Adam Hofman, przez mniej życzliwych nazywany człowiekiem z wazeliny, a przez bardziej życzliwych (są tacy!) - złotymi ustami Prezesa, powrócił „z urlopu”. I od razu zrobiło się wesoło. Najpierw – co prawda niechętnie – przyjął nadaną mu prezesowskim dekretem funkcję szefa PiS w Koninie i zapowiedział mocarstwowe działania. A zaraz potem niemal wprost przyznał to, o czym w pewnych kręgach mówi się od dawna. - Jesteśmy partią sięgającą od ulicy do przedpokoju, ale do samego salonu wchodzić nie chcemy – ujawnił. Mówiąc wprost – PiS rządzić Polską nie chce.
Ta deklaracja jest pozornie zaskakująca. Wielu posłów PiS o władzy przecież marzy – w końcu wiąże się ona z możliwością objęcia jednej z setek intratnych posad w spółkach Skarbu Państwa, administracji państwowej i różnego rodzaju agencjach rządowych. Na ich nieszczęście przejęcia władzy nie chce Jarosław Kaczyński. Dlaczego? Odpowiedź jest niezwykle prosta – prezes nie chce przejąć władzy, żeby... jej nie stracić. I nie chodzi tu o władzę w państwie, ale o władzę w partii i rząd dusz na prawicy.
Paradoks? Bynajmniej. Jarosław Kaczyński premierem dla wszystkich Polaków był trochę ponad rok. Od przegranych wyborów w 2007 roku teoretycznie musiał się zadowolić funkcją zwykłego, szeregowego posła, jaką de iure pełni. De facto jednak dla sporej części Polaków prezes PiS wciąż jest jedynym przywódcą i prawdziwym szefem rządu (choć – z konieczności – jest to swego rodzaju rząd na uchodźstwie) a egzaltowani zwolennicy witają go okrzykami „Jarosław, Jarosław” czy „Jarosław Polskę Zbaw”. Kaczyński dba zresztą o to, by jak premier wyglądać - mimo że nie pełni żadnej państwowej funkcji, jest chroniony przez grupę świetnie wyszkolonych byłych komandosów. Prezes może sobie na to pozwolić, bo - mimo szeregu wyborczych porażek - niepodzielnie panuje dzieląc i rządząc na polskiej prawicy.
- Kiedy Donald Tusk wygłosi w przyszłym tygodniu w Sejmie swoje nowe exposé, my nie będziemy tam odpowiadali przy gwizdach Palikota i bierności marszałek Kopacz. Prezes Kaczyński poza Sejmem wygłosi własne exposé – zapowiedział Hofman. Za tymi słowy kryje się coś więcej. Rzecznik PiS - chcąc czy nie chcąc - zwyczajnie stwierdził, że Jarosław Kaczyński nie będzie przemawiał w miejscu dla władzy przeznaczonym. Zamiast tego będzie się zwracał do ludu (mówiąc ściślej, do swojego ludu smoleńskiego) tam, gdzie jest słuchany – na ulicy. Będzie przemawiał nie jako lider największej partii opozycyjnej do potencjalnych wyborców, ale jako władca do swoich poddanych.
Czy Prawo i Sprawiedliwość byłoby w stanie przejąć władzę? Oczywiście – przy dobrej kampanii, stworzeniu spójnego wizerunku i coraz bardziej postępującym zużyciu Platformy nie powinno to być w 2015 roku trudne do osiągnięcia. Tyle tylko, że faktyczny powrót Kaczyńskiego na fotel premiera byłby dla niego olbrzymim zagrożeniem. Łatwo jest bowiem nieustannie krytykować wszelkie działania rządu, kontestować jego legalizm, wykrzykiwać hasła o zdradzie i – zwłaszcza w czasach kryzysu – populistycznie grać na uczuciach mniej zamożnych, oferując im tanią benzynę, niskie podatki, wysokie dochody i Bóg wie co jeszcze. Łatwo to robić, bo obietnice nic nie kosztują. Władza z kolei wiąże się z dużą odpowiedzialnością. Władza zmusza często do podejmowania niepopularnych kroków. Władza to nie tylko przywileje, ale też liczne obowiązki. Przecież to nie Jarosław Kaczyński musi teraz tłumaczyć się przed dziennikarzami i opinią publiczną z tego, że tyle osób czuje się oszukanych przez Marcina P. To nie prezes PiS po kolejnych klęskach żywiołowych musi jeździć do poszkodowanych i tłumaczyć, dlaczego państwo nie było w stanie ich ochronić. To wreszcie nie Kaczyński musi świecić oczyma przed chorymi, emerytami i rencistami, których nie stać na leki.
Pełnienie funkcji Prezesa Rady Ministrów to wielki zaszczyt i ogromny sukces polityczny. Ale to też natłok obowiązków, praca praktycznie 24 godziny na dobę i odpowiedzialność za rzeczy, na które często nie ma się wpływu. I Jarosław Kaczyński doskonale zdaje sobie z tego sprawę – przeżył to przecież sam.
Pamiętać przy tym trzeba, że prezes PiS do młodzieniaszków już nie należy. Czas zdecydowanie nie działa na jego korzyść – za jakiś czas (prędzej niż później) zacznie mu brakować sił, a i jasność umysłu nie będzie już taka jak obecnie.. Po cóż się więc przemęczać i z wyborcami czy mediami użerać? Przecież pozycja lidera opozycji, władcy prawicy i zbawiciela ludu smoleńskiego, zapewnia mu już wystarczająco godną i pewną emeryturę. W polityce jak w życiu - lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu.
Właśnie dlatego Adaś Hofman, zwany „premierkiem” (bo podobno bardzo chciałby kiedyś zastąpić Tuska) został przez swojego prezesa nieco „przycięty”. Najpierw prztyczek w nos - nie przyznanie mu funkcji wiceprezesa partii - a teraz już potężny kopniak, czyli zsyłka do Konina, mają utemperować ambicje młodego posła. I wydaje się, że Hofman tę sytuację – przynajmniej na razie – zaakceptował. - Mitycznego centrum nie ma, trzeba budować swoje. Mamy własne przekonania, diagnozę i recepty – mówił ostatnio rzecznik PiS. Wiemy więc, że żadnego marszu PiS w stronę politycznego centrum nie będzie, sięgania po wyborców spoza szklanego sufitu smoleńskiego nie będzie i... władzy dla PiS-u też nie będzie.
Paradoks? Bynajmniej. Jarosław Kaczyński premierem dla wszystkich Polaków był trochę ponad rok. Od przegranych wyborów w 2007 roku teoretycznie musiał się zadowolić funkcją zwykłego, szeregowego posła, jaką de iure pełni. De facto jednak dla sporej części Polaków prezes PiS wciąż jest jedynym przywódcą i prawdziwym szefem rządu (choć – z konieczności – jest to swego rodzaju rząd na uchodźstwie) a egzaltowani zwolennicy witają go okrzykami „Jarosław, Jarosław” czy „Jarosław Polskę Zbaw”. Kaczyński dba zresztą o to, by jak premier wyglądać - mimo że nie pełni żadnej państwowej funkcji, jest chroniony przez grupę świetnie wyszkolonych byłych komandosów. Prezes może sobie na to pozwolić, bo - mimo szeregu wyborczych porażek - niepodzielnie panuje dzieląc i rządząc na polskiej prawicy.
- Kiedy Donald Tusk wygłosi w przyszłym tygodniu w Sejmie swoje nowe exposé, my nie będziemy tam odpowiadali przy gwizdach Palikota i bierności marszałek Kopacz. Prezes Kaczyński poza Sejmem wygłosi własne exposé – zapowiedział Hofman. Za tymi słowy kryje się coś więcej. Rzecznik PiS - chcąc czy nie chcąc - zwyczajnie stwierdził, że Jarosław Kaczyński nie będzie przemawiał w miejscu dla władzy przeznaczonym. Zamiast tego będzie się zwracał do ludu (mówiąc ściślej, do swojego ludu smoleńskiego) tam, gdzie jest słuchany – na ulicy. Będzie przemawiał nie jako lider największej partii opozycyjnej do potencjalnych wyborców, ale jako władca do swoich poddanych.
Czy Prawo i Sprawiedliwość byłoby w stanie przejąć władzę? Oczywiście – przy dobrej kampanii, stworzeniu spójnego wizerunku i coraz bardziej postępującym zużyciu Platformy nie powinno to być w 2015 roku trudne do osiągnięcia. Tyle tylko, że faktyczny powrót Kaczyńskiego na fotel premiera byłby dla niego olbrzymim zagrożeniem. Łatwo jest bowiem nieustannie krytykować wszelkie działania rządu, kontestować jego legalizm, wykrzykiwać hasła o zdradzie i – zwłaszcza w czasach kryzysu – populistycznie grać na uczuciach mniej zamożnych, oferując im tanią benzynę, niskie podatki, wysokie dochody i Bóg wie co jeszcze. Łatwo to robić, bo obietnice nic nie kosztują. Władza z kolei wiąże się z dużą odpowiedzialnością. Władza zmusza często do podejmowania niepopularnych kroków. Władza to nie tylko przywileje, ale też liczne obowiązki. Przecież to nie Jarosław Kaczyński musi teraz tłumaczyć się przed dziennikarzami i opinią publiczną z tego, że tyle osób czuje się oszukanych przez Marcina P. To nie prezes PiS po kolejnych klęskach żywiołowych musi jeździć do poszkodowanych i tłumaczyć, dlaczego państwo nie było w stanie ich ochronić. To wreszcie nie Kaczyński musi świecić oczyma przed chorymi, emerytami i rencistami, których nie stać na leki.
Pełnienie funkcji Prezesa Rady Ministrów to wielki zaszczyt i ogromny sukces polityczny. Ale to też natłok obowiązków, praca praktycznie 24 godziny na dobę i odpowiedzialność za rzeczy, na które często nie ma się wpływu. I Jarosław Kaczyński doskonale zdaje sobie z tego sprawę – przeżył to przecież sam.
Pamiętać przy tym trzeba, że prezes PiS do młodzieniaszków już nie należy. Czas zdecydowanie nie działa na jego korzyść – za jakiś czas (prędzej niż później) zacznie mu brakować sił, a i jasność umysłu nie będzie już taka jak obecnie.. Po cóż się więc przemęczać i z wyborcami czy mediami użerać? Przecież pozycja lidera opozycji, władcy prawicy i zbawiciela ludu smoleńskiego, zapewnia mu już wystarczająco godną i pewną emeryturę. W polityce jak w życiu - lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu.
Właśnie dlatego Adaś Hofman, zwany „premierkiem” (bo podobno bardzo chciałby kiedyś zastąpić Tuska) został przez swojego prezesa nieco „przycięty”. Najpierw prztyczek w nos - nie przyznanie mu funkcji wiceprezesa partii - a teraz już potężny kopniak, czyli zsyłka do Konina, mają utemperować ambicje młodego posła. I wydaje się, że Hofman tę sytuację – przynajmniej na razie – zaakceptował. - Mitycznego centrum nie ma, trzeba budować swoje. Mamy własne przekonania, diagnozę i recepty – mówił ostatnio rzecznik PiS. Wiemy więc, że żadnego marszu PiS w stronę politycznego centrum nie będzie, sięgania po wyborców spoza szklanego sufitu smoleńskiego nie będzie i... władzy dla PiS-u też nie będzie.