzić moją ciążę. Świetny lekarz. Profilaktycznie założył mi szew na szyjkę macicy, żeby nie doszło do poronienia. Na początku 22. tygodnia ciąży doktor zrobił badanie USG. I widziałam po jego minie, że coś się dzieje. Po chwili zaczął mówić. Najpierw powiedział, że jest wodogłowie. Potem dodał, że są jakieś zaburzenia w rozwoju twarzoczaszki, że nos jest przesunięty, że jest tylko jego kawałek.
Mógł się pomylić. Nie chciała pani biec do innego lekarza?
Agnieszka: Nie musiałam, bo dr Gawlak ściągnął zaraz dwóch ginekologów specjalizujących się w ultrasonografii. Nic im nie mówił. Poprosił tylko, żeby mnie zbadali. Potwierdzili. Dowiedziałam się jeszcze, że dziecko ma nieprawidłowe podniebienie, że mózg jest bardzo mały.
Powiedzieli, co to za wada?
Agnieszka: Nie potrafili jej określić. Nie znali też przyczyny. Wiedzieli, że przed zabiegiem in vitro zrobiono mnie i mężowi badania genetyczne, badania kariotypu, i one wyszły prawidłowo. Od dr. Gawlaka usłyszałam, że dziecko jest w bardzo ciężkim stanie i według niego nie będzie w stanie żyć. A jeżeli będzie, to wegetatywnie.
Pani Agnieszce drżą ręce. Płacze. Jej mąż siedzący obok odwraca się, chowa głowę w ramionach.
Poprosiłam doktora, czy jeszcze możemy to wszystko raz sprawdzić, upewnić się. Zaczął dzwonić po szpitalach, sprawdzać, gdzie w ekspresowym tempie mogą zrobić rezonans magnetyczny. Następnego dnia zostałam przewieziona karetką do Instytutu Matki i Dziecka. USG zrobiła dr Jaczyńska, a rezonans dr Bekiesińska- -Figatowska. Potwierdziła poprzednie diagnozy. Dodała też, że moje dziecko nie ma ciągłości kości głowy w części potylicznej, czyli po prostu nie ma czaszki. Mówiła też o niedorozwoju podniebienia, o brakach w rozwoju mózgu, o tym, że niektórych części nie widać. Czyli po prostu, że tego mózgu prawie nie ma.
Dlaczego nie wykonano tych badań w szpitalu na Madalińskiego?
Agnieszka: Teraz myślę, że dlatego, że dyrektor szpitala, prof. Chazan, zasłania się klauzulą sumienia, a ostatnio deklaracją wiary. W IMiD lekarze nie umieli przypisać choroby naszego dziecka żadnemu znanemu zespołowi wad. Usłyszałam, że będę musiała podjąć decyzję, bo stan jest bardzo ciężki.
Naciskali?
Agnieszka: Nie, byli troskliwi, wiedzieli, że to ja muszę być pewna, co chcę zrobić. Rozmawiałam z psychologiem, z lekarzami. Nikt nie ukrywał, że stan jest na tyle ciężki, że nie ma perspektyw leczenia. Tyle że ja już wtedy podjęłam decyzję. Już to dziecko pożegnałam, pochowałam...
Wiedziała pani, jak to przerwanie ciąży się odbywa?
Agnieszka: Zapytałam. Powiedziano mi, że dostanę leki wywołujące poród. I będę musiała urodzić dziecko.
Martwe?
Agnieszka: Nie wiem.
Pytam, bo chciałam wiedzieć, jak panią przygotowano do przerwania ciąży.
Agnieszka: Powiedziałam lekarzom o mojej decyzji, usłyszałam, że musi się zebrać komisja etyczna, i tego samego dnia zostałam odesłana do szpitala na Madalińskiego.
Wiedziała pani, że na Madalińskiego odmawiają przerywania ciąży?
Agnieszka: Nie. Skąd miałam wiedzieć? Choć potem sobie przypomniałam, że jak jechałam karetką, to opiekowała się mną młoda pani doktor i ona mi mówiła, że są wygodne hospicja dla takich dzieci jak moje, że w ich szpitalu się nie zabija... Odesłali mnie z IMiD na Madalińskiego jako niewygodną pacjentkę. Dr Gawlak powiedział, że już rozmawiał w mojej sprawie z prof. Chazanem i jest umówiony na kolejne spotkanie z naszymi wynikami badań, i zaproponował, bym odstawiła wszystkie leki, które do tej pory brałam, a które miały przeciwdziałać ewentualnemu poronieniu.
Miał nadzieję, że pani poroni?
Agnieszka: Nie wiem. Wiem też, że dostał zgodę od prof. Chazana na usunięcie szwu z szyjki macicy, żebym naturalnie poroniła. Uprzedził mnie też, że natura jest przekorna i jeżeli są zaburzenia w rozwoju ośrodkowego układu nerwowego, to zdarza się, że akcje skurczowe nie występują, ciąże są nawet przenoszone. Usłyszałam też, że prof. Chazan upiera się, by porozmawiać ze mną osobiście. Po czym zostałam wypisana do domu i miałam czekać na telefon od dr. Gawlaka. Dzwoniłam sama i słyszałam, że prof. Chazan domaga się kolejnych wyników badań genetycznych.
Czyli jakich?
Agnieszka: Na kariotyp mój i męża. Nie wystarczały poprzednie wyniki badań. Zresztą nie wiem, co miały zmienić te wyniki w naszej sytuacji. Później zrozumiałam, że prof. Chazan chciał wszystko jak najdłużej przeciągać, bo wiedział, że kiedy będę w 24. tygodniu, to już nic nie będzie można zrobić.
A pani wiedziała?
Agnieszka: Wie pani, miałam poczucie, że cały zespół lekarzy z patologii ciąży wspiera mnie w mojej decyzji. Dla nich moja sprawa była tak oczywista, że prof. Chazan po prostu nie będzie mógł odmówić. Profesor przez dwa czy trzy dni nie miał czasu się ze mną spotkać. W końcu, kiedy już skończył się 24. tydzień ciąży, doszło do spotkania. Dr Gawlak powiedział wtedy, że są wyjątkowe sytuacje, kiedy ciążę można przerwać po 24. tygodniu, wtedy, kiedy dziecko nie jest zdolne do życia. Profesor najpierw nie zareagował. A potem usłyszeliśmy, że on nie wie, jak jest z tymi terminami. I że musi się skontaktować z prawnikami i da mi odpowiedź pojutrze. Dr Gawlak przekazał mu wszystkie badania. Jeszcze raz musiałam słuchać, że nie ma czaszki, mózg jest w zaniku, że wodogłowie i że wady są tak rozlegle, że dziecko nie ma szans na przeżycie. Miałam wrażenie, że profesor nie słuchał mojego lekarza. Nie miało dla niego znaczenia, co mówił jego podwładny. Po czym usłyszałam, że przecież moje dziecko może ktoś chcieć adoptować. Pani sobie wyobraża?
Do rozmowy włącza się mąż pani Agnieszki.
Mąż: On chciał zrobić z nas morderców! Ludzi, którzy po to zaszli w ciążę, żeby zabić własne dziecko. Agnieszka: Powiedział, że w każdej chwili może nas skontaktować z hospicjum. Hospicjum? Cierpiące dziecko bez połowy głowy w hospicjum? Nie pozwolę na to. Profesora nie obchodzi ani los tego dziecka, ani nasz los... Podkreślał, że on zrobił w życiu wiele rzeczy, których dziś żałuje, a my jesteśmy na tyle młodą rodziną, że wszystko przed nami, żebyśmy wszystko przemyśleli. Czułam, że to jest walka między dr. Gawlakiem a prof. Chazanem.
Zawahała się pani wtedy?
Agnieszka: Pani redaktor, ja naprawdę nie chcę, żeby moje dziecko cierpiało, żeby je bolało, żeby umierało w mękach. Nie chcę! Dr Gawlak uprzedzał mnie, że jeśli prof. Chazan odmówi, to on mnie skontaktuje z innym szpitalem. Ja naprawdę byłam przekonana, że mamy jeszcze czas... Nie mieliśmy. Dwa dni później prof. Chazan zaprosił mnie na kolejne spotkanie. Okazało się, że dr. Gawlaka o tym nie poinformował. Kiedy potwierdziłam po raz kolejny, jaka jest moja decyzja, wręczył mi dokument, w którym jest napisane, że nie może wyrazić zgody na aborcję dziecka ze względu na konflikt sumienia. Nie zaproponował innego szpitala. Mąż: Nie wiedzieliśmy nic o klauzuli sumienia, o deklaracji wiary... I teraz będzie tak, jak chciał prof. Chazan. Agnieszka: Zdaję sobie z tego sprawę. Pojechałam do innego szpitala. Tam potwierdzono wszystkie diagnozy i usłyszałam, że spóźniłam się pięć dni. Nie mogą złamać prawa. Wtedy pomyślałam, że prawo już zostało złamane, że to pismo, które dostałam od prof. Chazana, jest podstawą do wniesienia oskarżenia do prokuratury.
Wniesie pani?
Agnieszka: Chciałam tę sprawę zostawić na po porodzie. Na razie złożyliśmy skargę w urzędzie miasta, u wiceprezydenta Wojciechowicza. Mam poczucie, że zrobiono wszystko, żebym musiała urodzić. Prof. Chazan zwlekał dwa tygodnie tylko po to, żebym nie mogła przerwać ciąży zgodnie z prawem.
Gdzie pani chce urodzić dziecko?
Agnieszka: Nie wiem. Dziecko ma wodogłowie. Jego główka już teraz jest wielkości główki dziecka w donoszonej ciąży. Jest duże ryzyko, że będę musiała rodzić siłami natury. Cesarkę odradza się mi ze względu na moją przyszłość, na ewentualną kolejną ciążę. Mąż: Jeden lekarz zaproponował, że wykona tzw. odbarczenie główki dziecka. Agnieszka: Czyli przez mój brzuch wbije igłę do główki dziecka i wyleci ta woda... Wtedy będzie można próbować rodzić naturalnie. Chciałabym, żeby po porodzie lekarze nie reanimowali mojego dziecka, nie podtrzymywali go sztucznie przy życiu. Mam nadzieję, że nie będą go męczyć, ratować bez sensu.
Mąż: Jeden lekarz sugerował, żebyśmy jechali do Anglii albo do Holandii, że nasz NFZ zapłaci za przerwanie ciąży, my musimy tylko opłacić przejazd. Nie chcieliśmy tak robić, bo przecież mieszkamy w tym kraju, jesteśmy polskimi obywatelami. Agnieszka: Najtrudniej jest, gdy się czuje ruchy dziecka. I od razu ta myśl, że ono przecież umrze. Wie pani, ja planuję pogrzeb. A przecież to jest dziecko, na które czekamy już tyle lat. Teraz się boję porodu, bo nie dość, że stracę dziecko, to mogę stracić jeszcze wzrok – jak pani widzi, mam spore kłopoty z oczami. Nie wiem, czy będziemy mieli jeszcze siłę na kolejną próbę in vitro. Mam 38 lat. Jeśli urodzę przez cesarskie cięcie, to będę musiała czekać rok na to, by móc zajść w kolejną ciążę. Mąż: Ciężko mi. Wie pani, czekamy 13 lat na dziecko, robiliśmy wszystko, żeby to dziecko mieć, wydaliśmy pieniądze życia i jesteśmy tak blisko. Mamy dziecko w brzuchu mojej żony. I wiemy, że ono nie może żyć. Agnieszka: Żadna kobieta starająca się o dziecko nie zakłada, że będzie chciała potem je usunąć. Myślę, że lekarz, który manipulował nami, oszukiwał nas, nie ma sumienia. Mąż: Nieoficjalnie się dowiedzieliśmy, że tylko w trzech szpitalach w Warszawie można by przerwać taką ciążę jak nasza i że tylko w trzech robią badania prenatalne, genetyczne, potrzebne do pełnej diagnostyki.
Znacie państwo płeć dziecka?
Agnieszka: Tak, to jest chłopiec. Mąż: Będziemy musieli wybrać imię. Inaczej nie będziemy mogli pochować. Agnieszka: Bardziej jestem przygotowana na śmierć dziecka niż na jego życie. Ostatnie badania USG wykazały, że jest jeszcze gorzej, niż myśleliśmy. Główka rośnie, a mózg się nie rozwija. Nie wiem, czy nie zanika. Mąż: Ja jeszcze się z naszym dzieckiem chyba nie pożegnałem. Na razie jest w brzuchu, jest mu tam dobrze, ma ciepło. Głaszczę go. Wiem, że kiedy znajdzie się na świecie, to... Nie mam siły już nic mówić.
DANE RODZICÓW ZOSTAŁY ZMIENIONE
W którym tygodniu ciąży pani jest?
Agnieszka: W 32. Początek 32. tygodnia.
To pani pierwsza ciąża?
Agnieszka: Nie. Piąta. Staramy się o dziecko od prawie 13 lat. Trzy ciąże poroniłam w bardzo wczesnym okresie – zarodki się zagnieżdżały, ale się nie rozwijały.
To było in vitro?
Agnieszka: Tak, in vitro. Odkryto, że w moim ciele jest jakiś problem immunologiczny, przeciwciała, które blokują rozwój zarodków. Dostałam odpowiednie leki i zaszłam w kolejną ciążę. I wszystko było dobrze. Dziecko się świetnie rozwijało. Do 20. tygodnia, kiedy to szyjka macicy się niebezpiecznie skróciła – tak, jak to się dzieje przed porodem. Próbowano ratować, założono szew. Nie udało się. Dziecko było zdrowe, ale za małe, żeby żyć. Urodziłam je. Umarło. Nie wiem, jak to przetrwałam. Nie pamiętam. Potem kolejna ciąża. Ta, w której jestem.
Chora.
Agnieszka: Chora. Chore dziecko. Bardzo chore. Nieuleczalnie. Śmiertelnie. Bez szans na życie. Urodzę pewnie za kilka tygodni. A miało być inaczej.
Jak?
Agnieszka: W klinice, w której przeprowadzono zabieg in vitro, polecono, bym się skontaktowała z dr. Maciejem Gawlakiem, ordynatorem patologii ciąży w Szpitalu Św. Rodziny na Madalińskiego w Warszawie. On miał prowadzić moją ciążę. Świetny lekarz. Profilaktycznie założył mi szew na szyjkę macicy, żeby nie doszło do poronienia. Na początku 22. tygodnia ciąży doktor zrobił badanie USG. I widziałam po jego minie, że coś się dzieje. Po chwili zaczął mówić. Najpierw powiedział, że jest wodogłowie. Potem dodał, że są jakieś zaburzenia w rozwoju twarzoczaszki, że nos jest przesunięty, że jest tylko jego kawałek.
Mógł się pomylić. Nie chciała pani biec do innego lekarza?
Agnieszka: Nie musiałam, bo dr Gawlak ściągnął zaraz dwóch ginekologów specjalizujących się w ultrasonografii. Nic im nie mówił. Poprosił tylko, żeby mnie zbadali. Potwierdzili. Dowiedziałam się jeszcze, że dziecko ma nieprawidłowe podniebienie, że mózg jest bardzo mały.
Powiedzieli, co to za wada?
Agnieszka: Nie potrafili jej określić. Nie znali też przyczyny. Wiedzieli, że przed zabiegiem in vitro zrobiono mnie i mężowi badania genetyczne, badania kariotypu, i one wyszły prawidłowo. Od dr. Gawlaka usłyszałam, że dziecko jest w bardzo ciężkim stanie i według niego nie będzie w stanie żyć. A jeżeli będzie, to wegetatywnie.
Pani Agnieszce drżą ręce. Płacze. Jej mąż siedzący obok odwraca się, chowa głowę w ramionach.
Poprosiłam doktora, czy jeszcze możemy to wszystko raz sprawdzić, upewnić się. Zaczął dzwonić po szpitalach, sprawdzać, gdzie w ekspresowym tempie mogą zrobić rezonans magnetyczny. Następnego dnia zostałam przewieziona karetką do Instytutu Matki i Dziecka. USG zrobiła dr Jaczyńska, a rezonans dr Bekiesińska- -Figatowska. Potwierdziła poprzednie diagnozy. Dodała też, że moje dziecko nie ma ciągłości kości głowy w części potylicznej, czyli po prostu nie ma czaszki. Mówiła też o niedorozwoju podniebienia, o brakach w rozwoju mózgu, o tym, że niektórych części nie widać. Czyli po prostu, że tego mózgu prawie nie ma.
Dlaczego nie wykonano tych badań w szpitalu na Madalińskiego?
Agnieszka: Teraz myślę, że dlatego, że dyrektor szpitala, prof. Chazan, zasłania się klauzulą sumienia, a ostatnio deklaracją wiary. W IMiD lekarze nie umieli przypisać choroby naszego dziecka żadnemu znanemu zespołowi wad. Usłyszałam, że będę musiała podjąć decyzję, bo stan jest bardzo ciężki.
Naciskali?
Agnieszka: Nie, byli troskliwi, wiedzieli, że to ja muszę być pewna, co chcę zrobić. Rozmawiałam z psychologiem, z lekarzami. Nikt nie ukrywał, że stan jest na tyle ciężki, że nie ma perspektyw leczenia. Tyle że ja już wtedy podjęłam decyzję. Już to dziecko pożegnałam, pochowałam...
Wiedziała pani, jak to przerwanie ciąży się odbywa?
Agnieszka: Zapytałam. Powiedziano mi, że dostanę leki wywołujące poród. I będę musiała urodzić dziecko.
Martwe?
Agnieszka: Nie wiem.
Pytam, bo chciałam wiedzieć, jak panią przygotowano do przerwania ciąży.
Agnieszka: Powiedziałam lekarzom o mojej decyzji, usłyszałam, że musi się zebrać komisja etyczna, i tego samego dnia zostałam odesłana do szpitala na Madalińskiego.
Wiedziała pani, że na Madalińskiego odmawiają przerywania ciąży?
Agnieszka: Nie. Skąd miałam wiedzieć? Choć potem sobie przypomniałam, że jak jechałam karetką, to opiekowała się mną młoda pani doktor i ona mi mówiła, że są wygodne hospicja dla takich dzieci jak moje, że w ich szpitalu się nie zabija... Odesłali mnie z IMiD na Madalińskiego jako niewygodną pacjentkę. Dr Gawlak powiedział, że już rozmawiał w mojej sprawie z prof. Chazanem i jest umówiony na kolejne spotkanie z naszymi wynikami badań, i zaproponował, bym odstawiła wszystkie leki, które do tej pory brałam, a które miały przeciwdziałać ewentualnemu poronieniu.
Miał nadzieję, że pani poroni?
Agnieszka: Nie wiem. Wiem też, że dostał zgodę od prof. Chazana na usunięcie szwu z szyjki macicy, żebym naturalnie poroniła. Uprzedził mnie też, że natura jest przekorna i jeżeli są zaburzenia w rozwoju ośrodkowego układu nerwowego, to zdarza się, że akcje skurczowe nie występują, ciąże są nawet przenoszone. Usłyszałam też, że prof. Chazan upiera się, by porozmawiać ze mną osobiście. Po czym zostałam wypisana do domu i miałam czekać na telefon od dr. Gawlaka. Dzwoniłam sama i słyszałam, że prof. Chazan domaga się kolejnych wyników badań genetycznych.
Czyli jakich?
Agnieszka: Na kariotyp mój i męża. Nie wystarczały poprzednie wyniki badań. Zresztą nie wiem, co miały zmienić te wyniki w naszej sytuacji. Później zrozumiałam, że prof. Chazan chciał wszystko jak najdłużej przeciągać, bo wiedział, że kiedy będę w 24. tygodniu, to już nic nie będzie można zrobić.
A pani wiedziała?
Agnieszka: Wie pani, miałam poczucie, że cały zespół lekarzy z patologii ciąży wspiera mnie w mojej decyzji. Dla nich moja sprawa była tak oczywista, że prof. Chazan po prostu nie będzie mógł odmówić. Profesor przez dwa czy trzy dni nie miał czasu się ze mną spotkać. W końcu, kiedy już skończył się 24. tydzień ciąży, doszło do spotkania. Dr Gawlak powiedział wtedy, że są wyjątkowe sytuacje, kiedy ciążę można przerwać po 24. tygodniu, wtedy, kiedy dziecko nie jest zdolne do życia. Profesor najpierw nie zareagował. A potem usłyszeliśmy, że on nie wie, jak jest z tymi terminami. I że musi się skontaktować z prawnikami i da mi odpowiedź pojutrze. Dr Gawlak przekazał mu wszystkie badania. Jeszcze raz musiałam słuchać, że nie ma czaszki, mózg jest w zaniku, że wodogłowie i że wady są tak rozlegle, że dziecko nie ma szans na przeżycie. Miałam wrażenie, że profesor nie słuchał mojego lekarza. Nie miało dla niego znaczenia, co mówił jego podwładny. Po czym usłyszałam, że przecież moje dziecko może ktoś chcieć adoptować. Pani sobie wyobraża?
Do rozmowy włącza się mąż pani Agnieszki.
Mąż: On chciał zrobić z nas morderców! Ludzi, którzy po to zaszli w ciążę, żeby zabić własne dziecko. Agnieszka: Powiedział, że w każdej chwili może nas skontaktować z hospicjum. Hospicjum? Cierpiące dziecko bez połowy głowy w hospicjum? Nie pozwolę na to. Profesora nie obchodzi ani los tego dziecka, ani nasz los... Podkreślał, że on zrobił w życiu wiele rzeczy, których dziś żałuje, a my jesteśmy na tyle młodą rodziną, że wszystko przed nami, żebyśmy wszystko przemyśleli. Czułam, że to jest walka między dr. Gawlakiem a prof. Chazanem.
Zawahała się pani wtedy?
Agnieszka: Pani redaktor, ja naprawdę nie chcę, żeby moje dziecko cierpiało, żeby je bolało, żeby umierało w mękach. Nie chcę! Dr Gawlak uprzedzał mnie, że jeśli prof. Chazan odmówi, to on mnie skontaktuje z innym szpitalem. Ja naprawdę byłam przekonana, że mamy jeszcze czas... Nie mieliśmy. Dwa dni później prof. Chazan zaprosił mnie na kolejne spotkanie. Okazało się, że dr. Gawlaka o tym nie poinformował. Kiedy potwierdziłam po raz kolejny, jaka jest moja decyzja, wręczył mi dokument, w którym jest napisane, że nie może wyrazić zgody na aborcję dziecka ze względu na konflikt sumienia. Nie zaproponował innego szpitala. Mąż: Nie wiedzieliśmy nic o klauzuli sumienia, o deklaracji wiary... I teraz będzie tak, jak chciał prof. Chazan. Agnieszka: Zdaję sobie z tego sprawę. Pojechałam do innego szpitala. Tam potwierdzono wszystkie diagnozy i usłyszałam, że spóźniłam się pięć dni. Nie mogą złamać prawa. Wtedy pomyślałam, że prawo już zostało złamane, że to pismo, które dostałam od prof. Chazana, jest podstawą do wniesienia oskarżenia do prokuratury.
Wniesie pani?
Agnieszka: Chciałam tę sprawę zostawić na po porodzie. Na razie złożyliśmy skargę w urzędzie miasta, u wiceprezydenta Wojciechowicza. Mam poczucie, że zrobiono wszystko, żebym musiała urodzić. Prof. Chazan zwlekał dwa tygodnie tylko po to, żebym nie mogła przerwać ciąży zgodnie z prawem.
Gdzie pani chce urodzić dziecko?
Agnieszka: Nie wiem. Dziecko ma wodogłowie. Jego główka już teraz jest wielkości główki dziecka w donoszonej ciąży. Jest duże ryzyko, że będę musiała rodzić siłami natury. Cesarkę odradza się mi ze względu na moją przyszłość, na ewentualną kolejną ciążę. Mąż: Jeden lekarz zaproponował, że wykona tzw. odbarczenie główki dziecka. Agnieszka: Czyli przez mój brzuch wbije igłę do główki dziecka i wyleci ta woda... Wtedy będzie można próbować rodzić naturalnie. Chciałabym, żeby po porodzie lekarze nie reanimowali mojego dziecka, nie podtrzymywali go sztucznie przy życiu. Mam nadzieję, że nie będą go męczyć, ratować bez sensu.
Mąż: Jeden lekarz sugerował, żebyśmy jechali do Anglii albo do Holandii, że nasz NFZ zapłaci za przerwanie ciąży, my musimy tylko opłacić przejazd. Nie chcieliśmy tak robić, bo przecież mieszkamy w tym kraju, jesteśmy polskimi obywatelami. Agnieszka: Najtrudniej jest, gdy się czuje ruchy dziecka. I od razu ta myśl, że ono przecież umrze. Wie pani, ja planuję pogrzeb. A przecież to jest dziecko, na które czekamy już tyle lat. Teraz się boję porodu, bo nie dość, że stracę dziecko, to mogę stracić jeszcze wzrok – jak pani widzi, mam spore kłopoty z oczami. Nie wiem, czy będziemy mieli jeszcze siłę na kolejną próbę in vitro. Mam 38 lat. Jeśli urodzę przez cesarskie cięcie, to będę musiała czekać rok na to, by móc zajść w kolejną ciążę. Mąż: Ciężko mi. Wie pani, czekamy 13 lat na dziecko, robiliśmy wszystko, żeby to dziecko mieć, wydaliśmy pieniądze życia i jesteśmy tak blisko. Mamy dziecko w brzuchu mojej żony. I wiemy, że ono nie może żyć. Agnieszka: Żadna kobieta starająca się o dziecko nie zakłada, że będzie chciała potem je usunąć. Myślę, że lekarz, który manipulował nami, oszukiwał nas, nie ma sumienia. Mąż: Nieoficjalnie się dowiedzieliśmy, że tylko w trzech szpitalach w Warszawie można by przerwać taką ciążę jak nasza i że tylko w trzech robią badania prenatalne, genetyczne, potrzebne do pełnej diagnostyki.
Znacie państwo płeć dziecka?
Agnieszka: Tak, to jest chłopiec. Mąż: Będziemy musieli wybrać imię. Inaczej nie będziemy mogli pochować. Agnieszka: Bardziej jestem przygotowana na śmierć dziecka niż na jego życie. Ostatnie badania USG wykazały, że jest jeszcze gorzej, niż myśleliśmy. Główka rośnie, a mózg się nie rozwija. Nie wiem, czy nie zanika. Mąż: Ja jeszcze się z naszym dzieckiem chyba nie pożegnałem. Na razie jest w brzuchu, jest mu tam dobrze, ma ciepło. Głaszczę go. Wiem, że kiedy znajdzie się na świecie, to... Nie mam siły już nic mówić.
DANE RODZICÓW ZOSTAŁY ZMIENIONE