Moja rozmowa z panią w słuchawkach.
Kiedy na pokazie mody wszystkie oczy zwrócone są już na modelki, kiedy oklaski zbiera wychylający się nieśmiało z backstage’u projektant, a publiczność śpieszy pogratulować mu ubrań, które za chwilę pojawią się w śniadaniowych programach - wtedy właśnie odetchnąć może wreszcie z ulgą Kasia Sokołowska. To jej zadaniem była zamiana pofabrycznej hali w paryską uliczkę albo terminalu lotniczego w elegancki wybieg. Zaklinała modelki, by nie wywinęły na wybiegu orła, który za chwilę znajdzie się na YouTube, uspokajała projektanta i pilnowała, by muzyczny podkład był czymś więcej niż tylko tłem. Podobno jednak jest ona także postrachem wśród młodych modelek, szefową wymagającą i surową. No i podobno zawsze się gdzieś spieszy. O tym ostatnim przekonałam się sama - wy sprawdźcie jak wytłumaczyła się z reszty zarzutów. Halo, to ona - reżyserka pokazów mody.
Martyna Wyrzykowska: Trudno się przygotować do rozmowy z panią. Rzadko udziela pani wywiadów.
Kasia Sokołowska: Nigdy specjalnie nie dbałam o rozwój mojej kariery w tym sensie. Chciałam żeby mówiła za mnie moja praca. Zresztą dopiero od niedawna w ogóle mówi się o ludziach drugiego planu. Zaczyna się teraz dostrzegać takie zawody jak mój, choć uprawiam go już od szesnastu lat.
Zawód reżysera pokazów mody już istniał, kiedy pani zaczynała?
Istniał rynek mody i kilka dobrych marek, które musiały tę modę pokazywać. Dział marketingu radził sobie z organizacją, ale ze sferą artystyczną już mniej. Uznałam, że to jest luka, którą potrafię wypełnić.
Połączyła pani wiedzę z kilku dziedzin. Studiowała pani reżyserię, aktorstwo, dziennikarstwo....
I kulturoznawstwo! (śmiech) Długo szukałam swojej niszy zawodowej. Reżyseria pokazów mody skupia w sobie wszystkie moje umiejętności. Zajmuję się podczas pokazu światłem, muzyką, scenografią, ruchem scenicznym. Myślę, że opanowanie tego ułatwiają mi doświadczenia z dzieciństwa. Przez piętnaście lat koncertowałam grając muzykę dawną. Mieliśmy piękne kostiumy, zwiedziliśmy świat. To ukształtowało moją wyobraźnię i zaszczepiło potrzebę niezależności zawodowej.
Mówią o pani, że jest monopolistką w branży.
(śmiech)
To ma pani konkurencję, czy nie?
Nie myślę o sobie, jako o monopolistce. Ale jeśli już to mam nadzieję, że tworzę monopol jakościowy. Mam teraz dobry moment w życiu, pracuję z najlepszymi projektantami i ekipami w Polsce, mogę zrealizować niemal wszystko co sobie wymarzę. No, może budżety mnie trochę ograniczają...
Praca nad pokazem zaczyna się od ustalenia budżetu czy od obejrzenia kolekcji?
Najpierw ubrania. Każdy projektant mnie inspiruje - on czuje swoją kolekcję najlepiej, dlatego jest motorem całego przedsięwzięcia. Moja rola, mimo wymiaru artystycznego, jest jednak rolą usługową. Uważnie słucham projektanta, dużo rozmawiamy. Mam z nimi bardzo dobry kontakt – wiem, że kiedy się spotykamy to spotykamy się nieprzypadkowo. Każde z nas przeszło długą drogę i każde z nas włoży w pokaz maksimum pracy. Jestem lojalnym współpracownikiem, angażuję się w swoje projekty bez reszty. Najważniejszy jest impuls wynikający z obcowania ze sztuką, jaką jest moda. Na szukanie terminu, lokalizacji i całej reszty przychodzi czas później.
Pamiętam okres, w którym niemal każde wydarzenie modowe w stolicy odbywało się w warszawskim Soho. Mamy deficyt miejsc, w których można ogranizować pokazy mody?
Oczywiście. Wciąż szukamy nowych inspirujących lokalizacji - zwykle w obrębie miasta. Nie bez znaczenia jest możliwość szybkiego dotarcia na miejsce. Najwięcej możliwości dają więc przestrzenie fabryczne, które pozostały w dużych miastach. Puste hale są wdzięcznym terenem, bo można w nich wyczarować dowolną scenografię. Są też powody bardziej przyziemne: przyjdą ludzie, fotoreporterzy, rozstawią się stanowiska sponsorów - to wszystko wymaga przestrzeni. Zawsze jednak najważniejsza jest kolekcja i jej charakter. Czasem lepiej poświęcić niekończącą się listę gości dla kameralnego pokazu w nietypowym wnętrzu.
Niskobudżetowe pokazy też się zdarzały?
Jasne! Robiłam pokazy już chyba wszędzie. Były namioty cyrkowe, garaże, ogromne hale, pałacyki, dziedzińce, lotnisko, ulica... Należy pamiętać, że to co widzą goście to tylko część przestrzeni, której potrzebujemy. Drugie tyle zajmuje backstage - miejsce pracy dla mnie i ogromnego sztabu ludzi, których nie widać.
Jeśli najważniejsza jest przestrzeń, to pewnie spełnieniem organizacyjnych marzeń jest modowe miasteczko na łódzkim Fashion Weeku?
Tak, tam miejsca nie brakuje, choć dochodzą inne wyzwania - takie jak ilość pokazów jednego dnia, nagromadzenie projektantów, pomysłów, gości przy bardzo oszczędnej scenografii. Dla każdego projektanta jego kolekcja jest najważniejsza. Wszyscy chcą stu procent uwagi, a ja muszę im ją poświęcić. Przyznaję jednak, że w Polsce jak dotąd brakowało takiej imprezy - cieszę się, że mogę ją reżyserować.
W ubiegłym sezonie zamieszanie wywołał szczególnie pokaz MMC. Czuje pani presję żeby powtórzyć ten sukces?
MMC już od dłuższego czasu zajmuje szczególne miejsce na rynku, a tamten pokaz był ukoronowaniem piętnastu lat pracy projektantów. Tym bardziej cieszę się, że został tak ciepło odebrany. Dla mnie to nie tylko ciekawi, bezkompromisowi twórcy, ale przede wszystkim przyjaciele. Stąd ten szatański pomysł, żebym to ja otworzyła pokaz!
Pomysł może i szatański, ale atmosfera bajkowa. Pomysłów na takie wydarzenia szuka pani w innych dziedzinach sztuki? Teatr, film, muzyka?
Jestem zanurzona w pewnym świecie i on bezustannie mnie inspiruje. Nie szukam jednak na siłę nowych pomysłów, nie oglądam pokazów mody. Oglądam raczej lookbooki kolekcji, chłonę modę jako taką. Co z tego, że człowiek się naogląda, skoro przychodzi pokaz, odważny pomysł, szalona kolekcja, jeszcze bardziej zwariowany budżet i wszystko się zmienia. A przecież całość ma być świeża i oryginalna. Najwięcej przyjemności sprawia mi dobieranie muzyki. To dla mnie ważny element pokazu, zwykle bardzo doceniany przez publiczność. A jeśli nawet ktoś mniej przeżywa samą muzykę, a raczej nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ta muzyka wpłynęła na jego odbiór kolekcji, to jednocześnie emocjonalnie przeżywa cały pokaz i odbiera go jako integralną całość. I to jest mój zawodowy sukces.
Na jak długo przed rozpoczęciem Fashion Weeku zaczyna pani pracę?
To zależy przede wszystkim od tego, kiedy projektanci są gotowi na rozmowę. Oni w różnych momentach mają gotową kolekcję - ale zwykle na miesiąc, dwa, trzy przed pokazem zaczynamy dyskutować. Wielu z tych projektantów jest młodych i mniej doświadczonych jeśli chodzi o pokazy mody. Oni również mnie inspirują, wnoszą świeże spojrzenie. Ja daję im swoje doświadczenie, pewność i spokój. Potrafię przetłumaczyć idee projektanta na język sceny.
Ma pani dużo wyrozumiałości wobec projektantów. A jak jest z modelkami? W programach „Supermodels” i „Top Model” uchodziła pani za wyjątkowo surową.
Moja surowość wynika wyłącznie z konieczności egzekwowania tego, co konieczne, by zrobić pokaz. Jestem bardzo wymagająca, ale myślę, że modelki też czują później energię pokazu. Wszyscy pracujemy przecież na jeden sukces. Lubię pracę z ludźmi i myślę, że oni to czują. Jestem przy przymiarkach, całej produkcji i modelki wiedzą, że nie zrobię niczego wbrew nim i sobie. Staram się przekonywać dziewczyny, by eksponowały swoją osobowość. Mają oczywiście przede wszystkim zaprezentować ubranie - dlatego nazywa się je nieładnie wieszakami - ale przecież są dziewczyny, na które trudno przestać patrzeć i takie, z których wzrok bez żalu spuszczamy. Uczę je jak oszukać widza - niech myśli, że nie ma na sali pewniejszej siebie kobiety, nawet jeśli ze strachu dziewczynom trzęsą się nogi.
Uczy je pani także jak dobrze chodzić w szpilkach. A na co dzień, Polki ładnie chodzą?
Przede wszystkim dużo! Widzę zaskakująco wiele kobiet, które całymi dniami chodzą na wysokich obcasach i jestem pełna podziwu dla nich. Ja sama też lubię szpilki, choć w pracy stawiam raczej na „trampki”, które dopiero w ostatniej chwili przed pokazem zamieniam na bardziej eleganckie obuwie.
Przebiega pani w szpilkach przez wybieg i już wiadomo, że zaraz się zacznie.
Tak. Sprawdzam czy wszystko i wszyscy są na miejscu. Nie ma na pokazie strefy, której nie kontroluję. Czuję się odpowiedzialna za cały projekt. Czasem, kiedy jeszcze w trakcie prób mam wątpliwości czy to co zrobiliśmy będzie zrozumiałe, siadam na widowni i zmieniam punkt widzenia. Darzę publiczność wielkim szacunkiem, to mądrzy ludzie, doświadczeni. A ja muszę ich wymaganiom sprostać. Mam na szczęście niezrównaną asystentkę, Kasię, która podczas pokazu jest moimi oczami i uszami na backstage’u, podczas gdy ja siedzę w reżyserce. To właśnie z nią rozmawiam przez te wielkie słuchawki!
Wiele młodych dziewczyn marzy, by być na jej miejscu. Dużo maili pani od nich dostaje?
Tak - i chciałabym im za to serdecznie podziękować. To dla mnie bardzo miłe i staram się odpowiedzieć na wszystkie wiadomości, chociaż często brakuje mi czasu. Młodzi ludzie zgłaszają się do mnie, chcą się uczyć. Pamiętam jak sama zaczynałam i jakie miałam obawy. Oni pytają teraz jakie wybrać studia, gdzie szukać pracy, ale trudno odpowiedzieć na to jednoznacznie. Ten zawód wymaga czasu i ogromnej samodyscypliny. Z drugiej strony, mnóstwo się teraz w modzie dzieje, projektanci nie muszą i nie chcą wszystkiego robić sami - zlecają komuś pracę dotyczącą biznesu, pokazów, itd.
Obecnie zlecają ją pani i w najbliższym czasie pracy pani nie zabraknie. Jest pani na to gotowa?
Jestem bardzo podekscytowana! Kończy się powoli spokojniejszy okres, dzięki któremu mogłyśmy się spotkać i zaczyna się kilkumiesięczna, wytężona praca. Pewnie ocknę się w lipcu, a w sierpniu zacznę pracować nad wrześniem. Już się nie mogę doczekać. Już się boję, denerwuję, a zarazem cieszę na myśl o tym, co będziemy robić. Obecnie często wiem nad czym będę pracować już na rok do przodu. Planujemy budżety, synchronizujemy kalendarze, a moda przestała być robiona na „hura”. Teraz to po prostu biznes.
Ma pani jakieś marzenie związane z wybiegiem?
Zachować swój entuzjazm.
Martyna Wyrzykowska: Trudno się przygotować do rozmowy z panią. Rzadko udziela pani wywiadów.
Kasia Sokołowska: Nigdy specjalnie nie dbałam o rozwój mojej kariery w tym sensie. Chciałam żeby mówiła za mnie moja praca. Zresztą dopiero od niedawna w ogóle mówi się o ludziach drugiego planu. Zaczyna się teraz dostrzegać takie zawody jak mój, choć uprawiam go już od szesnastu lat.
Zawód reżysera pokazów mody już istniał, kiedy pani zaczynała?
Istniał rynek mody i kilka dobrych marek, które musiały tę modę pokazywać. Dział marketingu radził sobie z organizacją, ale ze sferą artystyczną już mniej. Uznałam, że to jest luka, którą potrafię wypełnić.
Połączyła pani wiedzę z kilku dziedzin. Studiowała pani reżyserię, aktorstwo, dziennikarstwo....
I kulturoznawstwo! (śmiech) Długo szukałam swojej niszy zawodowej. Reżyseria pokazów mody skupia w sobie wszystkie moje umiejętności. Zajmuję się podczas pokazu światłem, muzyką, scenografią, ruchem scenicznym. Myślę, że opanowanie tego ułatwiają mi doświadczenia z dzieciństwa. Przez piętnaście lat koncertowałam grając muzykę dawną. Mieliśmy piękne kostiumy, zwiedziliśmy świat. To ukształtowało moją wyobraźnię i zaszczepiło potrzebę niezależności zawodowej.
Mówią o pani, że jest monopolistką w branży.
(śmiech)
To ma pani konkurencję, czy nie?
Nie myślę o sobie, jako o monopolistce. Ale jeśli już to mam nadzieję, że tworzę monopol jakościowy. Mam teraz dobry moment w życiu, pracuję z najlepszymi projektantami i ekipami w Polsce, mogę zrealizować niemal wszystko co sobie wymarzę. No, może budżety mnie trochę ograniczają...
Praca nad pokazem zaczyna się od ustalenia budżetu czy od obejrzenia kolekcji?
Najpierw ubrania. Każdy projektant mnie inspiruje - on czuje swoją kolekcję najlepiej, dlatego jest motorem całego przedsięwzięcia. Moja rola, mimo wymiaru artystycznego, jest jednak rolą usługową. Uważnie słucham projektanta, dużo rozmawiamy. Mam z nimi bardzo dobry kontakt – wiem, że kiedy się spotykamy to spotykamy się nieprzypadkowo. Każde z nas przeszło długą drogę i każde z nas włoży w pokaz maksimum pracy. Jestem lojalnym współpracownikiem, angażuję się w swoje projekty bez reszty. Najważniejszy jest impuls wynikający z obcowania ze sztuką, jaką jest moda. Na szukanie terminu, lokalizacji i całej reszty przychodzi czas później.
Pamiętam okres, w którym niemal każde wydarzenie modowe w stolicy odbywało się w warszawskim Soho. Mamy deficyt miejsc, w których można ogranizować pokazy mody?
Oczywiście. Wciąż szukamy nowych inspirujących lokalizacji - zwykle w obrębie miasta. Nie bez znaczenia jest możliwość szybkiego dotarcia na miejsce. Najwięcej możliwości dają więc przestrzenie fabryczne, które pozostały w dużych miastach. Puste hale są wdzięcznym terenem, bo można w nich wyczarować dowolną scenografię. Są też powody bardziej przyziemne: przyjdą ludzie, fotoreporterzy, rozstawią się stanowiska sponsorów - to wszystko wymaga przestrzeni. Zawsze jednak najważniejsza jest kolekcja i jej charakter. Czasem lepiej poświęcić niekończącą się listę gości dla kameralnego pokazu w nietypowym wnętrzu.
Niskobudżetowe pokazy też się zdarzały?
Jasne! Robiłam pokazy już chyba wszędzie. Były namioty cyrkowe, garaże, ogromne hale, pałacyki, dziedzińce, lotnisko, ulica... Należy pamiętać, że to co widzą goście to tylko część przestrzeni, której potrzebujemy. Drugie tyle zajmuje backstage - miejsce pracy dla mnie i ogromnego sztabu ludzi, których nie widać.
Jeśli najważniejsza jest przestrzeń, to pewnie spełnieniem organizacyjnych marzeń jest modowe miasteczko na łódzkim Fashion Weeku?
Tak, tam miejsca nie brakuje, choć dochodzą inne wyzwania - takie jak ilość pokazów jednego dnia, nagromadzenie projektantów, pomysłów, gości przy bardzo oszczędnej scenografii. Dla każdego projektanta jego kolekcja jest najważniejsza. Wszyscy chcą stu procent uwagi, a ja muszę im ją poświęcić. Przyznaję jednak, że w Polsce jak dotąd brakowało takiej imprezy - cieszę się, że mogę ją reżyserować.
W ubiegłym sezonie zamieszanie wywołał szczególnie pokaz MMC. Czuje pani presję żeby powtórzyć ten sukces?
MMC już od dłuższego czasu zajmuje szczególne miejsce na rynku, a tamten pokaz był ukoronowaniem piętnastu lat pracy projektantów. Tym bardziej cieszę się, że został tak ciepło odebrany. Dla mnie to nie tylko ciekawi, bezkompromisowi twórcy, ale przede wszystkim przyjaciele. Stąd ten szatański pomysł, żebym to ja otworzyła pokaz!
Pomysł może i szatański, ale atmosfera bajkowa. Pomysłów na takie wydarzenia szuka pani w innych dziedzinach sztuki? Teatr, film, muzyka?
Jestem zanurzona w pewnym świecie i on bezustannie mnie inspiruje. Nie szukam jednak na siłę nowych pomysłów, nie oglądam pokazów mody. Oglądam raczej lookbooki kolekcji, chłonę modę jako taką. Co z tego, że człowiek się naogląda, skoro przychodzi pokaz, odważny pomysł, szalona kolekcja, jeszcze bardziej zwariowany budżet i wszystko się zmienia. A przecież całość ma być świeża i oryginalna. Najwięcej przyjemności sprawia mi dobieranie muzyki. To dla mnie ważny element pokazu, zwykle bardzo doceniany przez publiczność. A jeśli nawet ktoś mniej przeżywa samą muzykę, a raczej nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ta muzyka wpłynęła na jego odbiór kolekcji, to jednocześnie emocjonalnie przeżywa cały pokaz i odbiera go jako integralną całość. I to jest mój zawodowy sukces.
Na jak długo przed rozpoczęciem Fashion Weeku zaczyna pani pracę?
To zależy przede wszystkim od tego, kiedy projektanci są gotowi na rozmowę. Oni w różnych momentach mają gotową kolekcję - ale zwykle na miesiąc, dwa, trzy przed pokazem zaczynamy dyskutować. Wielu z tych projektantów jest młodych i mniej doświadczonych jeśli chodzi o pokazy mody. Oni również mnie inspirują, wnoszą świeże spojrzenie. Ja daję im swoje doświadczenie, pewność i spokój. Potrafię przetłumaczyć idee projektanta na język sceny.
Ma pani dużo wyrozumiałości wobec projektantów. A jak jest z modelkami? W programach „Supermodels” i „Top Model” uchodziła pani za wyjątkowo surową.
Moja surowość wynika wyłącznie z konieczności egzekwowania tego, co konieczne, by zrobić pokaz. Jestem bardzo wymagająca, ale myślę, że modelki też czują później energię pokazu. Wszyscy pracujemy przecież na jeden sukces. Lubię pracę z ludźmi i myślę, że oni to czują. Jestem przy przymiarkach, całej produkcji i modelki wiedzą, że nie zrobię niczego wbrew nim i sobie. Staram się przekonywać dziewczyny, by eksponowały swoją osobowość. Mają oczywiście przede wszystkim zaprezentować ubranie - dlatego nazywa się je nieładnie wieszakami - ale przecież są dziewczyny, na które trudno przestać patrzeć i takie, z których wzrok bez żalu spuszczamy. Uczę je jak oszukać widza - niech myśli, że nie ma na sali pewniejszej siebie kobiety, nawet jeśli ze strachu dziewczynom trzęsą się nogi.
Uczy je pani także jak dobrze chodzić w szpilkach. A na co dzień, Polki ładnie chodzą?
Przede wszystkim dużo! Widzę zaskakująco wiele kobiet, które całymi dniami chodzą na wysokich obcasach i jestem pełna podziwu dla nich. Ja sama też lubię szpilki, choć w pracy stawiam raczej na „trampki”, które dopiero w ostatniej chwili przed pokazem zamieniam na bardziej eleganckie obuwie.
Przebiega pani w szpilkach przez wybieg i już wiadomo, że zaraz się zacznie.
Tak. Sprawdzam czy wszystko i wszyscy są na miejscu. Nie ma na pokazie strefy, której nie kontroluję. Czuję się odpowiedzialna za cały projekt. Czasem, kiedy jeszcze w trakcie prób mam wątpliwości czy to co zrobiliśmy będzie zrozumiałe, siadam na widowni i zmieniam punkt widzenia. Darzę publiczność wielkim szacunkiem, to mądrzy ludzie, doświadczeni. A ja muszę ich wymaganiom sprostać. Mam na szczęście niezrównaną asystentkę, Kasię, która podczas pokazu jest moimi oczami i uszami na backstage’u, podczas gdy ja siedzę w reżyserce. To właśnie z nią rozmawiam przez te wielkie słuchawki!
Wiele młodych dziewczyn marzy, by być na jej miejscu. Dużo maili pani od nich dostaje?
Tak - i chciałabym im za to serdecznie podziękować. To dla mnie bardzo miłe i staram się odpowiedzieć na wszystkie wiadomości, chociaż często brakuje mi czasu. Młodzi ludzie zgłaszają się do mnie, chcą się uczyć. Pamiętam jak sama zaczynałam i jakie miałam obawy. Oni pytają teraz jakie wybrać studia, gdzie szukać pracy, ale trudno odpowiedzieć na to jednoznacznie. Ten zawód wymaga czasu i ogromnej samodyscypliny. Z drugiej strony, mnóstwo się teraz w modzie dzieje, projektanci nie muszą i nie chcą wszystkiego robić sami - zlecają komuś pracę dotyczącą biznesu, pokazów, itd.
Obecnie zlecają ją pani i w najbliższym czasie pracy pani nie zabraknie. Jest pani na to gotowa?
Jestem bardzo podekscytowana! Kończy się powoli spokojniejszy okres, dzięki któremu mogłyśmy się spotkać i zaczyna się kilkumiesięczna, wytężona praca. Pewnie ocknę się w lipcu, a w sierpniu zacznę pracować nad wrześniem. Już się nie mogę doczekać. Już się boję, denerwuję, a zarazem cieszę na myśl o tym, co będziemy robić. Obecnie często wiem nad czym będę pracować już na rok do przodu. Planujemy budżety, synchronizujemy kalendarze, a moda przestała być robiona na „hura”. Teraz to po prostu biznes.
Ma pani jakieś marzenie związane z wybiegiem?
Zachować swój entuzjazm.