Moja mama zawsze mnie pouczała, że nieładnie jest mówić „a nie mówiłem”. Jest to święta racja. Zawsze kiedy człowiek zaczyna być dumny z tego, że miał rację, powinien sobie usiąść cichutko w kąciku i zaczekać aż mu przejdzie. Czasem jednak przypomnieć, to co się pisało trzeba.
O tym, że inflacja szybko rośnie pisałem we „Wprost” (Drożyzna w spichlerzu - numer: 35/2007) przed trzema miesiącami, kiedy wszyscy zachwycali się naszą wspaniała sytuacją gospodarczą. Sytuacja wprawdzie rzeczywiście jest niezła, ale właśnie towarzyszący jej wzrost dochodów i branych kredytów tworzy finansową podstawę wzrostu cen. Twierdziłem zatem (i twierdzę), że stoimy przed alternatywą – grypa albo cholera, czyli albo zgoda na wyższą inflację albo zaostrzenie polityki monetarnej. Jedyny czynnik osłabiający tempo wzrostu cen - poza stopami procentowymi – widziałem bowiem w zaostrzaniu konkurencji producentów. Wielkiej nadziei w tym jednak nie widziałem ponieważ raczej podejmowano działania odwrotne (przykładów jest wiele, choćby podtrzymywanie firm deficytowych, tu jednak przypomnę jeden – ograniczenie powstawania nowych „wielkoprzemysłowych obiektów handlowych”, czyli supermarketów.
Po dwóch miesiącach drożyznę odkryli wszyscy, a ja muszę albo usiąść cicho w kąciku albo powiedzieć „a nie mówiłem”. I jednak wybiorę te drugą opcję. Jak podaje „Dziennik” GUS sporządził raport o cenach i ich regionalnym zróżnicowaniu. Z danych empirycznych wynika to, co każdy dawno już mógł zobaczyć gołym okiem: w supermarketach jest taniej, a co więcej, tam gdzie supermarketów jest dużo (po prostu – konkurencja) taniej jest także w innych punktach sprzedaży.
I na koniec – skoro już cytuję konkurencyjną prasę – jeszcze jedna uwaga dotycząca zachowania mediów. Dzisiaj także o wzroście cen pisze „Fakt”. Tytuł, zajmujący dwie trzecie pierwszej kolumny „informuje”, że „Chorzy będą umierać z głodu. Pierwszymi ofiarami nadchodzącej drożyzny będą pacjenci w szpitalach.” Że drożyzna jest (a nie „nadciąga”, to drobne przekłamanie ma, zdaje się, sugerować, że wszystkiemu winna PO) – fakt. Że dla naszych zadłużonych szpitali jest to wielki kłopot – fakt. Faktem jest jednak także to, że jeszcze nikt w Polsce z głodu nie umarł i nie umrze. A o autorze cytowanego tytułu można powiedzieć brutalnie – nie powinien się golić. Nie może być chyba pewien czy twarz ma przodu czy z tyłu i znacznie niżej.
Po dwóch miesiącach drożyznę odkryli wszyscy, a ja muszę albo usiąść cicho w kąciku albo powiedzieć „a nie mówiłem”. I jednak wybiorę te drugą opcję. Jak podaje „Dziennik” GUS sporządził raport o cenach i ich regionalnym zróżnicowaniu. Z danych empirycznych wynika to, co każdy dawno już mógł zobaczyć gołym okiem: w supermarketach jest taniej, a co więcej, tam gdzie supermarketów jest dużo (po prostu – konkurencja) taniej jest także w innych punktach sprzedaży.
I na koniec – skoro już cytuję konkurencyjną prasę – jeszcze jedna uwaga dotycząca zachowania mediów. Dzisiaj także o wzroście cen pisze „Fakt”. Tytuł, zajmujący dwie trzecie pierwszej kolumny „informuje”, że „Chorzy będą umierać z głodu. Pierwszymi ofiarami nadchodzącej drożyzny będą pacjenci w szpitalach.” Że drożyzna jest (a nie „nadciąga”, to drobne przekłamanie ma, zdaje się, sugerować, że wszystkiemu winna PO) – fakt. Że dla naszych zadłużonych szpitali jest to wielki kłopot – fakt. Faktem jest jednak także to, że jeszcze nikt w Polsce z głodu nie umarł i nie umrze. A o autorze cytowanego tytułu można powiedzieć brutalnie – nie powinien się golić. Nie może być chyba pewien czy twarz ma przodu czy z tyłu i znacznie niżej.