W ubiegłym tygodniu w mediach głośno było o dwóch statystykach, które zaniepokoiły katolickie kręgi. Z badań socjologów wynika, że w ciągu dziesięciu lat na niedzielne msze przestało chodzić 2 mln Polaków. Okazało się też, że w ostatnich latach o jedną trzecią spadła liczba pielgrzymów na Jasną Górę. Ale bynajmniej nie z tego powodu ubiegły tydzień był wyjątkowo smutny dla polskiego katolicyzmu. Zdecydowała o tym decyzja abp. Henryka Hosera o nałożeniu kary suspensy na ks. Wojciecha Lemańskiego. To czarny dzień w historii polskiego Kościoła.
Suspensa to jedna z najsurowszych kar, jaka może spotkać duchownego. Ukarano nią księdza, który nigdy w najmniejszym stopniu nie podważył żadnego dogmatu katolickiego, a w osobistym życiu nie dopuścił się żadnego istotnego przekroczenia zasad moralności. Kara suspensy oznacza zakaz sprawowania wszelkich funkcji kapłańskich i noszenia sutanny. Po 1989 r. nie przypominam sobie żadnego przypadku, kiedy powszechnie znanego duchownego ukarano by w polskim Kościele aż tak dotkliwie. Kary suspensy biskupi nie stosowali zresztą nawet wobec księży pedofilów. Przeciwnie, zdarzało się im chronić oskarżanych o to przestępstwo księży, przenosząc ich z parafii do parafii. Nie reagowali też surowo, gdy na przełomie lat 80. i 90. księża na spółkę z byłymi esbekami dokonywali gigantycznych przekrętów finansowych związanych z przemytem samochodów albo reprywatyzacją kościelnego majątku. Także abp. Juliusza Paetza oskarżanego o molestowanie seksualne kleryków (co potwierdziła specjalna komisja Stolicy Apostolskiej) nigdy nie spotkało odsunięcie od funkcji kapłańskich. Przeciwnie: odwołany przez Watykan metropolita poznański od lat bryluje na wielkopolskich salonach, dwa lata temu uczestniczył nawet w konferencji Episkopatu Polski na temat pedofilii.
Aż do teraz można więc było mieć wrażenie, że polscy biskupi są wobec podległych sobie księży bardzo litościwi. Szczególnym miłosierdziem wykazywał się zresztą sam abp Hoser. To dzięki jego decyzji skazany wyrokiem sądowym za pedofilię ksiądz Grzegorz K. był proboszczem na warszawskim Tarchominie i sprawował opiekę nad tamtejszymi ministrantami. Dopiero po ujawnieniu sprawy przez media biskup warszawsko-praski odwołał go z probostwa, ale nadal nie pozbawił możliwości sprawowania funkcji kapłańskich.
Jaką natomiast zbrodnią naraził się swemu biskupowi ks. Lemański? Były proboszcz z Jasienicy na pewno ma trudny charakter – to po cichu potwierdzają nawet jego przyjaciele. Ale to chyba jednak zbyt mało, żeby karać go aż tak surowo. Według „Tygodnika Powszechnego” zaczęło się od skarg innych księży z dekanatu do biskupa, że ks. Lemański „nie uczestniczy w kapłańskich obiadach”, „podczas spotkań towarzyskich najpierw wita się ze świeckimi, dopiero potem z duchownymi” i „zadaje się, a nawet przyjaźni z księdzem alkoholikiem”. Do tego niezbyt pokorne (choć przecież nieobraźliwe) wypowiedzi pod adresem biskupa. W odpowiedzi na to wszystko abp Hoser odpowiedział mu swoistym kościelnym mobbingiem, jak słusznie określiła to publicystka i teolożka Halina Bortnowska.
Niestety, wiele wskazuje na to, że warszawsko-praski ordynariusz nie jest w episkopacie wyjątkiem. Najwyraźniej w ostatnich latach wytycza on wręcz standardy, według których zamierza podążać większość biskupów. Po 1989 r. Kościół nad Wisłą prezentuje przerażającą bezradność w obliczu przemian, jakim podlega społeczeństwo. Odpowiedzią na wyzwania współczesności jest owczy pęd biskupów w kierunku konserwatywnej niszy, w której niepodzielne rządy objął toruński redemptorysta o. Tadeusz Rydzyk. Efekty tej biskupiej polityki są już zresztą widoczne. Wspomniane już 2 mln wiernych, którzy przestali chodzić do Kościoła, nie straciło nagle wiary w Boga. Najwyraźniej straciło jednak wiarę w moralną siłę Kościoła. Po ubiegłotygodniowej decyzji abp. Hosera wszystko wskazuje na to, że grono takich ludzi się jeszcze powiększy.
Aż do teraz można więc było mieć wrażenie, że polscy biskupi są wobec podległych sobie księży bardzo litościwi. Szczególnym miłosierdziem wykazywał się zresztą sam abp Hoser. To dzięki jego decyzji skazany wyrokiem sądowym za pedofilię ksiądz Grzegorz K. był proboszczem na warszawskim Tarchominie i sprawował opiekę nad tamtejszymi ministrantami. Dopiero po ujawnieniu sprawy przez media biskup warszawsko-praski odwołał go z probostwa, ale nadal nie pozbawił możliwości sprawowania funkcji kapłańskich.
Jaką natomiast zbrodnią naraził się swemu biskupowi ks. Lemański? Były proboszcz z Jasienicy na pewno ma trudny charakter – to po cichu potwierdzają nawet jego przyjaciele. Ale to chyba jednak zbyt mało, żeby karać go aż tak surowo. Według „Tygodnika Powszechnego” zaczęło się od skarg innych księży z dekanatu do biskupa, że ks. Lemański „nie uczestniczy w kapłańskich obiadach”, „podczas spotkań towarzyskich najpierw wita się ze świeckimi, dopiero potem z duchownymi” i „zadaje się, a nawet przyjaźni z księdzem alkoholikiem”. Do tego niezbyt pokorne (choć przecież nieobraźliwe) wypowiedzi pod adresem biskupa. W odpowiedzi na to wszystko abp Hoser odpowiedział mu swoistym kościelnym mobbingiem, jak słusznie określiła to publicystka i teolożka Halina Bortnowska.
Niestety, wiele wskazuje na to, że warszawsko-praski ordynariusz nie jest w episkopacie wyjątkiem. Najwyraźniej w ostatnich latach wytycza on wręcz standardy, według których zamierza podążać większość biskupów. Po 1989 r. Kościół nad Wisłą prezentuje przerażającą bezradność w obliczu przemian, jakim podlega społeczeństwo. Odpowiedzią na wyzwania współczesności jest owczy pęd biskupów w kierunku konserwatywnej niszy, w której niepodzielne rządy objął toruński redemptorysta o. Tadeusz Rydzyk. Efekty tej biskupiej polityki są już zresztą widoczne. Wspomniane już 2 mln wiernych, którzy przestali chodzić do Kościoła, nie straciło nagle wiary w Boga. Najwyraźniej straciło jednak wiarę w moralną siłę Kościoła. Po ubiegłotygodniowej decyzji abp. Hosera wszystko wskazuje na to, że grono takich ludzi się jeszcze powiększy.