Gdyby Donald Tusk był takim purystą, jakiego zgrywa (dymisja Zbigniewa Ćwiąkalskiego, usunięcie Tomasza Misiaka), to powinien wyrzucić także i Janusza Palikota. A właściwie, to nie wyrzucić a "wylać na mordę", jak mawiał Nikodem Dyzma. Chodzi oczywiście o sprawę finansowania jego kampanii. Jakoś ciężko mi uwierzyć, że w 2005 roku, kiedy Janusz Palikot był bogatym, ale mało znanym biznesmenem, emeryci i studenci spontanicznie wpłacili na jego konto kilkaset tysięcy złotych.
Nie to jest jednak najgorsze. Mnie najbardziej poraża aroganckie tłumaczenie samego Palikota. Otóż, poseł PO twierdzi, że w tych wpłatach nie ma nic dziwnego. „Studenci mają prawo mieć tyle pieniędzy. Ja zarobiłem swój pierwszy milion w wieku 26 lat” – tłumaczy.
Powodów do pozbycia się Palikota więc nie brakuje. Śledztwo ws. jego kampanii, co prawda, umorzono, ale do wyrzucenia Misiaka prokuratura w ogóle nie była potrzebna. A Ćwiąkalskiemu do dymisji wystarczyła jedna wypowiedź lekceważąca śmierć Pazika.
Mimo to mogę się założyć, że Tusk nic Palikotowi nie zrobi. Powód jest prosty: jest zakładnikiem jego wiedzy. Trzeba pamiętać, że równolegle z kampanią parlamentarną toczyła się wówczas kampania prezydencka. Nie znam żadnych twardych faktów, ale, skoro lubelscy studenci i emeryci wspierali setkami tysięcy złotych mało znanego biznesmena, to tym bardziej mogło być ich stać na finansowanie kampanii Tuska! Co więcej, byli politycy lubelskiej Platformy oficjalnie przyznają, że listy wpłacających na kampanie Palikota i Tuska się w dużym stopniu pokrywają. W przypadku usunięcia z partii pamięć Palikota o tamtych zdarzeniach mogłaby stać się niebezpieczna dla szefa Platformy.
Jest również sprawa książki, którą w tym czasie Palikot wydał Tuskowi książkę, której promocja w oczywisty sposób służyła kampanii lidera PO.
No i jeszcze fakt, że Palikot przez ostatnie półtora roku był dopuszczany do życia dworu Tuska.
Kto wie, czy nie zechciałby o tym wszystkim opowiedzieć, gdyby został wyrzucony? Nawet jeśli żadna z tych kwestii nie obciąża Tuska, to już samo zainteresowanie mediów kulisami jego kampanii prezydenckiej, wydania książki i pikantnymi plotkami z życia dworu mogłoby okazać się zabójcze.
Kilka miesięcy temu podczas jednego z zamkniętych zarządów Platformy Tusk wdał się w dyskusję z Radosławem Sikorskim na temat Palikota. Wyglądała ona mniej więcej tak:
Sikorski: „On zachowuje się teraz jak chłopiec, który wychyla się z namiotu i sika na zewnątrz. Jak go usuniemy, to zacznie sikać z zewnątrz do namiotu"
Tusk: „Może i tak, ale ja obawiam się, że on niedługo zacznie nam sikać do środka, nawet jeśli cały czas będzie w namiocie”.
Rzeczywiście, ryzyko, że Palikot kiedyś zacznie sikać we własnym namiocie, zawsze istnieje. Mimo to podjęcie go jest wciąż bezpieczniejsze niż wyrzucenie go poza namiot.
Nie to jest jednak najgorsze. Mnie najbardziej poraża aroganckie tłumaczenie samego Palikota. Otóż, poseł PO twierdzi, że w tych wpłatach nie ma nic dziwnego. „Studenci mają prawo mieć tyle pieniędzy. Ja zarobiłem swój pierwszy milion w wieku 26 lat” – tłumaczy.
Powodów do pozbycia się Palikota więc nie brakuje. Śledztwo ws. jego kampanii, co prawda, umorzono, ale do wyrzucenia Misiaka prokuratura w ogóle nie była potrzebna. A Ćwiąkalskiemu do dymisji wystarczyła jedna wypowiedź lekceważąca śmierć Pazika.
Mimo to mogę się założyć, że Tusk nic Palikotowi nie zrobi. Powód jest prosty: jest zakładnikiem jego wiedzy. Trzeba pamiętać, że równolegle z kampanią parlamentarną toczyła się wówczas kampania prezydencka. Nie znam żadnych twardych faktów, ale, skoro lubelscy studenci i emeryci wspierali setkami tysięcy złotych mało znanego biznesmena, to tym bardziej mogło być ich stać na finansowanie kampanii Tuska! Co więcej, byli politycy lubelskiej Platformy oficjalnie przyznają, że listy wpłacających na kampanie Palikota i Tuska się w dużym stopniu pokrywają. W przypadku usunięcia z partii pamięć Palikota o tamtych zdarzeniach mogłaby stać się niebezpieczna dla szefa Platformy.
Jest również sprawa książki, którą w tym czasie Palikot wydał Tuskowi książkę, której promocja w oczywisty sposób służyła kampanii lidera PO.
No i jeszcze fakt, że Palikot przez ostatnie półtora roku był dopuszczany do życia dworu Tuska.
Kto wie, czy nie zechciałby o tym wszystkim opowiedzieć, gdyby został wyrzucony? Nawet jeśli żadna z tych kwestii nie obciąża Tuska, to już samo zainteresowanie mediów kulisami jego kampanii prezydenckiej, wydania książki i pikantnymi plotkami z życia dworu mogłoby okazać się zabójcze.
Kilka miesięcy temu podczas jednego z zamkniętych zarządów Platformy Tusk wdał się w dyskusję z Radosławem Sikorskim na temat Palikota. Wyglądała ona mniej więcej tak:
Sikorski: „On zachowuje się teraz jak chłopiec, który wychyla się z namiotu i sika na zewnątrz. Jak go usuniemy, to zacznie sikać z zewnątrz do namiotu"
Tusk: „Może i tak, ale ja obawiam się, że on niedługo zacznie nam sikać do środka, nawet jeśli cały czas będzie w namiocie”.
Rzeczywiście, ryzyko, że Palikot kiedyś zacznie sikać we własnym namiocie, zawsze istnieje. Mimo to podjęcie go jest wciąż bezpieczniejsze niż wyrzucenie go poza namiot.