Powrót pierwszy, to – oczywiście - mój powrót do blogowania. Powrót drugi, to powrót inflacji.
Przed tym drugim niebezpieczeństwem ekonomiści ostrzegali od dawna. Z prostych praw już nawet nie ekonomii, a arytmetyki wynika bowiem, że nie można w nieskończoność utrzymywać bardzo wysokiej (przewyższającej wydajność pracy), bo blisko 10 proc., dynamiki płac i bardzo wysokiej dynamiki kredytów (zadłużenie z tytułu kredytów gospodarstw domowych wzrosło w ciągu roku ze 170 do 240 mld zł!), gdyż powoduje to tak szybki wzrost obiegu pieniężnego(w ciągu roku wskaźnik M2 wzrósł o 16 proc.), że owej luki inflacyjnej nie jest w stanie pokryć wzrost produkcji. Zwłaszcza, że od dobrych kilku miesięcy nasza gospodarka funkcjonuje przy pełnym wykorzystaniu środków produkcji.
Nie można! I ci, co w to nie wierzyli (z członkami rady Polityki Pieniężnej włącznie), a ich niewiarę wzmacniał stosunkowo niski wskaźnik wzrostu cen w sierpniu (tylko 1,5 proc.), brutalnie się o tym teraz przekonują. Wrześniowy wskaźnik inflacji skoczył bowiem na 2,3 proc. A to już jest dużo, zwłaszcza, że ciągle jesteśmy w okresie stosunkowo taniej, letniej, żywności. Zimą i na przednówku w naturalny sposób będzie ona droższa.
Pisanie o taniej (nawet stosunkowo) żywności może wywołać wściekłość, bo żywność we wrześniu była droższa niż przed rokiem aż o 5 proc. To jednak nie żywność jest sprawcą przyspieszenia inflacji. W koszyku GUS ma ona bowiem stosunkowo niewielką wagę - tylko 0,265. Mówiąc inaczej wskaźnik GUS jest prawdziwy dla rodziny, która tylko 26,5 proc. swoich wydatków przeznacza na żywność. Skoro jest to średnia statystyczna znaczy, że są i takie rodziny. Są zresztą i takie, w których - przy dochodach znacznie przekraczających przeciętne - na żywność wydaje się tylko kilka procent domowego budżetu. Przy znanym jednak skrzywieniu rozkładu dochodów (odsetek rodzin z dochodami poniżej średniej jest wyższy niż rodzin bogatszych) większość gospodarstw domowych wydaje na żywność więcej niż owe statystyczne 26,5 proc. A zatem ich indywidualny wskaźnik wzrostu cen jest znacznie wyższy.
Jak wspomniałem nie żywność jednak jest główną siłą napędową inflacji (gdyby tak było winę można by zwalać na niedobrą Unię, która wykupuje nasze zboże i nabiał). Podrożało praktycznie wszystko. Z dwoma wyjątkami. Odzieży, w której wciąż (nie wiem czy nie dzięki szmateksom) utrzymuje się nadwyżka podaży nad popytem i usług telekomunikacyjnych, w których dzięki miłościwie panującemu monopoliście, mieliśmy jedne z najwyższych cen w świecie.
Co będzie dalej? Ano inflacja dalej będzie rosła, bo płace tak szybko nie wyhamują, a firmy, które rozpoczęły inwestycje będą musiały dalej brać kredyty. Rada Polityki Pieniężnej będzie musiała odrobić swoje zapóźnienie i intensywniej zabrać się za podnoszenie stóp procentowych. I będzie musiała to zrobić z oczywistym negatywnym skutkiem dla ceny kredytu i przyhamowywania wzrostu gospodarczego.
A wtedy, przypomni nam się Boy, który pisał: „Ot jak nas, biednych ludzi, rzeczywistość ze snu budzi”.
Nie można! I ci, co w to nie wierzyli (z członkami rady Polityki Pieniężnej włącznie), a ich niewiarę wzmacniał stosunkowo niski wskaźnik wzrostu cen w sierpniu (tylko 1,5 proc.), brutalnie się o tym teraz przekonują. Wrześniowy wskaźnik inflacji skoczył bowiem na 2,3 proc. A to już jest dużo, zwłaszcza, że ciągle jesteśmy w okresie stosunkowo taniej, letniej, żywności. Zimą i na przednówku w naturalny sposób będzie ona droższa.
Pisanie o taniej (nawet stosunkowo) żywności może wywołać wściekłość, bo żywność we wrześniu była droższa niż przed rokiem aż o 5 proc. To jednak nie żywność jest sprawcą przyspieszenia inflacji. W koszyku GUS ma ona bowiem stosunkowo niewielką wagę - tylko 0,265. Mówiąc inaczej wskaźnik GUS jest prawdziwy dla rodziny, która tylko 26,5 proc. swoich wydatków przeznacza na żywność. Skoro jest to średnia statystyczna znaczy, że są i takie rodziny. Są zresztą i takie, w których - przy dochodach znacznie przekraczających przeciętne - na żywność wydaje się tylko kilka procent domowego budżetu. Przy znanym jednak skrzywieniu rozkładu dochodów (odsetek rodzin z dochodami poniżej średniej jest wyższy niż rodzin bogatszych) większość gospodarstw domowych wydaje na żywność więcej niż owe statystyczne 26,5 proc. A zatem ich indywidualny wskaźnik wzrostu cen jest znacznie wyższy.
Jak wspomniałem nie żywność jednak jest główną siłą napędową inflacji (gdyby tak było winę można by zwalać na niedobrą Unię, która wykupuje nasze zboże i nabiał). Podrożało praktycznie wszystko. Z dwoma wyjątkami. Odzieży, w której wciąż (nie wiem czy nie dzięki szmateksom) utrzymuje się nadwyżka podaży nad popytem i usług telekomunikacyjnych, w których dzięki miłościwie panującemu monopoliście, mieliśmy jedne z najwyższych cen w świecie.
Co będzie dalej? Ano inflacja dalej będzie rosła, bo płace tak szybko nie wyhamują, a firmy, które rozpoczęły inwestycje będą musiały dalej brać kredyty. Rada Polityki Pieniężnej będzie musiała odrobić swoje zapóźnienie i intensywniej zabrać się za podnoszenie stóp procentowych. I będzie musiała to zrobić z oczywistym negatywnym skutkiem dla ceny kredytu i przyhamowywania wzrostu gospodarczego.
A wtedy, przypomni nam się Boy, który pisał: „Ot jak nas, biednych ludzi, rzeczywistość ze snu budzi”.