Literatura rosyjska była dla mnie zawsze czymś w rodzaju bezpiecznika: kiedy rzeczywistość zbyt mi doskwierała, wystarczyło wyłączyć wszystkie telefony i internety, położyć się do łóżka z herbatą i po prostu odpocząć. Bez względu na to, co akurat leżało na nocnym stoliku: „Mistrz i Małgorzata”, któraś z powieści Pielewina czy Sorokina, Dostojewski, Płatonow, Gogol, Tołstoj czy najzwyklejszy zabijacz czasu typu kryminał Marininy – zawsze działało. Następowało odprężenie i problemy spływały po mnie jak po kaczce (gdyby tak kaczki czytały Bułhakowa).
Oczywiście dostrzegam subtelną różnicę między kryminałem byłej milicjantki Marininy a powieścią Dostojewskiego, czy nawet tylko Sorokina, ale cóż... Działanie było podobne. Rosja niezmiennie jawiła się w tych utworach jako kraj ludzi serdecznych, zdrabniających imiona, „prawdziwych Słowian” z sercem na talerzu. Ninoczka, Dimoczka, Katiuszka, Saszeńka, Nastiuszka, ogóreczki, wódeczki, słodkie ciasteczka i w ogóle – jakoś tak miło i wygodnie w tej rzeczywistości, o której od zawsze słyszeliśmy same bluzgi. Nieodmiennie pojawiało się pytanie, jak tacy serdeczni ludzie, te wszystkie Katiuszki i Dimoczki, mogą razem tworzyć tak groźny i lodowaty kraj. Czy z miłych elementów może powstać niemiła całość? Czy Putin prywatnie to też „Władik”, serce na talerzu i słowiańska łagodność?
Powtarzam moje pytanie: jak to się dzieje, że z miłych i sympatycznych poszczególnych Rosjan składa się niemiłe i niesympatyczne państwo? Państwo groźne i po prostu zwyczajnie złe, bo stanowiące zaprzeczenie wszystkich obecnie nam panujących europejskich wartości, od ekologii po umiłowanie pokoju? Dlaczego piegowaty Dimoczka musi zamienić się w statystycznego Rosjanina z karabinem i przydziałem tuszonki w puszce? Dlaczego o wiele mniej sympatyczni, biorąc pojedynczo, Niemcy, tworzą razem całkiem znośny naród? Czemu o wiele bardziej surowi i protestanccy Skandynawowie tworzą całość mniej groźną? Wot zagadka... Czy naprawdę „mój” Wowka z Moskwy, który tak mi pomagał podczas mojej wizyty na targach książki, będzie do mnie strzelał?
Wiele mógłbym wybaczyć Putinowi, już choćby z powodu mojej miłości do konkretnych Rosjan (nie Rosji!), ale tego, że obrzydził mi tę wspaniałą literaturę, że pozbawił mnie mojego bezpiecznika, tego nie wybaczę! Że już nie mogę spokojnie czytać Dostojewskiego, bo od razu przypominam sobie, jak ten człowiek nienawidził Polaków. Tak, drodzy Rosjanie, udało się wam obrzydzić światu to, co jeszcze w was kochał. I te Saszki już nie takie płowe, już nie tak miłe, te Nastie już nie takie sympatyczne. Już bardziej się pamięta, czytając „Mistrza i Małgorzatę”, przez jakie piekło musiał przejść Bułhakow, czytając Pielewina – że jego książki palone były na stosie, czytając nawet tylko Marininę – że to jednak milicjantka stojąca na straży tego groźnego państwa. Może to logiczne: kiedy jakiś naród szykuje się do ataku, w pierwszym rzędzie musi zabrać światu swoją literaturę, spalić księgi na stosie, bo to one pokazują, że składa się nie ze statystycznych żołnierzy, tylko z całkiem sympatycznych, pełnych wad, spóźniających się i skacowanych ludzi.
Powtarzam moje pytanie: jak to się dzieje, że z miłych i sympatycznych poszczególnych Rosjan składa się niemiłe i niesympatyczne państwo? Państwo groźne i po prostu zwyczajnie złe, bo stanowiące zaprzeczenie wszystkich obecnie nam panujących europejskich wartości, od ekologii po umiłowanie pokoju? Dlaczego piegowaty Dimoczka musi zamienić się w statystycznego Rosjanina z karabinem i przydziałem tuszonki w puszce? Dlaczego o wiele mniej sympatyczni, biorąc pojedynczo, Niemcy, tworzą razem całkiem znośny naród? Czemu o wiele bardziej surowi i protestanccy Skandynawowie tworzą całość mniej groźną? Wot zagadka... Czy naprawdę „mój” Wowka z Moskwy, który tak mi pomagał podczas mojej wizyty na targach książki, będzie do mnie strzelał?
Wiele mógłbym wybaczyć Putinowi, już choćby z powodu mojej miłości do konkretnych Rosjan (nie Rosji!), ale tego, że obrzydził mi tę wspaniałą literaturę, że pozbawił mnie mojego bezpiecznika, tego nie wybaczę! Że już nie mogę spokojnie czytać Dostojewskiego, bo od razu przypominam sobie, jak ten człowiek nienawidził Polaków. Tak, drodzy Rosjanie, udało się wam obrzydzić światu to, co jeszcze w was kochał. I te Saszki już nie takie płowe, już nie tak miłe, te Nastie już nie takie sympatyczne. Już bardziej się pamięta, czytając „Mistrza i Małgorzatę”, przez jakie piekło musiał przejść Bułhakow, czytając Pielewina – że jego książki palone były na stosie, czytając nawet tylko Marininę – że to jednak milicjantka stojąca na straży tego groźnego państwa. Może to logiczne: kiedy jakiś naród szykuje się do ataku, w pierwszym rzędzie musi zabrać światu swoją literaturę, spalić księgi na stosie, bo to one pokazują, że składa się nie ze statystycznych żołnierzy, tylko z całkiem sympatycznych, pełnych wad, spóźniających się i skacowanych ludzi.