W swoim ostatnim wpisie komentowałem powstanie sejmowego Zespołu ds. Promocji Wolności Przekazu i Poszanowania Zasad Dialogu Społecznego w Komunikacji. Czyli de facto – zespołu ds. cenzurowania Internetu. Mój wniosek był prosty i krótki: parlamentarzyści, w kwestii szykanowania w Internecie, na nic się nie zdadzą. Jak, w takim razie, państwo może pomóc skrzywdzonym internautom?
Chamstwo w Internecie to problem równie poważny, co stary. Bluzgi i rzucanie mięsem to nieodzowne cechy Internetu i od zawsze w nim funkcjonowały, w różny sposób. Szykanowano osoby publiczne, osoby sławne, a wreszcie – nieporadne osoby prywatne, które np. zamieściły gdzieś swoje nieudane zdjęcie. W ten sposób zresztą narodziły się liczne legendy Internetu, również w Polsce. W USA była to np. Boxxy, nastolatka spopularyzowana przez YouTube i napiętnowana przez użytkowników strony 4Chan. Sytuacja dziewczyny stała się na tyle dramatyczna, że cała jej rodzina musiała się przeprowadzić. W Polsce takimi herosami Internetu byli chociażby: Tatuś z „najlepszej imprezy osiemnastkowej” czy młodzieniec wspinający się po kablu od internetu. Na szczęście, Polacy zachowują umiar i do tej pory nie zdarzyła się tak wielka afera jak w przypadku wspomnianej Boxxy.
Mimo to, zdarzały się przypadki, kiedy ludzie czuli się pokrzywdzeni przez anonimowych trolli. Kilka lat temu w jednym z rodzimych tygodników ukazał się wywiad z siatkarką, która przez internautów dosłownie się załamała. I tu pojawia się pytanie – co zrobić, kiedy taka sytuacja następuje? Komu pomagać?
Przede wszystkim należy wyjaśnić pewną kwestię: politycy i celebryci powinni się po prostu uodpornić. Sami pchają się w światła jupiterów i muszą ponosić tego konsekwencje. Nie trafia do mnie tłumaczenie, że jakaś partia i jej członkowie są bardziej prześladowani niż inni. Szczególnie, że w parlamencie zasiada razem 560 osób, z czego znanych jest może sto (w porywach), i to ci znani padają ofiarą szykanowania. Jeśli puszczają im nerwy po przeczytaniu obraźliwych wpisów w Internecie, to jak Ci ludzie chcą rządzić Polską? Fale nienawiści od zawsze towarzyszyły władzy, nie jest to żadna nowość i należy się z tym pogodzić. Wyjątki w tej kwestii może stanowić obrażanie ze względu np. na płeć lub kolor skóry. Jeszcze bardziej odporni powinni być celebryci: wszak jest to zawód polegający głównie na byciu sławnym. A jak ktoś chce być sławny, to swoją popularność musi dźwigać razem ze wszystkimi jej niedogodnościami, prawda? Jedyną grupą wśród osób "popularnych", która stanowi w tej kwestii wyjątek, są sportowcy. Media często same ich wyszukują (kto interesował się F1 przed Kubcią albo biegiem narciarskim przed Kowalczyk?) i czynią popularnymi, chociaż sportowcy niekoniecznie do tego się pchają. Dlatego też należałoby ich chronić i pomagać odpowiednio reagować na negatywne opinie z internetu. Tutaj jednak wchodzimy bardziej na grunt rozwiązań psychologicznych, powróćmy więc do tematu.
Co w takim razie można zaproponować wszystkim innymi skrzywdzonym przez Internet? Państwo, ze swojej strony, może zrobić tylko jedno: powołać specjalną instytucję lub komórkę przy instytucji (RPO lub policji, opcji jest multum), która zajmowałaby się cyberstalkingiem. Policja już zauważyła ten problem i w prasie opisano kilka przypadków, kiedy funkcjonariusze aresztowali internetowych prześladowców. Kwestią tą zajęło się też Ministerstwo Sprawiedliwości i wprowadziło zaostrzone kary za nękanie w sieci. To, niestety, nadal za mało. Jakie funkcje miałaby spełniać wspomniana instytucja/komórka? Trzy główne, które da się podzielić na etapy. Pierwszy: informowanie obywateli o tym, co to jest cyberstalking, i kiedy oraz w jakich sprawach można oczekiwać pomocy policji. Drugi: ustalenie tożsamości sprawcy i/lub aresztowanie (bywa tak, że ofiara zna prześladowcę) oraz trzeci: konsultacja prawna, jeśli potrzebna (jak, gdzie, do kogo i z jakim zarzutem). Taki oddział mógłby również rozpatrywać zgłoszenia ogólne od użytkowników, np. o portalach, gdzie notorycznie pojawiają się treści obrażające całe grupy (homoseksualistów, katolików, czarnoskórych albo cyklistów).
Na dzień dzisiejszy innych metod nie widzę. Niestety, rozpatruję tylko jak przeciwdziałać popełnionym już czynom, a nie jak im zapobiegać. To drugie jest o wiele trudniejsze i nie sprowadza się do kwestii technicznych – wymaga zmiany mentalności. A na to jeszcze poczekamy.
Mimo to, zdarzały się przypadki, kiedy ludzie czuli się pokrzywdzeni przez anonimowych trolli. Kilka lat temu w jednym z rodzimych tygodników ukazał się wywiad z siatkarką, która przez internautów dosłownie się załamała. I tu pojawia się pytanie – co zrobić, kiedy taka sytuacja następuje? Komu pomagać?
Przede wszystkim należy wyjaśnić pewną kwestię: politycy i celebryci powinni się po prostu uodpornić. Sami pchają się w światła jupiterów i muszą ponosić tego konsekwencje. Nie trafia do mnie tłumaczenie, że jakaś partia i jej członkowie są bardziej prześladowani niż inni. Szczególnie, że w parlamencie zasiada razem 560 osób, z czego znanych jest może sto (w porywach), i to ci znani padają ofiarą szykanowania. Jeśli puszczają im nerwy po przeczytaniu obraźliwych wpisów w Internecie, to jak Ci ludzie chcą rządzić Polską? Fale nienawiści od zawsze towarzyszyły władzy, nie jest to żadna nowość i należy się z tym pogodzić. Wyjątki w tej kwestii może stanowić obrażanie ze względu np. na płeć lub kolor skóry. Jeszcze bardziej odporni powinni być celebryci: wszak jest to zawód polegający głównie na byciu sławnym. A jak ktoś chce być sławny, to swoją popularność musi dźwigać razem ze wszystkimi jej niedogodnościami, prawda? Jedyną grupą wśród osób "popularnych", która stanowi w tej kwestii wyjątek, są sportowcy. Media często same ich wyszukują (kto interesował się F1 przed Kubcią albo biegiem narciarskim przed Kowalczyk?) i czynią popularnymi, chociaż sportowcy niekoniecznie do tego się pchają. Dlatego też należałoby ich chronić i pomagać odpowiednio reagować na negatywne opinie z internetu. Tutaj jednak wchodzimy bardziej na grunt rozwiązań psychologicznych, powróćmy więc do tematu.
Co w takim razie można zaproponować wszystkim innymi skrzywdzonym przez Internet? Państwo, ze swojej strony, może zrobić tylko jedno: powołać specjalną instytucję lub komórkę przy instytucji (RPO lub policji, opcji jest multum), która zajmowałaby się cyberstalkingiem. Policja już zauważyła ten problem i w prasie opisano kilka przypadków, kiedy funkcjonariusze aresztowali internetowych prześladowców. Kwestią tą zajęło się też Ministerstwo Sprawiedliwości i wprowadziło zaostrzone kary za nękanie w sieci. To, niestety, nadal za mało. Jakie funkcje miałaby spełniać wspomniana instytucja/komórka? Trzy główne, które da się podzielić na etapy. Pierwszy: informowanie obywateli o tym, co to jest cyberstalking, i kiedy oraz w jakich sprawach można oczekiwać pomocy policji. Drugi: ustalenie tożsamości sprawcy i/lub aresztowanie (bywa tak, że ofiara zna prześladowcę) oraz trzeci: konsultacja prawna, jeśli potrzebna (jak, gdzie, do kogo i z jakim zarzutem). Taki oddział mógłby również rozpatrywać zgłoszenia ogólne od użytkowników, np. o portalach, gdzie notorycznie pojawiają się treści obrażające całe grupy (homoseksualistów, katolików, czarnoskórych albo cyklistów).
Na dzień dzisiejszy innych metod nie widzę. Niestety, rozpatruję tylko jak przeciwdziałać popełnionym już czynom, a nie jak im zapobiegać. To drugie jest o wiele trudniejsze i nie sprowadza się do kwestii technicznych – wymaga zmiany mentalności. A na to jeszcze poczekamy.