O nowym filmie Cezarego Pazury mówiło i mówi się całkiem sporo. Głównie rzeczy negatywnych. W weekend postanowiłem zweryfikować te ponure recenzje i wybrałem się na "Weekend". Rzeczywistość zdecydowanie przekroczyła moje oczekiwania.
Chała, kicz, żenada roku, tragedia, suchar, porażka - wszystkie te określenia, zasłyszane przeze mnie lub przeczytane w recenzjach, dotyczą "Weekendu", filmu Cezarego Pazury. Doskonały, moim zdaniem, aktor, chciał zrobić dzieło na miarę Tarantino. I chociaż wszystkie opinie zgodnie twierdzą, że pierwszy film Pazury to klapa, postanowiłem sprawdzić to osobiście.
To, czego doświadczyłem podczas seansu, jest trudne do opisania. Targały mną tak zwane mieszane uczucia, niczym ze starego dowcipu o teściowej spadającej w przepaść w nowym mercedesie. Zacznę więc może od tego, co w filmie tragiczne nie jest i chwilami nawet działa na plus.
Przede wszystkim: nie najgorsza obsada. Kilka "gwiazd" z pierwszych stron gazet (Paweł Małaszyński, Małgorzata Socha, Paweł Wilczak), a do tego multum rozpoznawalnych postaci drugoplanowych. Niestety, główni bohaterowie są totalnie płascy, bezbarwni i nijacy. Niby gangsterzy i twardziele, ale bez autoironii - do kreacji z filmów Tarantino (a do takiego pułapu aspirował Pazura) im daleko. Małgorzata Socha - cóż, występuje w kilku momentach i w zasadzie zapomniałem już, jak wygląda. Nawet żarty głównych bohaterów są zagrane bezbarwnie - tak, jak by aktorzy chcieli jak najszybciej wyjść z planu i wrócić do domu.
Na szczęście, kreacje aktorskie ratują postacie drugoplanowe. Tomasz Sapryk, Piotr Siejka, Jan Frycz, Olaf Lubaszenko, Andrzej Andrzejewski - gdyby nie oni, w filmie prawdopodobnie nie pojawiłby się ani jeden śmieszny gag. A i tak niektóre postacie wydają się być dodane absolutnie na siłę (jak chociażby gang Cygana).
I tu dochodzimy do sprawy kluczowej, czyli fabuły. Nie za bardzo trzyma się ona kupy i ma niewiele sensu. Być może, gdyby ukrócić kilka wątków, byłoby lepiej. Być może, gdyby historia została opowiedziana lepiej, można by to jakoś przeboleć. Niestety: do końca filmu wiadomo tylko, że kilku kolesi bije się o koks i kasę. Niestety, produkcji z podobną fabułą są dziesiątki, tylko lepiej wykonane.
Zamysłem Pazury miał być lekki pastisz, a więc powinny być i dobre żarty. Pierwszy gag w całym filmie, w którym jeden z ochroniarzy w windzie puszcza bąka, jest absolutnie nieśmieszny. Reszta jest niewiele lepsza i opiera się głównie na przekleństwach. Te żarty, które mogą rozbawić, występują w dwóch wariantach: albo przypominają sceny z innych polskich filmów (widać tu było inspirację kultowym "Chłopaki nie płaczą") albo są komiczne w zestawieniu z danym aktorem.
Co jeszcze nam zostaje w tym filmie do ocenienia? Akcja? Efekty specjalne? Niewątpliwie sceny strzelanin Pazurze wyszły... jako żart. Inaczej tego określić się nie da. Małaszyński skaczący niby Neo z "Matrixa" - to nie mogło się udać.
A najgorsze w tym filmie jest to, że jest jakoś tak swojsko do d...y, że aż nie taki zły. I da się go strawić, chociaż wykrzywia gębę jak diabli.
Z drugiej strony - inni odbiorcy na sali pękali ze śmiechu i po seansie byli zadowoleni jak po otrzymaniu podwyżki, więc może po prostu za dużo wymagam?
To, czego doświadczyłem podczas seansu, jest trudne do opisania. Targały mną tak zwane mieszane uczucia, niczym ze starego dowcipu o teściowej spadającej w przepaść w nowym mercedesie. Zacznę więc może od tego, co w filmie tragiczne nie jest i chwilami nawet działa na plus.
Przede wszystkim: nie najgorsza obsada. Kilka "gwiazd" z pierwszych stron gazet (Paweł Małaszyński, Małgorzata Socha, Paweł Wilczak), a do tego multum rozpoznawalnych postaci drugoplanowych. Niestety, główni bohaterowie są totalnie płascy, bezbarwni i nijacy. Niby gangsterzy i twardziele, ale bez autoironii - do kreacji z filmów Tarantino (a do takiego pułapu aspirował Pazura) im daleko. Małgorzata Socha - cóż, występuje w kilku momentach i w zasadzie zapomniałem już, jak wygląda. Nawet żarty głównych bohaterów są zagrane bezbarwnie - tak, jak by aktorzy chcieli jak najszybciej wyjść z planu i wrócić do domu.
Na szczęście, kreacje aktorskie ratują postacie drugoplanowe. Tomasz Sapryk, Piotr Siejka, Jan Frycz, Olaf Lubaszenko, Andrzej Andrzejewski - gdyby nie oni, w filmie prawdopodobnie nie pojawiłby się ani jeden śmieszny gag. A i tak niektóre postacie wydają się być dodane absolutnie na siłę (jak chociażby gang Cygana).
I tu dochodzimy do sprawy kluczowej, czyli fabuły. Nie za bardzo trzyma się ona kupy i ma niewiele sensu. Być może, gdyby ukrócić kilka wątków, byłoby lepiej. Być może, gdyby historia została opowiedziana lepiej, można by to jakoś przeboleć. Niestety: do końca filmu wiadomo tylko, że kilku kolesi bije się o koks i kasę. Niestety, produkcji z podobną fabułą są dziesiątki, tylko lepiej wykonane.
Zamysłem Pazury miał być lekki pastisz, a więc powinny być i dobre żarty. Pierwszy gag w całym filmie, w którym jeden z ochroniarzy w windzie puszcza bąka, jest absolutnie nieśmieszny. Reszta jest niewiele lepsza i opiera się głównie na przekleństwach. Te żarty, które mogą rozbawić, występują w dwóch wariantach: albo przypominają sceny z innych polskich filmów (widać tu było inspirację kultowym "Chłopaki nie płaczą") albo są komiczne w zestawieniu z danym aktorem.
Co jeszcze nam zostaje w tym filmie do ocenienia? Akcja? Efekty specjalne? Niewątpliwie sceny strzelanin Pazurze wyszły... jako żart. Inaczej tego określić się nie da. Małaszyński skaczący niby Neo z "Matrixa" - to nie mogło się udać.
A najgorsze w tym filmie jest to, że jest jakoś tak swojsko do d...y, że aż nie taki zły. I da się go strawić, chociaż wykrzywia gębę jak diabli.
Z drugiej strony - inni odbiorcy na sali pękali ze śmiechu i po seansie byli zadowoleni jak po otrzymaniu podwyżki, więc może po prostu za dużo wymagam?