Premier Tusk w zeszłym tygodniu na zamkniętym spotkaniu tłumaczył kierownictwu swego klubu parlamentarnego, jak należy mówić o infoaferze. Przekaz dnia od szefa rządu był następujący: To nie jest afera polityczna, lecz urzędnicza i w sprawach informatycznych działo się źle od dawna, jeszcze za czasów naszych poprzedników.
Nie kupuję tłumaczenia w wykonaniu szefa rządu, które jak mantra powtarzane jest od kilku dni przez polityków PO. Nie wierzę, że przekręty na wielką skalę szły bez patronów na wysokich politycznych szczeblach. Nie przekonują mnie tłumaczenia, że to afera na poziomie dyrektorów departamentów, pań urzędniczek i panów z informatycznych spółeczek. Ale dobrze. Przyjmijmy na potrzeby tego komentarza logikę wywodu premiera o „urzędniczej aferze”. W niczym to polityków nie usprawiedliwia. Świadczyłoby o tym, że nie mieli kompetencji do przypilnowania najważniejszych spraw, a za takie trzeba uznać wielkie projekty informatyczne. Projekty przekładane, odkładane, nieudane i na dodatek naznaczone gigantyczną korupcją. Jeśli więc, drodzy politycy, nie umieliście tych projektów przeprowadzić i jeszcze dopuściliście do złodziejstwa pod waszym bokiem, to afera jest wasza, w 200 procentach wasza.