Szumnie zapowiadane strategie i konstytucje albo wcale nie wchodzą w życie, albo mocno okrojone i zniekształcone. Setki, tysiące zaniechanych i niezałatwionych spraw, niespełnione oczekiwania.A przecież miało być tak pięknie – uwolnienie inicjatyw społecznych, uwolnienie gospodarki i zaangażowanie społeczeństwa, bo to na oddolnych inicjatywach wyrosły wielkie gospodarki: amerykańska, angielska. Nie na urzędniczych dekretach i rozporządzeniach. A biurokracja w Polsce nadal ma się bardzo dobrze i rozrasta się w najlepsze, choć tam gdzie rośnie biurokracja, tam jest korupcja i stagnacja. Programy i strategie odgórnie inicjowane, a na horyzoncie pustka, bo wielki potencjał społeczny pozostaje ignorowany i marginalizowany.
Jednym z takich programów była reforma nadzoru lotniczego, ogłoszona oficjalnie przez ówczesnego ministra J. Szmita i dyrektora Departamentu Lotnictwa M. Kachaniaka, między innymi na pikniku lotniczym w Kętrzynie oraz na Politechnice Poznańskiej. Głównym punktem tej strategii był Projekt Ustawy o zmianie Ustawy Prawo Lotnicze - UD85, który po konsultacjach społecznych i uzgodnieniach międzyresortowych ni stąd ni zowąd zniknął z agendy. Pytanie: dlaczego? Przecież to był bardzo dobry projekt, wystarczy zapoznać się z jego uzasadnieniem. Nie zaszło nic takiego, co sprawiłoby, że tezy zawarte w uzasadnieniu okazały się nieaktualne lub nieprawdziwe. Projekt był inicjatywą Ministerstwa Infrastruktury i stanowił pierwszy etap reformy ULC, bo to przecież właśnie ministerstwo nadzoruje Prezesa ULC. To ministerstwo tworzy projekty aktów prawnych, rozporządzeń, projekty zmiany Ustaw, to ministerstwo kreuje politykę i strategię w lotnictwie cywilnym.
Tak myślą wszyscy, tak myślałam również i ja do momentu, kiedy trafiłam na szczególnie ciekawy dokument. Ku mojemu głębokiemu zaskoczeniu wynika z niego, że Prezes ULC tak naprawdę nie podlega nikomu i nie ma żadnej pionowej hierarchii między ministrem właściwym do spraw lotnictwa a Prezesem ULC.
„W tym miejscu należy podkreślić, że w świetle przepisów Kodeksu postępowania administracyjnego minister właściwy do spraw transportu nie jest organem wyższego stopnia w stosunku do Prezesa ULC, a także, że Kodeks postępowania administracyjnego nie ustanawia nad kierownikami centralnych urzędów administracji rządowej, w tym nad Prezesem ULC, organów wyższego stopnia” - z pisma Ministerstwa Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej TL-2mp-053-1/13 z dnia 29.10.2013r.
Przestaje zatem dziwić praktyka, w której ULC sam dla siebie tworzy przepisy, rozporządzenia i projekty ustaw, które potem sam wdraża i realizuje, wzbogacając je z czasem w różne nadinterpretacje i pseudo-udoskonalenia. Tworzy dzieła, które samą EASA (Europejska Agencja Bezpieczeństwa Lotniczego), która w stosunku do ULC jest europejskim organem nadzorującym, wprawiają w zdumienie i zaskoczenie. Szkoda, że nie w zachwyt, bo przecież EASA sama zasłużyła się niechlubnie w Unii Europejskiej wprowadzeniem w imię bezpieczeństwa takich urzędniczych procedur, które sparaliżowały na długie lata rozwój lotnictwa w Europie. A bezpieczeństwo w lotnictwie, to „święta krowa”, to tabu, z którym nie można dyskutować, choć każdy wie, że 100% bezpieczeństwa osiągnąć się nie da. Zawsze będzie jakiś złoty środek między bezpieczeństwem a opłacalnością, że bezpieczeństwo to również czynnik ludzki, a więc element nie do końca przewidywalny, podobnie jak czynnik pogodowy. Także nasz Urząd w tej dziedzinie zasłużył się w szczególny sposób, paraliżując lotnictwo w Polsce, wcale nie poprawiając jego bezpieczeństwa. Statystycznie pod względem wypadkowości i tak jesteśmy w czołówce Europy, bowiem przekraczamy dopuszczalny wskaźnik 0,2%, który oznacza, że na 1000 operacji lotniczych za dopuszczalne uznawane są 2 zdarzenia lub incydenty lotnicze. Więc gdzie ta wielka reforma, gdzie zapowiadana przełomowa strategia? Urząd centralny stworzony przez rząd Leszka Millera, który dążył do ponownej centralizacji państwa, ciągle ma się dobrze, choć w świecie lotniczym nazywany jest „urzędem antylotniczym”; jego reformę szumnie zapowiadała już poprzednia ekipa rządząca. Jeżeli nie przeprowadzi jej PiS i to w trakcie I kadencji, to już nikt tego nie zrobi. Jeżeli nie zakończy się pasmo zaniechań, lotnictwo amatorskie nigdy nie zacznie się rozwijać.
Oczywiście nie wszystko jest źle, powstają wielkie rządowe projekty, dalekosiężne strategie: elektryfikacja transportu, centralny port lotniczy, odbudowa stoczni, oczywiście kosztowne, ale śmiałe, na miarę naszych możliwości i na miarę naszych potrzeb. Efekty będą odczuwalne już za parę, no może za kilkanaście lat. Kto jednak wtedy będzie rządził Polską, kto skonsumuje ewentualne sukcesy? Kto to może dzisiaj wiedzieć? Czy nie lepiej razem ze społeczeństwem realizować projekty skromniejsze, ale realne i znacznie tańsze, których efekty będą zasługą jeszcze tej władzy, a pożytki udziałem obecnej generacji?
Mam przed sobą dokument, zatytułowany: Strategia Rozwoju Lotnictwa Amatorskiego opracowany przez ARP, w którym proponuje się wskrzeszenie i rozwój lotnictwa amatorskiego w oparciu o współpracę pomiędzy samorządami, wyższymi uczelniami technicznymi w Szczecinie i Koszalinie, małymi i średnimi firmami oraz Aeroklubem RP. Założenia wydają się całkiem realne, zaś współpraca między tymi podmiotami już została nawiązana. Ale czy propozycja ta została przez władze zauważona? Niestety jak dotąd nie, a przecież z samej ludzkiej ciekawości minister właściwy mógłby zaprosić tych ludzi, porozmawiać i ocenić szanse projektu zawartego w dokumencie.
W poprzednim artykule pisałam o wdrażaniu w Polsce, z przyczyn dla mnie całkiem niezrozumiałych i politycznie nieracjonalnych, przepisów angielskich regulujących lotnictwo amatorskie. Wpadł mi w ręce list Sekretarza Generalnego EMF skierowany do ministra Wilda, z którego wynika, że na zintegrowanie się z sąsiadami w sprawie lotnictwa amatorskiego zostało niewiele czasu, raptem parę miesięcy, bo do końca bieżącego roku. Co na to ministerstwo? Czyżby integracja z Grupą Wyszehradzką nie stanowiła już priorytetu naszego rządu? Jakie to dla polskich władz charakterystyczne: na dwa kroki do przodu, co najmniej jeden musi być do tyłu.
Mam niepotwierdzoną informację, że inicjatorem „ściągania” angielskich regulacji jest jeden człowiek – urzędnik ULC, który jak się wydaje wodzi za nos Prezesa ULC i nawet całe ministerstwo, które broni tego pomysłu z uporem godnym lepszej sprawy. Trzeba przecież mieć świadomość, że są rzeczy oczywiste i jeżeli się nawet zabrnie w jakieś niczym nieuzasadnione meandry regulacyjne, to można i należy szybko się z nich wycofywać. Wydaje się, że nasi sąsiedzi ciągle liczą na Polskę, na konstruktywną współpracę, więc nie artykułują krytycznych uwag co do polskich działań, ale gdy w styczniu 2019 roku klamka zapadnie, a my ciągle będziemy trwać we wrogiej pozycji wobec sąsiadów, niewątpliwie fala krytyki wybuchnie ze zdwojoną siłą. Czy jest nam to potrzebne? I w imię czego? W imię korzyści malutkich firm „krzak”, które dogadały się z urzędnikiem ULC upoważnionym przez Prezesa do tworzenia aktów regulacyjnych, sprowadzających się ostatecznie do skopiowania regulacji, jakie nigdy nie będą zaakceptowane w Unii Europejskiej. Czy nie najwyższa pora wycofać się z eksperymentu, który z założenia nie może być udany?
Czeski, słowacki, niemiecki nadzór społeczny zaprasza Polskę w osobie upoważnionego przez polskie władze, społecznego podmiotu do współpracy w celu stworzenia jednolitego standardu, który może być ofertą dla nadzorów reszty europejskich państw. Nie zmarnujmy zatem szansy, by mieć wpływ na ostateczny kształt regulacji dotyczących lotnictwa amatorskiego. Niezniweczmy też możliwości zamanifestowania lojalnej współpracy z sąsiadami, a szczególnie z Grupą Wyszehradzką.