Wieczorem w miniony piątek w sekcji "The Post's View" opublikowaliście Państwo stanowisko redakcji, które zatytułowane zostało niezwykle ofensywnie i jednoznacznie. Mowa o tekście „Donald Trump is normalizing bigotry” ("Donald Trump oswaja bigoterię"). W tym materiale wykorzystujecie mój felieton napisany dla portalu Breitbart ("WaPo's Anne Applebaum), aby uwiarygodnić własną tezę. Felieton, który opublikowałem wcześniej w tym tygodniu w Breitbart.com odsłania mniej znane (szczególnie dla osób, które nie są Polakami) koneksje waszej felietonistki (Anne Applebaum) z poprzednim rządem oraz jej uwikłanie w konkretną agendę polityczną.
Z moich informacji wynika, że redakcja jest świadoma tego, że pani Applebaum jest żoną byłego Ministra Spraw Zagranicznych, Radosława Sikorskiego, którego partia została pozbawiona władzy w przejrzystych demokratycznych wyborach w 2015 roku. Skutkiem wyborów była diametralna zmiana politycznych elit w Polsce i po raz pierwszy w najnowszej historii kraju, przekazania jednej partii, Prawu i Sprawiedliwości, bezprecedensowego mandatu na rządzenie bez konieczności wchodzenia w koalicje (podkreślam ten fakt, ponieważ wasz redaktor o nim najwidoczniej zapomniał). Niemniej jednak, na długo przez tą zmianą, pan Sikorski został zdymisjonowany ze swojego ministerialnego stanowiska w momencie, gdy stało się dla wszystkich jasne, że także on był uwikłany w "Aferę taśmową" - skandal dotyczący podsłuchów wysokich stanowiskiem polityków Platformy Obywatelskiej, który de facto zdziesiątkował partię Radosława Sikorskiego i utorował drogę do diametralnej zmiany na szczytach władzy. Jest to coś, o czym nigdy nie pisała pani Applebaum, pomimo faktu, że jest to wyraźnie wskazane przy recenzowaniu polskiej polityki a w szczególności rządu, w którym znajdują się osoby wrogie partii jej męża. Podobna sytuacja stanowi jasne pogwałcenie reguł zawartych w stworzonym przez państwa gazetę memorandum o "Standardach i Etyce" i zdefiniowanych w rozdziale A: "Konflikt Interesów", który rozpoczyna się zdaniem: "Gazeta zobowiązuje się do unikania konfliktu interesów i do unikania ich generowania, zawsze, gdy jest to możliwe", a kończy zdaniem: "Unikamy aktywnego angażowania się w niejasne kwestie polityczne, afery społeczne, szum medialny i demonstracje, które ograniczałyby naszą zdolność do rzetelnego relacjonowania wydarzeń". Aby uniknąć pogwałcenia tych praw, każdy artykuł na temat Polski napisany przez panią Applebaum wymagałby ujawnienia szczegółów na temat jej małżeństwa. Nigdy nie widziałem tego typu informacji.
Wykorzystując mój felieton do postawienia kłamliwej tezy o antysemityzmie, nie powołujecie się państwo na sam tekst, ale raczej na jego wybiórczą analizę opracowaną przez portal Mediaite ("Breitbart Attacks WaPa Columnist For Being a 'Jewish Americam Elitist") uniemożliwiając tym samym czytelnikom ocenienie czy te poważne przecież zarzuty są w ogóle prawdziwe. Użyliście państwo słów "wielokrotnie" i "mimochodem" do opisania częstotliwości z jaką obnoszę się do "żydowskiego pochodzenia" pani Applebaum. W tekście na 1400 słów przymiotnik "żydowski" pojawił się dokładnie dwa razy i to bez żadnych podtekstów (z czym zgodziła się większość osób, które przeczytały artykuł). Jeżeli ktokolwiek odbierze ze słów, które napisałem jakąś "antysemicką zakodowana wiadomość", wynikać to będzie jedynie z jego uprzedzeń, a nie z uprzedzeń autora. Ta rzekoma „nieuzasadniona bigoteria” była przymiotnikiem opisowym w jednej sekcji felietonu, którego użyłem z prostego powodu. Był nim tekst Anne Applebaum opublikowany 19 września na Washington Post pod tytułem „In Poland, a preview of what Trump could do to America”, w którym autorka zasugerowała, że obecny Minister Obrony Narodowej Antoni Macierewicz (odwieczny rywal jej męża, o czym również nie wspomniała), jest typowym antysemitą cytującym z upodobaniem Protokoły Mędrców Syjonu.
Jako osoba, która jest zarówno z wyznania, jak i z pochodzenia Żydem (coś o czym redakcja "mimochodem" zapomniała wspomnieć, łącznie z moim nazwiskiem, przedstawiając mnie jako "mało znanego polsko-amerykańskiego dziennikarza"), jestem w pełni świadomy, podobnie jak pani Applebaum, że zarzuty o antysemityzm wystosowane przez Żyda maja o wiele większy kaliber niż te wystosowane przez kogoś, kto Żydem nie jest. To z pewnością sprawia, że dokładny opis osoby, która stawia te zarzuty jest istotny z dziennikarskiego punktu widzenia. Pani Applebaum, podobnie jak ja, nigdy nie ukrywała swojego pochodzenia żydowskiego, wiec można się zastanawiać dlaczego nazwanie jej "Amerykanką polsko-żydowskiego pochodzenia", co dokładnie opisuje również moje pochodzenie i etno-narodowe afiliacje, jest tak dużym problemem. Nie było żadnych podobnych negatywnych komentarzy na temat odniesienia się do jej polskiego pochodzenia, chociaż wydaje się ono istotne biorąc pod uwagę, że pani Applebaum komentuje polskie wydarzenia mimo globalnego wzrostu negatywnego nastawienia do Polaków (czego dowodem są ostatnie zbrodnie na tle rasowym wymierzone w Polaków w Wielkiej Brytanii). Również nazwanie jej "Amerykanką", podobnie istotne, biorąc pod uwagę tematykę, którą porusza w swoich tekstach, nie wywołało podobnego zamieszania pomimo nastrojów antyamerykańskich (co widoczne jest codziennie na Bliskim Wschodzie).
Nie odnosząc się do mojego żydowskiego pochodzenia „Washington Post” może się starać wywrzeć u swoich czytelników mylne przekonanie, że artykuł w Breitbart został napisany przez jakiegoś neonazistę lub antysemickiego karierowicza, zamiast populistycznego "Amerykanina polsko-żydowskiego pochodzenia" (co zaznaczam, by podkreślić jasną różnicę miedzy mną, a panią Applebaum, którą uważam, za członkinię "elit"). Dodatkowo Amerykanina polsko-żydowskiego pochodzenia z podwójnym obywatelstwem, który jest ściśle związany z żydowskimi sprawami, zmartwieniami, historią i aktualnymi problemami. Decyzja o tym, aby nie wymieniać mojego nazwiska w napisanym przez was artykule jest jasnym i bezczelnym pogwałceniem zasady "Pięciu W" - Who? What? When? Where? Why? (Kto? Co? Kiedy? Gdzie? Dlaczego?). Nazywanie mnie w sposób, w jaki to zrobiliście ("mało znany, polsko-amerykański dziennikarz"), rażąco ignoruje ogólnie przyjętą dziennikarską konwencję o ujawnianiu ważnych faktów, gdy tylko są weryfikowalne, zamiast posługiwania się mglistymi opisami. To ponownie odbiera waszym czytelnikom jakąkolwiek możliwość do wyciągnięcia niezależnych wniosków. Można się tylko domyślać, że redakcja nie chce, by czytelnicy byli narażeni na moje zarzuty wobec "najwybitniejszego publicysty Washington Post" (państwa słowa), co jest nieszczere, jeśli uznać, że jesteście zobowiązani do otwartego dyskursu.
W deklaracji "Standardy i Etyka" sformułowanej w Washington Post znajdziemy również następujący zapis: "Reporterzy i redaktorzy Washington Post są zobowiązani do podchodzenia do każdego tematu z obiektywizmem i otwartym umysłem, bez wcześniejszego oceniania. Szukanie odmiennego punktu widzenia musi być rutyną. Komentarze ze strony oskarżanych lub podejrzewany osób, muszą być zawsze uwzględniane". Muszę jeszcze podkreślić pierwszą "praktykę" wymienioną w tym samym credo w rozdziale o "Bezstronności" (Rozdział F): "Żaden artykuł nie jest bezstronny jeśli pomija fakty o istotnej wadze i znaczeniu. Bezstronność zakłada kompletność". Wydaje się, że w opisywanym artykule występuje wyraźne pogwałcenie tych dwóch zasad.
Czyż nie zdecydowaliście się pominąć w swoim "rozumowaniu" mojej tożsamości w postaci imienia i pochodzenia etnicznego (w oczywisty sposób istotnego przy tak poważnych zarzutach) lub linku do rzekomo ofensywnego artykułu, aby wasi czytelnicy nie mogli zobaczyć mojej tożsamości, powiązania z polską oraz amerykańską polityką i judaizmem? Dla przypomnienia, niemal cała rodzina od strony mojego ojca została zamordowana w czasie Holokaustu, włączając w to jego ojca, a mojego dziadka, w obozie koncentracyjnym w Majdanku na terenie Lublina w okupowanej przez Niemców Polsce. Matka mojego ojca, moja babka, po wyzwoleniu wyjechała do Izraela, gdzie żyła jako dumna Syjonistka i członkini pierwszego polskiego pokolenia w Izraelu. Gdybyście ujawnili moje personalia, wasi czytelnicy mogliby również znaleźć artykuł, który napisałam w kwietniu tego roku:"Poland is now one of the best nations in which to be Jewish", który również został opublikowany na rzekomo antysemickim portalu Breitbart. W tym artykule wyraźnie widać, że jestem osobą, która poświeciła bardzo dużo uwagi losom Żydów w XXI wieku. Takie podejście jest raczej nietypowe dla kogoś, kto jest antysemitą.
Wasz artykuł postuluje również, że jestem "propagandystą wybranym przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych". Jest to insynuacja na temat możliwego zatrudnienia, co sugeruje przyjmowanie dyrektyw a nawet wynagrodzenia. Dla przypomnienia: nie mam z nikim żadnej umowy na temat tego co piszę, jak piszę oraz gdzie piszę. Nigdy nie wziąłem pieniędzy za krótkie formy literackie (lata temu zapłacono mi z wyprzedzeniem grosze za książkę, którą wydałem), ponieważ uważam, że opinie powinny być pisane w dobrej wierze i podawane publicznej debacie, a nie być źródłem dochodu. Zastrzegam, że to oczywiście nie dotyczy pełnoetatowych pisarzy i dziennikarzy. Niemniej jednak "kanapowi" publicyści, miedzy innymi ja, powinni oferować swoje idee motywowani dobra wiarą. Jestem całkowicie niezależny w opiniach, które formułuję miedzy innymi w mediach społecznościach i motywuje mnie miłość do kraju mojego ojca. Po wyborach zaangażowałem się jako wolontariusz ad hoc, żeby pomóc tym, których wspieram w polskim rządzie w dekonstruowaniu kłamstw, które zostały wypowiedziane na temat tego właśnie rządu. Ta narracja została skonstruowała przez ludzi, którzy mają osobisty interes w podkopywaniu wiarygodności rządu na korzyść tych, którzy zostali pozbawieni władzy. Wiele z tych kłamstw pojawiło się w państwa gazecie i zostało napisanych przez państwa naczelną "nagrodzoną Pulitzerem historyczkę” panią Applebaum (lub jej przyjaciela, Jacksona Diehla).
Sugerowanie, że Breitbart nawołuje do antysemityzmu a potwierdzają to komentarze pod artykułami (w tym moim), jest poniżej standardów jakiejkolwiek platformy dziennikarskiej. To dotyczy również waszej platformy internetowej, a także gazet o wysokim nakładzie, telewizji czy innych cyfrowych platform. Dziennikarze, publicyści, kontrybutorzy i redaktorzy nie kontrolują reakcji czytelników i wyrażanych przez nich opinii. Sugerowanie, że komentarze pod artykułem na Breitbart potwierdzają, że Donald Trump jest bigotem, bo mogą być pisane przez jego zwolenników, są źle ukierunkowane i nieprawdziwe.
W ostatniej części komentarza twierdzicie państwo, że "staraliście się o komentarz pana Bannona na temat publikacji artykułu na jego stronie, a w szczególności na temat odniesienia się do pani Applebaum jako żydówki". Jak możecie sobie wyobrazić, Stephen Bannon jest dość zajęty asystowaniem przy kampanii prezydenckiej. Z mojego doświadczenia wynika, ze pan Bannon nie jest człowiekiem, który posługuje się innymi, aby mówili za niego, i nie wstydzi się swoich opinii. Tymczasem biorąc pod uwagę obecną ilość wydarzeń, nie daliście mu odpowiednio dużo czasu, by mógł odpisać. Innymi słowy, stwierdziliście, że pan Bannon nie ma zastrzeżeń oraz „spodziewacie się więcej antysemickich tyrad na jego stronie, a jeżeli Donald Trump zostanie wybrany, będą one bezkarne". Niewiarygodne przypuszczenie, które państwo stawiacie, jest istotnym przykładem "winy poprzez oskarżenie" i jest nie do zaakceptowania przez żadne standardy dziennikarskie czy redaktorskie.
Zamkniecie waszego artykułu przez stwierdzenie, że dwukrotne "niepotrzebne" użycie słowa "żydowski" to "antysemicka tyrada" bez podania linku do właściwego artykułu, by czytelnicy mogli zobaczyć tę "tyradę" jest obraźliwe, nieuczciwe i jest to pogwałcenie waszych własnych deklaracji zawartych w "Standardach i Etyce" „Washington Post”. Mogę to napisać z pełną świadomością, mając na uwadze wiele rozmów, które odbyłem w ostatnich dniach, że nazwanie pani Applebaum osobą o „żydowsko-amerykańskim” pochodzeniu oraz „polsko-żydowsko-amerykańską członkinią elit” nie w żaden sposób uprawnia was do kampanii oszczerstw wymierzonej w moje dobre imię. A poprzez mnie w portal Breitbart, następnie jego właściciela Stephena Bannona a ostatecznie – w Donalda Trumpa. Ta karkołomna konstrukcja, którą oparliście na fałszywym zarzucie antysemityzmu przypomina propagandę (sic!) Josepha Goebbelsa a nie rzetelne dziennikarstwo, do którego sami siebie zobligowaliście.
Serdecznie zdumiony,
Matthew Tyrmand
4 października 2016