Zmarł na posterunku w pałacu Blanka 4 sierpnia 1944 roku około godziny 16:00. Został śmiertelnie raniony przez niemieckiego strzelca wyborowego, który mierzył do niego prawdopodobnie z Teatru Wielkiego. Miesiąc, 1 września zginęła żona poety – Barbara Drapczyńska. Nigdy nie dowiedziała o śmierci męża.
Baczyński spieszył się z pisaniem i choć zmarł w wieku 23 lat, zdążył napisać około pięciuset wierszy. Inspirował się twórczością Cypriana Kamila Norwida, po którym przyjął drugie imię. Miał wielki dorobek. Część z jego utworów została później zaadaptowana na piosenki i śpiewana m.in. przez Ewę Demarczyk. W jej repertuarze znalazły się m.in. „Wiersze wojenne”, „Deszcze”, „Na moście w Avignon”. Słowami Baczyńskiego śpiewali także Janusz Radek, Michał Bajor i Grzegorz Turnau. Wiersze Baczyńskiego sprawiają wrażenie przepełnionych ciemnością i zapowiedzią zbliżającego się zła. Z pewnością wojna była elementem, który najsilniej wpłynął na jego twórczość. Pisał poezję liryczną, posługiwał się często rymem dokładnym. Opisy nadchodzącej katastrofy, śmierci ludzi i zagłady świata przenikają wiele z jego utworów. Postępująca ciemność, smutek i cierpienie wynikające z pełnienia roli nie tylko świadka, ale i uczestnika wszechogarniającego terroru drugiej wojny światowej, stały się niezmiennym elementem poetyki młodego twórcy pokolenia Kolumbów.
Podobno pierwszą osobą, która rozpoznała talent w wierszach młodego poety była jego matka. Ojciec, będąc słynnym krytykiem literackim, nigdy nie udzielił synowi aprobaty. Baczyński czuł się nie tylko poetą, ale również żołnierzem. Brał czynny udział w działaniach Państwa Podziemnego. Był podchorążym, żołnierzem AK i podharcmistrzem Szarych Szeregów. Nie wahał się ani chwili, czy wziąć udział w Powstaniu Warszawskim. Gdyby tego nie zrobił, zaprzeczyłby własnej poezji. „Jestem bezradny jak motyl, motyl nabity na ostrze.” – pisał w wierszu „Noc samobójcza”. Swoje wiersze splótł z rzeczywistością tak dalece, że zobaczył w nich swoją przyszłość. Może jednak nie mogło być inaczej.
Deszcze
Deszcz jak siwe łodygi, szary szum,
a u okien smutek i konanie.
Taki deszcz kocham, taki szelest strun,
deszcz - życiu zmiłowanie.
Dalekie pociągi jeszcze jadą dalej
bez ciebie. Cóż? Bez ciebie. Cóż?
w ogrody wód, w jeziora żalu,
w liście, w aleje szklanych róż.
I czekasz jeszcze? Jeszcze czekasz?
Deszcz jest jak litość - wszystko zetrze:
i krew z bojowisk, i człowieka,
i skamieniałe z trwóg powietrze.
A ty u okien jeszcze marzysz,
nagrobku smutny. Czasu napis
spływa po mrocznej, głuchej twarzy,
może to deszczem, może łzami.
I to, że miłość, a nie taka,
i to, że nie dość cios bolesny,
a tylko ciemny jak krzyk ptaka,
i to, że płacz, a tak cielesny.
I to, że winy niepowrotne,
a jedna drugą coraz woła,
i to, jakbyś u wrót kościoła
widzenie miał jak sen samotne.
I stojąc tak w szeleście szklanym,
czuję, jak ląd odpływa w poszum.
Odejdą wszyscy ukochani,
po jednym wszyscy - krzyże niosąc,
a jeszcze innych deszcz oddali,
a jeszcze inni w mroku zginą,
staną za szkłem, co jak ze stali,
i nie doznani miną, miną.
I przejdą deszcze, zetną deszcze,
jak kosy ciche i bolesne,
i cień pokryje, cień omyje.
A tak kochając, walcząc, prosząc
stanę u źródeł - studni ciemnych,
w groźnym milczeniu ręce wznosząc,
jak pies pod pustym biczem głosu.
Nie pokochany, nie zabity,
nie napełniony, niedorzeczny,
poczuję deszcz czy płacz serdeczny,
że wszystko Bogu nadaremno.
Zostanę sam. Ja sam i ciemność.
I tylko krople, deszcze, deszcze
coraz to cichsze, bezbolesne.