Próba ukrócenia wolności internautów przez naszych polityków była tylko kwestią czasu. Wiadomo bowiem, że gros parlamentarzystów nie posiada za grosz autoironii i dystansu do własnej, jakże Ważnej Osoby. Nasza klasa polityczna jest wyjątkowo wrażliwa i wylewów żółci nie potrafi kwitować śmiechem, machnięciem ręki ani ciętą ripostą. By więc ratować obrażanych polityków, a także innych uciśnionych (np. lekarzy), powstał Zespół ds. Promocji Wolności Przekazu i Poszanowania Zasad Dialogu Społecznego w Komunikacji. W składzie: Andrzej Jaworski, Piotr Cybulski, Zbigniew Girzyński, Zbigniew Kozak, Maks Kraczkowski, Leonard Krasulski, Tomasz Latos, Kazimierz Smoliński (PiS) i Jacek Żalek (PO) grupa ta będzie przeczesywać internet w poszukiwaniu obraźliwych treści. Drżyjcie, nieokrzesani internauci!
W przypadku, gdy obraza ma miejsce w mediach tradycyjnych - radiu, telewizji czy prasie - zazwyczaj można pozwać konkretną osobę, która obraźliwe słowa wypowiedziała. Można też, jeśli ktoś czuje się na siłach, pozwać całe wydawnictwo i czekać na spektakularne ogłoszenie wyroku. Żadnej fizyki kwantowej tu nie ma, jak to mawia jeden z moich wykładowców.
Gdy jednak w grę wchodzi internet, sprawa nieco się komplikuje. Ale tylko trochę. Plugawe treści w sieci można zamieszczać w różny sposób i właśnie w zależności od formy odnalezienie sprawcy może być łatwiejsze lub trudniejsze. I zgodnie z tym kryterium, w którym znajdują się dwie kategorie, zobaczmy, czy praca Zespołu ds. Tutaj-Wstaw-Mydlane-Farmazony ma w ogóle jakikolwiek sens. Oczywiście, biorę pod uwagę tylko treści powszechnie dostępne, a nie zamieszczane np. na zahasłowanych forach/witrynach czy prywatnych, niedostępnych „z zewnątrz” profilach na portalach społecznościowych.
Pierwszą grupą są strony prywatne i wszelkiej maści blogi. Zakładając własną witrynę (nie uwzględniając na niej możliwości dodawania treści przez osoby trzecie), w pełni odpowiadamy za zamieszczone tam treści. Jeśli na jakiejś stronie znajduje się coś obraźliwego, można po prostu pozwać autora (lub właściciela - często to jedno i to samo) i czekać na werdykt sądu. Analogicznie działają blogi. Prawdopodobnie wszystkie portale, dające możliwość założenia bloga, mają w regulaminie zapis o "ponoszeniu przez założyciela/właściciela pełnej i nieograniczonej odpowiedzialności za treści umieszczane na blogu". Czyli ponownie w miarę łatwo jest wyciągnąć konsekwencje. Jedynym problemem, który może się tutaj pojawić, jest samo odnalezienie założyciela/autora. Dane, podawane przy rejestracji, mogą być fałszywe, ale tu z pomocą przychodzi policja, która jest w stanie taką osobę odnaleźć. Tutaj więc parlamentarny zespół za wiele do roboty nie ma, chyba, że chce bronić ludu na siłę. Wówczas powstaje jednak szereg problemów: które strony poddać cenzurze jako pierwsze? Czy obrażanie lekarzy ogółem zasługuje na taką samą cenzurę/karę jak obrażanie Janka P. z Pachulic? A co się dzieje, jeśli ktoś obraża wszystkich noszących imię Stanisław? Czy posłowie mają dbać np. tylko o grupy zawodowe, czy także uczniów, emerytów, rencistów i posiadaczy BMW? W świetle prawa wszyscy obywatele są równi, a więc wszystkim, teoretycznie, przysługuje obrona ze strony Zespołu. Ten zaś nie ma żadnych zasad i wytycznych, co czyni go albo bezużytecznym albo niesprawiedliwym w oczach obywateli. Zobaczmy jednak, czy parlamentarna ekipa może się odnaleźć w innych partiach sieci.
Drugą formą prezentowania swoich poglądów w Internecie są: fora internetowe, grupy dyskusyjne, komentarze i portale społecznościowe. W przypadku forów bywa różnie: na niektórych administratorzy dbają o przestrzeganie netykiety i ich włości pozostają czyste niczym łza. Niestety, nie zawsze tak jest i wówczas mamy do czynienia z prawdziwym festiwalem trollingu i kipiącej nienawiści. Podobnie jest w komentarzach (do sprawdzenia na dowolnym, dużym portalu): jedna wielka fala bluzgów. Jak w takim razie będą temu przeciwdziałać posłowie? Czy mają zamiar ścigać i zgłaszać do prokuratury każdą osobę, która napisze w Internecie obraźliwy komentarz lub post? A może chcą zamykać całe witryny, które dają możliwość zamieszczania komentarzy? Może od razu powinni zabronić wyrażania własnych opinii publicznie, bo szkoda czasu na ściganie winnego? I dlaczego nie powołano jeszcze grup, które chodzą po ulicach i szukają ludzi psioczących na głos? Wszak niewiele różni się to od bluzgania w Internecie.
Niestety, powołanie tego zespołu jawi się jako totalna porażka. Przede wszystkim, nigdzie nie zostało określone co tak naprawdę ma ów zespół robić i czego szukać. W swoich wypowiedziach na ten temat posłowie od „cenzurowania internetu” są zresztą rozbieżni. Póki co, wygląda to na poselską grupę samowolki, która wszystko, co jej się nie spodoba, skieruje do prokuratury. Mam nadzieję, że tak nie będzie, ale wszyscy wiemy, że „nadzieja matką głupich”.
Problem szykany w internecie to problem poważny, wymagający uwagi i rozwagi. Ale tym jak go rozwiązać i co dobrego w tej sprawie może zrobić państwo oraz parlamentarny zespół, zajmę się następnym razem.
Gdy jednak w grę wchodzi internet, sprawa nieco się komplikuje. Ale tylko trochę. Plugawe treści w sieci można zamieszczać w różny sposób i właśnie w zależności od formy odnalezienie sprawcy może być łatwiejsze lub trudniejsze. I zgodnie z tym kryterium, w którym znajdują się dwie kategorie, zobaczmy, czy praca Zespołu ds. Tutaj-Wstaw-Mydlane-Farmazony ma w ogóle jakikolwiek sens. Oczywiście, biorę pod uwagę tylko treści powszechnie dostępne, a nie zamieszczane np. na zahasłowanych forach/witrynach czy prywatnych, niedostępnych „z zewnątrz” profilach na portalach społecznościowych.
Pierwszą grupą są strony prywatne i wszelkiej maści blogi. Zakładając własną witrynę (nie uwzględniając na niej możliwości dodawania treści przez osoby trzecie), w pełni odpowiadamy za zamieszczone tam treści. Jeśli na jakiejś stronie znajduje się coś obraźliwego, można po prostu pozwać autora (lub właściciela - często to jedno i to samo) i czekać na werdykt sądu. Analogicznie działają blogi. Prawdopodobnie wszystkie portale, dające możliwość założenia bloga, mają w regulaminie zapis o "ponoszeniu przez założyciela/właściciela pełnej i nieograniczonej odpowiedzialności za treści umieszczane na blogu". Czyli ponownie w miarę łatwo jest wyciągnąć konsekwencje. Jedynym problemem, który może się tutaj pojawić, jest samo odnalezienie założyciela/autora. Dane, podawane przy rejestracji, mogą być fałszywe, ale tu z pomocą przychodzi policja, która jest w stanie taką osobę odnaleźć. Tutaj więc parlamentarny zespół za wiele do roboty nie ma, chyba, że chce bronić ludu na siłę. Wówczas powstaje jednak szereg problemów: które strony poddać cenzurze jako pierwsze? Czy obrażanie lekarzy ogółem zasługuje na taką samą cenzurę/karę jak obrażanie Janka P. z Pachulic? A co się dzieje, jeśli ktoś obraża wszystkich noszących imię Stanisław? Czy posłowie mają dbać np. tylko o grupy zawodowe, czy także uczniów, emerytów, rencistów i posiadaczy BMW? W świetle prawa wszyscy obywatele są równi, a więc wszystkim, teoretycznie, przysługuje obrona ze strony Zespołu. Ten zaś nie ma żadnych zasad i wytycznych, co czyni go albo bezużytecznym albo niesprawiedliwym w oczach obywateli. Zobaczmy jednak, czy parlamentarna ekipa może się odnaleźć w innych partiach sieci.
Drugą formą prezentowania swoich poglądów w Internecie są: fora internetowe, grupy dyskusyjne, komentarze i portale społecznościowe. W przypadku forów bywa różnie: na niektórych administratorzy dbają o przestrzeganie netykiety i ich włości pozostają czyste niczym łza. Niestety, nie zawsze tak jest i wówczas mamy do czynienia z prawdziwym festiwalem trollingu i kipiącej nienawiści. Podobnie jest w komentarzach (do sprawdzenia na dowolnym, dużym portalu): jedna wielka fala bluzgów. Jak w takim razie będą temu przeciwdziałać posłowie? Czy mają zamiar ścigać i zgłaszać do prokuratury każdą osobę, która napisze w Internecie obraźliwy komentarz lub post? A może chcą zamykać całe witryny, które dają możliwość zamieszczania komentarzy? Może od razu powinni zabronić wyrażania własnych opinii publicznie, bo szkoda czasu na ściganie winnego? I dlaczego nie powołano jeszcze grup, które chodzą po ulicach i szukają ludzi psioczących na głos? Wszak niewiele różni się to od bluzgania w Internecie.
Niestety, powołanie tego zespołu jawi się jako totalna porażka. Przede wszystkim, nigdzie nie zostało określone co tak naprawdę ma ów zespół robić i czego szukać. W swoich wypowiedziach na ten temat posłowie od „cenzurowania internetu” są zresztą rozbieżni. Póki co, wygląda to na poselską grupę samowolki, która wszystko, co jej się nie spodoba, skieruje do prokuratury. Mam nadzieję, że tak nie będzie, ale wszyscy wiemy, że „nadzieja matką głupich”.
Problem szykany w internecie to problem poważny, wymagający uwagi i rozwagi. Ale tym jak go rozwiązać i co dobrego w tej sprawie może zrobić państwo oraz parlamentarny zespół, zajmę się następnym razem.