Największe wrażenie zrobił na mnie oczywiście występ PKW. Wynik PSL-u też i pierwsza od lat wygrana Kaczyńskiego. Ale po PKW, przede wszystkim to, jak wyborcy zmasakrowali lewicę. Tak, wiem. Zaraz dostanę pierwszą ripostę, że nie powinienem pisać - lewica. Przyjmijmy tę nazwę umownie choć, przyznaję, ma wady. Leszek Miller, lider lewicy, nigdy lewicowcem nie był. Chodził z pistoletem w latach 90., był za podatkiem liniowym, jeździł na kuligi z wielkim biznesem, a na dodatek, jego ulubione lekko seksistowskie żarciki wypychały go poza klasycznie rozumianą lewicę.
Miller jest sprawnym technologiem władzy od połowy lat 80, a nie lewicowcem. Wysoko się wdrapał, biorąc jego wczesną biografię. Zapracował solidnie na swój sukces. Spektakularnie też upadał. Otrzepywał się i szedł dalej. Bywało, że pół kroku za Andrzejem Lepperem. Ciekawy polityk i świetny rozmówca, ale mniejsza o to. Coraz mniej zostało tych, którym imponował i którzy na niego głosują. To widać po wynikach. Dla młodszych nie ma atrakcyjności, jako lider lewicy i już. Takie rzeczy w polityce się zdarzają. Mógł wybrać sobie delfina i sterując zza jego pleców, powoli oddawać władzę. Ale chciał znów wdrapać się na szczyt i zostać wicepremierem w trzeciej kadencji u Tuska, z którym od lat żył politycznej w zgodzie. Tusk się pożegnał, a i do wicepremierostwa Millera zrobiło się dużo dalej niż przed rokiem.
Prawda jest też oczywiście taka, że od lat Miller nie miał komu władzy w SLD oddać. Sojuszem dyrygowali latami ludzie tacy jak Kwaśniewski, ów Miller, Janik, Oleksy, Szmajdziński, Siemiątkowski, Ungier, Siwiec, Jakubowska, Waniek i kilkoro innych. Można się było z nimi nie zgadzać, posądzać o różne niecne sprawki, ale to byli sprawni gracze. Ciekawe, że całe to pokolenie nie wychowało podobnych sobie technologów władzy. Zapewne dlatego, że wszystko chcieli rozgrywać w swoim gronie i nie potrzebowali zdolnej konkurencji. Nic nadzwyczajnego. Tusk robił podobnie. Wracając do SLD, partia ta nie ma dziś 30, 40-latków zdolnych do bycia liderami. Joński, Napieralski, Gawkowski, Wierzbicki. Sympatyczni ludzie. Nic do nich nie mam, ale nie ten rozmiar kapelusza. Nie chcę być zanadto złośliwy, ale jedną szpilkę wbiję. Może minęły już 3 lata od mojej, prowadzonej wspólnie z Pawłem Reszką, rozmowy z jednym ze „starych” liderów SLD. Bardzo źle się wyrażał. Może nie o chęciach frontmanów SLD-owskiej ekipy 30, 40-latków, ale o słabości „materiału ludzkiego”, jak to ujmował w rozmowie. Z politycznego radaru zniknął mi Wojciech Olejniczak, który był chyba najbardziej rzutki w młodym SLD-owskim rozdaniu. Zapadł się pod ziemię. Nie odnotowuję jego aktywności.
SLD jest w dużym kłopotach. I prawie zgrabne bon moty Millera o tym, że krowy do konia (wyborów samorządowych i parlamentarnych) nie da się porównać, tu nie wystarczą.
Na umownej lewicy jest jeszcze Janusz Palikot, a właściwie jego truchło. Palikot ma w partii aferę finansową, którą opisywał we „Wprost” Cezary Bielakowski. Chodzi o idące w miliony złotych wydatki na partyjną platformę internetową, która nigdy nie ruszyła. Jego zaplecze żyje tą sprawą od tygodni. Politycznie Palikot kompletnie się pogubił, pokazał chwiejność, nie dotrzymywał politycznych umów, był nieprzewidywalny dla partnerów. Zbyt wiele głupot, wolt było udziałem tego polityka.
Moim zdaniem, Palikot znajdzie sobie nowy afrodyzjak. Niedawno, w szerszym gronie, mówił, że będzie showmanem w telewizji. Takim, który ma własny program na antenie. Może to jest nawet trafiony wybór.
Krótko mówiąc, mamy dwie totalne katastrofy po tzw. lewej stronie. Dzieje się tak w państwie, w którym nie ma tygodnia bez dyskusji światopoglądowej. O prawie wszystko – miejsce Kościoła, aborcja, eutanazja, związki partnerskie, prawa homoseksualistów itd., itd. Co ciekawe, lewicowe opinie mają bardzo silną reprezentację w tych sporach w głównych mediach! W gazetach, tygodnikach, telewizji i internecie.
Jest wielki socjalny elektorat (oczywiście lewica dzieli go z PiS-em), o który partie o takim profilu powinny walczyć – dostępne leki, prawa pracownicze, kształt podatków, tańsze mieszkania itd., itd. SLD i Palikot nie dały rady złowić tych elektoratów. Co dalej? Widzę, że starsze pokolenie nie zamierza składać broni i zajmować się pisaniem pamiętników. Są to ludzie z różnych pokoleń, ale chodzi mi o polityków takich jak: Siwiec, Miller, Kwiatkowski, Senyszyn, Czarzasty, Kalisz i kilku innych. Będą chcieli zagrać i zobaczyć, co się z tego chaosu w najbliższych miesiącach wyłoni. Następnym przystankiem są wybory prezydenckie. Ambicje, by wystartować ma Kalisz. Tą chęcią jest podyktowana jesienna polityczna umowa z Millerem. Nie wierzę w wysoki wynik Kalisza. Za taki uważałbym 20 procent poparcia. Kalisz jest człowiekiem po przejściach. Dostał potwornego łupnia od warszawiaków w wyborach do europarlamentu. To bardzo uderzyło w jego ego. Dom Wszystkich Polska to koło, może lepiej kółko adoracji dla kilkorga prawników. Kalisza można lubić, ale jego „kawiorowy” styl, utyskiwanie na niskie zarobki w Sejmie i skupienie na sobie to przeszkody dla części lewicowego elektoratu. Jest jeszcze jedna rzecz. Kalisz zna się i lubi z prezydentem Komorowskim. Ciężko sobie wyobrazić, by toczyli bój na poważnie i byli rywalami. Sytuacja rysuje się w ciemnych barwach dla lewicy z jeszcze jednego powodu. Ewa Kopacz zawsze może lekko zmienić platformerski kurs i sięgnąć po twarze związane z dawnym Sojuszem – jest Marek Borowski, jest Dariusz Rosati. Inni też pewnie by się znaleźli.
Politykiem niezagospodarowanym i z charyzmą jest Cimoszewicz. Trudno jednak sobie wyobrazić, by zabrał się do zbierania lewicowego bałaganu. To nie są działania w jego stylu. Nie wyobrażam sobie Cimoszewicza, który na partyjnym konwentyklu godzi Ryszarda Zbrzyznego z Krystianem Legierskim.
Zresztą sam Cimoszewicz zapowiedział, że odchodzi niebawem z polityki i chyba akurat to można potraktować poważnie.
Nie potrafię w tym wszystkim precyzyjnie uchwycić intencji prezydenta Komorowskiego. Nie wiem, czy organizowanie hucznych 60. urodzin dla Kwaśniewskiego w Belwederze kilka dni temu i obecność tam politycznych przyjaciół ex-prezydenta z lewicy coś znaczą. PiS rośnie w siłę i na pewno ewentualne rządy Kaczyńskiego przyprawiają Komorowskiego o ból głowy. Nie da się wykluczyć, że prezydent chce zadbać o „lewą nogę”, by po wyborach Platforma miała z kim rządzić. Być może toczy się tu jakaś gra.
Cała ta lewicowa magma (starsza jej część w szczególności, o czym zaraz) powinna przeć do dużego kongresu politycznego w najbliższych miesiącach. Po to, żeby szukać nowej formuły, programu, haseł. Starsi powinni to robić we własnym interesie. Bo inaczej, po niechybnie przegranych wyborach parlamentarnych za rok, starsze pokolenie nie będzie dyktować warunków. Dziś jeszcze Robert Biedroń (jego wejście do drugiej tury wyborów prezydenckich w Słupsku to jedna z największych niespodzianek kampanii!), czy Barbara Nowacka nie skoczą do gardeł Millera, Kalisza albo Siwca. Chyba brakuje im jeszcze doświadczenia, zdecydowania. Ale za rok? Dlaczego mają nie wziąć, leżącej na ziemi, władzy nad lewicą?
Prawda jest też oczywiście taka, że od lat Miller nie miał komu władzy w SLD oddać. Sojuszem dyrygowali latami ludzie tacy jak Kwaśniewski, ów Miller, Janik, Oleksy, Szmajdziński, Siemiątkowski, Ungier, Siwiec, Jakubowska, Waniek i kilkoro innych. Można się było z nimi nie zgadzać, posądzać o różne niecne sprawki, ale to byli sprawni gracze. Ciekawe, że całe to pokolenie nie wychowało podobnych sobie technologów władzy. Zapewne dlatego, że wszystko chcieli rozgrywać w swoim gronie i nie potrzebowali zdolnej konkurencji. Nic nadzwyczajnego. Tusk robił podobnie. Wracając do SLD, partia ta nie ma dziś 30, 40-latków zdolnych do bycia liderami. Joński, Napieralski, Gawkowski, Wierzbicki. Sympatyczni ludzie. Nic do nich nie mam, ale nie ten rozmiar kapelusza. Nie chcę być zanadto złośliwy, ale jedną szpilkę wbiję. Może minęły już 3 lata od mojej, prowadzonej wspólnie z Pawłem Reszką, rozmowy z jednym ze „starych” liderów SLD. Bardzo źle się wyrażał. Może nie o chęciach frontmanów SLD-owskiej ekipy 30, 40-latków, ale o słabości „materiału ludzkiego”, jak to ujmował w rozmowie. Z politycznego radaru zniknął mi Wojciech Olejniczak, który był chyba najbardziej rzutki w młodym SLD-owskim rozdaniu. Zapadł się pod ziemię. Nie odnotowuję jego aktywności.
SLD jest w dużym kłopotach. I prawie zgrabne bon moty Millera o tym, że krowy do konia (wyborów samorządowych i parlamentarnych) nie da się porównać, tu nie wystarczą.
Na umownej lewicy jest jeszcze Janusz Palikot, a właściwie jego truchło. Palikot ma w partii aferę finansową, którą opisywał we „Wprost” Cezary Bielakowski. Chodzi o idące w miliony złotych wydatki na partyjną platformę internetową, która nigdy nie ruszyła. Jego zaplecze żyje tą sprawą od tygodni. Politycznie Palikot kompletnie się pogubił, pokazał chwiejność, nie dotrzymywał politycznych umów, był nieprzewidywalny dla partnerów. Zbyt wiele głupot, wolt było udziałem tego polityka.
Moim zdaniem, Palikot znajdzie sobie nowy afrodyzjak. Niedawno, w szerszym gronie, mówił, że będzie showmanem w telewizji. Takim, który ma własny program na antenie. Może to jest nawet trafiony wybór.
Krótko mówiąc, mamy dwie totalne katastrofy po tzw. lewej stronie. Dzieje się tak w państwie, w którym nie ma tygodnia bez dyskusji światopoglądowej. O prawie wszystko – miejsce Kościoła, aborcja, eutanazja, związki partnerskie, prawa homoseksualistów itd., itd. Co ciekawe, lewicowe opinie mają bardzo silną reprezentację w tych sporach w głównych mediach! W gazetach, tygodnikach, telewizji i internecie.
Jest wielki socjalny elektorat (oczywiście lewica dzieli go z PiS-em), o który partie o takim profilu powinny walczyć – dostępne leki, prawa pracownicze, kształt podatków, tańsze mieszkania itd., itd. SLD i Palikot nie dały rady złowić tych elektoratów. Co dalej? Widzę, że starsze pokolenie nie zamierza składać broni i zajmować się pisaniem pamiętników. Są to ludzie z różnych pokoleń, ale chodzi mi o polityków takich jak: Siwiec, Miller, Kwiatkowski, Senyszyn, Czarzasty, Kalisz i kilku innych. Będą chcieli zagrać i zobaczyć, co się z tego chaosu w najbliższych miesiącach wyłoni. Następnym przystankiem są wybory prezydenckie. Ambicje, by wystartować ma Kalisz. Tą chęcią jest podyktowana jesienna polityczna umowa z Millerem. Nie wierzę w wysoki wynik Kalisza. Za taki uważałbym 20 procent poparcia. Kalisz jest człowiekiem po przejściach. Dostał potwornego łupnia od warszawiaków w wyborach do europarlamentu. To bardzo uderzyło w jego ego. Dom Wszystkich Polska to koło, może lepiej kółko adoracji dla kilkorga prawników. Kalisza można lubić, ale jego „kawiorowy” styl, utyskiwanie na niskie zarobki w Sejmie i skupienie na sobie to przeszkody dla części lewicowego elektoratu. Jest jeszcze jedna rzecz. Kalisz zna się i lubi z prezydentem Komorowskim. Ciężko sobie wyobrazić, by toczyli bój na poważnie i byli rywalami. Sytuacja rysuje się w ciemnych barwach dla lewicy z jeszcze jednego powodu. Ewa Kopacz zawsze może lekko zmienić platformerski kurs i sięgnąć po twarze związane z dawnym Sojuszem – jest Marek Borowski, jest Dariusz Rosati. Inni też pewnie by się znaleźli.
Politykiem niezagospodarowanym i z charyzmą jest Cimoszewicz. Trudno jednak sobie wyobrazić, by zabrał się do zbierania lewicowego bałaganu. To nie są działania w jego stylu. Nie wyobrażam sobie Cimoszewicza, który na partyjnym konwentyklu godzi Ryszarda Zbrzyznego z Krystianem Legierskim.
Zresztą sam Cimoszewicz zapowiedział, że odchodzi niebawem z polityki i chyba akurat to można potraktować poważnie.
Nie potrafię w tym wszystkim precyzyjnie uchwycić intencji prezydenta Komorowskiego. Nie wiem, czy organizowanie hucznych 60. urodzin dla Kwaśniewskiego w Belwederze kilka dni temu i obecność tam politycznych przyjaciół ex-prezydenta z lewicy coś znaczą. PiS rośnie w siłę i na pewno ewentualne rządy Kaczyńskiego przyprawiają Komorowskiego o ból głowy. Nie da się wykluczyć, że prezydent chce zadbać o „lewą nogę”, by po wyborach Platforma miała z kim rządzić. Być może toczy się tu jakaś gra.
Cała ta lewicowa magma (starsza jej część w szczególności, o czym zaraz) powinna przeć do dużego kongresu politycznego w najbliższych miesiącach. Po to, żeby szukać nowej formuły, programu, haseł. Starsi powinni to robić we własnym interesie. Bo inaczej, po niechybnie przegranych wyborach parlamentarnych za rok, starsze pokolenie nie będzie dyktować warunków. Dziś jeszcze Robert Biedroń (jego wejście do drugiej tury wyborów prezydenckich w Słupsku to jedna z największych niespodzianek kampanii!), czy Barbara Nowacka nie skoczą do gardeł Millera, Kalisza albo Siwca. Chyba brakuje im jeszcze doświadczenia, zdecydowania. Ale za rok? Dlaczego mają nie wziąć, leżącej na ziemi, władzy nad lewicą?