Muzeum Powstania Warszawskiego, przy wsparciu Ministerstwa Kultury i sponsorów kupiło za 190 tys. euro kolekcję listów z czasu powstania. (Dyskusja o tym, czy nie przepłacono nie ma sensu, bo unikalne kolekcje historyczne to nie kapusta na targu i zunifikowanej ceny nie ma.) Dzięki sprawnie przeprowadzonej akcji odzyskaliśmy narodowy skarb i tym wszystkim, którzy do tego się przyczynili należą się serdeczne podziękowania.
W tym kontekście dziwić musi stanowisko władz Łodzi, które oświadczyły, że nie wezmą udziału w aukcji w listów ze zlikwidowanego przez Niemców Litzmannstadt Getto. Uważają bowiem, że handlowanie pamiątkami jest niemoralne, a właściciel listów sam powinien przekazać je muzeum.
Otóż, gdyby nie owa niemoralność, Polska, w której komunistyczne władze świadomie zniszczyły wiele „niewygodnych” dokumentów przeszłości, byłaby krajem jeszcze uboższym w ślady przeszłości. Bardzo wiele z nich przetrwało dzięki kolekcjonerom, którzy – dodajmy – gromadząc swoje zbiory często narażali się na spore ryzyko. I jest bardzo pięknym, i czasem zdarzającym się gestem, kiedy aktualny posiadacz zbioru przekazuje go nieodpłatnie państwu. Trudno jednak wymagać od ludzi, którzy poświęcili swojej pasji masę pieniędzy i czasu, aby takie zachowanie było normą.
A dla wysublimowanych moralistów mam zagadkę. Kolekcja listów powstańczych przetrwała najprawdopodobniej dzięki złodziejstwu wy szych dostojników komunistycznych. Wedle dwóch (nie wykluczających) się hipotez albo ktoś ukradł i sprzedał zakopane pod koniec powstania skrzynki pocztowe, albo ktoś sprzedał listy gromadzone przez UB podczas rewizji u uczestników powstania. I teraz pytanie, kto – per saldo – postąpił lepiej: czy ów złodziej czy gorliwy i tępy aparatczyk, który tego typu dokumenty spalił?
Zaś dla władz Łodzi mam propozycję – ogłoście pospolite ruszenie i zbiórkę. Myślę, że dość szybko znalazłyby się pieniądze, aby listy z łódzkiego getta odkupić.
Otóż, gdyby nie owa niemoralność, Polska, w której komunistyczne władze świadomie zniszczyły wiele „niewygodnych” dokumentów przeszłości, byłaby krajem jeszcze uboższym w ślady przeszłości. Bardzo wiele z nich przetrwało dzięki kolekcjonerom, którzy – dodajmy – gromadząc swoje zbiory często narażali się na spore ryzyko. I jest bardzo pięknym, i czasem zdarzającym się gestem, kiedy aktualny posiadacz zbioru przekazuje go nieodpłatnie państwu. Trudno jednak wymagać od ludzi, którzy poświęcili swojej pasji masę pieniędzy i czasu, aby takie zachowanie było normą.
A dla wysublimowanych moralistów mam zagadkę. Kolekcja listów powstańczych przetrwała najprawdopodobniej dzięki złodziejstwu wy szych dostojników komunistycznych. Wedle dwóch (nie wykluczających) się hipotez albo ktoś ukradł i sprzedał zakopane pod koniec powstania skrzynki pocztowe, albo ktoś sprzedał listy gromadzone przez UB podczas rewizji u uczestników powstania. I teraz pytanie, kto – per saldo – postąpił lepiej: czy ów złodziej czy gorliwy i tępy aparatczyk, który tego typu dokumenty spalił?
Zaś dla władz Łodzi mam propozycję – ogłoście pospolite ruszenie i zbiórkę. Myślę, że dość szybko znalazłyby się pieniądze, aby listy z łódzkiego getta odkupić.