Mamy kryzys, olbrzymią dziurę w budżecie państwa, brakuje pieniędzy na leczenie, na emerytury, niemal na wszystko. A mimo to partie polityczne rok w rok pobierają wielomilionowe dotacje z budżetu państwa na swoją działalność. Czy nie dałoby się tych środków lepiej zagospodarować?
Odpowiedź jest oczywista – dałoby się. Że brzmi nieco populistycznie? Trudno – nawet populistyczna prawda zawsze się obroni. A ta prawda jest taka, że partie polityczne, pod przykrywką ochrony demokracji, bezczelnie przejadają dziesiątki, a nawet setki milionów złotych. Narodowy Bank Polski drukuje swoje bilety, mennica bije monety, a Platforma, PiS, Ruch Palikota, SLD i w końcu PSL (lista aktualna do najbliższych wyborów) bezczelnie je przejadają na swoją czasem lepszą, a częściej gorszą działalność.
Zastanówmy się bowiem – na szybko, bo wiele namysłu do tego nie trzeba – na co nasze czcigodne i miłościwie w Sejmie zasiadające partie wydają ciężko zarobione przez nas miliony? Ha! Tego tak naprawdę nikt nie wie, bo partyjne sprawozdania finansowe są nadzwyczaj lakoniczne, a pod często niezwykle ogólnymi stwierdzeniami można wiele ukryć.
W każdym razie, biorąc (naiwnie) wszystko, co ugrupowania w tych deklaracjach wpisują za dobrą monetę, to i tak okazuje się, że pana i pani pieniądze politycy konsekwentnie i solidarnie marnują. Przykład? Proszę bardzo – 9 mln, 6,5 mln, 1 mln, 742 tys. (wszystko w PLN) - to kwoty, jakie kolejno: PO, PiS, PSL i SLD wydały na wynagrodzenia dla pracowników i ubezpieczenia społeczne. A warto zaznaczyć, że wszystkie asystentki i asystenci posłów i senatorów, dyrektorzy i pracownicy ich biur oraz oni sami się w tych wydatkach nie mieszczą. Im pensje są wypłacane z zupełnie innej puli. Oczywiście nie z puli prywatnej - o nie! Ich wypłaty również sponsoruje pan i pani też. Wszyscy za nich płacimy. Z podatków. Doprawdy, nie mam więc pojęcia, na czyje jeszcze wynagrodzenia może partia wydawać tak astronomiczne – przyznacie państwo – kwoty.
Może z tych zasobów wynagradzani są partyjni funkcjonariusze? Rzecznicy partii? A może zarządy ugrupowań? Nie wiem, nie wnikam, bo coraz gorsze rzeczy przychodzą mi na myśl. Jasne jest to, że pieniądze są MARNOWANE.
Jaka jest kolejna pozycja, na którą partie WYRZUCAJĄ pieniądze? Proszę bardzo – to pozycja, która pochłania najwięcej złotówek: komitety wyborcze. Przed wyborami każda partia musi stworzyć taki komitet, na który wpłaca później swoje ciężko zarobione (tyle, że przez podatników... sic!) pieniądze, by... zaśmiecić miasta tonami makulatury z twarzami mniej lub bardziej znanych polityków. By oszpecić je wielkimi banerami i bilbordami. By - także z telewizji – politycy mogli do nas co 15 minut mówić, jak to wszystko pięknie zaraz zmienią i naprawią. Tylko na nich zagłosujcie! Wtedy, to dopiero będzie!
Hmm, w sprawozdaniach finansowych znajdujemy jeszcze jedną, ciekawą pozycję – wydatki na fundusze eksperckie. To akurat pozycja obowiązkowa. Każda partia musi przeznaczyć na nie od 5 do 15 proc. subwencji. Niesłychanie „duży” odsetek – prawda? „Aż” 5 proc. otrzymanych od nas – niedobrowolnie przypomnijmy – pieniędzy politycy muszą przeznaczyć na finansowanie ekspertyz prawnych, politycznych, socjologicznych i społeczno-ekonomicznych oraz finansowanie działalności wydawniczo-edukacyjnej, związanych z działalnością statutową partii politycznej, czyli mówiąc wprost – na działalność merytoryczną. Pusty śmiech.
Tak oto, proszę państwa, moje i wasze pieniądze, zamiast na służbę zdrowia, edukację, drogi, koleje, politykę rodzinną etc., etc., trafiają albo do kieszeni polityków, albo... na śmietnik. W istocie. Powiedzmy więc w końcu wszyscy, razem – dość!
Ale, ale! Zaraz, zaraz! My bronimy demokracji! - krzykną politycy, którzy z subwencjami rozstawać się pod żadnym pozorem nie chcą. Co ciekawe – obrońcy subwencji znajdują się po obu stronach politycznej sceny – i po prawej (PiS), i po lewej (SLD), i na środku (choć lepsze byłoby może określenie w rozkroku, bo mowa o „obrotowym” PSL). - Bronimy demokracji, bo inaczej partie będą finansować, a nawet zakładać oligarchowie. Najpierw będą płacić, a później wymagać korzystnych dla nich przepisów. My tylko bronimy demokracji – będą jak mantrę powtarzać ci przywiązani do subwencji, jak pies do budy, politycy.
A ja im odpowiadam: w d…e mam taką demokrację. Niby-demokrację, w której praktycznie żaden nowy projekt polityczny nie ma szans się przebić, bo w walce z tak potężnymi finansowo, zabetonowanymi w Sejmie przystępuje do walki mając szanse takie, jakie miał Dawid w pojedynku z Goliatem. Dawidowi się udało – ale taki Dawid zdarza się rzadko.
Cóż więc można zrobić? Jak zmienić sposób finansowania partii w Polsce? Pomysłów jest wiele, ale na pewno wśród nich nie powinien się znaleźć żaden „odpis od podatku”. To przecież nic innego, jak kolejny sposób finansowania partii z naszych kieszeni. A na to zgody nie ma i być nie może.
Partie muszą się finansować same. Sposoby można mnożyć – składki członkowskie, dobrowolne darowizny czy nawet prowadzenie działalności gospodarczej. Że to może rodzić jakieś zagrożenia? Nie, nie może. Przy dobrze napisanej ustawie, która zapewni przejrzystość, ograniczy możliwości prowadzenia interesów w niebezpiecznych obszarach gospodarki, ale jednocześnie pozwoli na normalne funkcjonowanie na rynku, o żadnych zagrożeniach mowy być nie może. Do tego jednak, potrzeba mądrych, odpowiedzialnych i przedkładających interes narodowy nad swój polityków. Znajdzie się choć jeden taki? Czekam!
Zastanówmy się bowiem – na szybko, bo wiele namysłu do tego nie trzeba – na co nasze czcigodne i miłościwie w Sejmie zasiadające partie wydają ciężko zarobione przez nas miliony? Ha! Tego tak naprawdę nikt nie wie, bo partyjne sprawozdania finansowe są nadzwyczaj lakoniczne, a pod często niezwykle ogólnymi stwierdzeniami można wiele ukryć.
W każdym razie, biorąc (naiwnie) wszystko, co ugrupowania w tych deklaracjach wpisują za dobrą monetę, to i tak okazuje się, że pana i pani pieniądze politycy konsekwentnie i solidarnie marnują. Przykład? Proszę bardzo – 9 mln, 6,5 mln, 1 mln, 742 tys. (wszystko w PLN) - to kwoty, jakie kolejno: PO, PiS, PSL i SLD wydały na wynagrodzenia dla pracowników i ubezpieczenia społeczne. A warto zaznaczyć, że wszystkie asystentki i asystenci posłów i senatorów, dyrektorzy i pracownicy ich biur oraz oni sami się w tych wydatkach nie mieszczą. Im pensje są wypłacane z zupełnie innej puli. Oczywiście nie z puli prywatnej - o nie! Ich wypłaty również sponsoruje pan i pani też. Wszyscy za nich płacimy. Z podatków. Doprawdy, nie mam więc pojęcia, na czyje jeszcze wynagrodzenia może partia wydawać tak astronomiczne – przyznacie państwo – kwoty.
Może z tych zasobów wynagradzani są partyjni funkcjonariusze? Rzecznicy partii? A może zarządy ugrupowań? Nie wiem, nie wnikam, bo coraz gorsze rzeczy przychodzą mi na myśl. Jasne jest to, że pieniądze są MARNOWANE.
Jaka jest kolejna pozycja, na którą partie WYRZUCAJĄ pieniądze? Proszę bardzo – to pozycja, która pochłania najwięcej złotówek: komitety wyborcze. Przed wyborami każda partia musi stworzyć taki komitet, na który wpłaca później swoje ciężko zarobione (tyle, że przez podatników... sic!) pieniądze, by... zaśmiecić miasta tonami makulatury z twarzami mniej lub bardziej znanych polityków. By oszpecić je wielkimi banerami i bilbordami. By - także z telewizji – politycy mogli do nas co 15 minut mówić, jak to wszystko pięknie zaraz zmienią i naprawią. Tylko na nich zagłosujcie! Wtedy, to dopiero będzie!
Hmm, w sprawozdaniach finansowych znajdujemy jeszcze jedną, ciekawą pozycję – wydatki na fundusze eksperckie. To akurat pozycja obowiązkowa. Każda partia musi przeznaczyć na nie od 5 do 15 proc. subwencji. Niesłychanie „duży” odsetek – prawda? „Aż” 5 proc. otrzymanych od nas – niedobrowolnie przypomnijmy – pieniędzy politycy muszą przeznaczyć na finansowanie ekspertyz prawnych, politycznych, socjologicznych i społeczno-ekonomicznych oraz finansowanie działalności wydawniczo-edukacyjnej, związanych z działalnością statutową partii politycznej, czyli mówiąc wprost – na działalność merytoryczną. Pusty śmiech.
Tak oto, proszę państwa, moje i wasze pieniądze, zamiast na służbę zdrowia, edukację, drogi, koleje, politykę rodzinną etc., etc., trafiają albo do kieszeni polityków, albo... na śmietnik. W istocie. Powiedzmy więc w końcu wszyscy, razem – dość!
Ale, ale! Zaraz, zaraz! My bronimy demokracji! - krzykną politycy, którzy z subwencjami rozstawać się pod żadnym pozorem nie chcą. Co ciekawe – obrońcy subwencji znajdują się po obu stronach politycznej sceny – i po prawej (PiS), i po lewej (SLD), i na środku (choć lepsze byłoby może określenie w rozkroku, bo mowa o „obrotowym” PSL). - Bronimy demokracji, bo inaczej partie będą finansować, a nawet zakładać oligarchowie. Najpierw będą płacić, a później wymagać korzystnych dla nich przepisów. My tylko bronimy demokracji – będą jak mantrę powtarzać ci przywiązani do subwencji, jak pies do budy, politycy.
A ja im odpowiadam: w d…e mam taką demokrację. Niby-demokrację, w której praktycznie żaden nowy projekt polityczny nie ma szans się przebić, bo w walce z tak potężnymi finansowo, zabetonowanymi w Sejmie przystępuje do walki mając szanse takie, jakie miał Dawid w pojedynku z Goliatem. Dawidowi się udało – ale taki Dawid zdarza się rzadko.
Cóż więc można zrobić? Jak zmienić sposób finansowania partii w Polsce? Pomysłów jest wiele, ale na pewno wśród nich nie powinien się znaleźć żaden „odpis od podatku”. To przecież nic innego, jak kolejny sposób finansowania partii z naszych kieszeni. A na to zgody nie ma i być nie może.
Partie muszą się finansować same. Sposoby można mnożyć – składki członkowskie, dobrowolne darowizny czy nawet prowadzenie działalności gospodarczej. Że to może rodzić jakieś zagrożenia? Nie, nie może. Przy dobrze napisanej ustawie, która zapewni przejrzystość, ograniczy możliwości prowadzenia interesów w niebezpiecznych obszarach gospodarki, ale jednocześnie pozwoli na normalne funkcjonowanie na rynku, o żadnych zagrożeniach mowy być nie może. Do tego jednak, potrzeba mądrych, odpowiedzialnych i przedkładających interes narodowy nad swój polityków. Znajdzie się choć jeden taki? Czekam!