Inflacja rośnie i przekracza już – w ujęciu rocznym - 4 proc. Pomijając czynniki kosztowe, czyli niedobory żywności na rynkach europejskich i wzrost cen ropy (szczęśliwie w znacznej mierze amortyzowany umacniającym się złotym i słabnącym dolarem), ma ona wyraźnie popytowo-płacowy charakter.
Bo przypomnieć trzeba, że przy Produkcie Krajowym Brutto, który powiększył się o 6,5 proc., przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej w roku 2007 wyniosło średnio 2 691,03 zł i było aż o 8,6 proc. wyższe niż przed rokiem (2 477,23 zł). Globalny fundusz płacy był jeszcze wyższy (o ponad 10 proc.), bo zatrudnienie wzrosło o 3,3 proc. Rząd na ten rok planował, że wzrost płac nie przekroczy 6 proc., czyli kształtować się będzie na poziomie przewidywanego wzrostu PKB. To jednak można już między bajki włożyć. Wzrost wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw był w styczniu rekordowy i wyniósł 11,5 proc. Ponadto sygnały, jakie napływają z sektora przedsiębiorstw państwowych są bardzo niepokojące. W PKP i Poczcie Polskiej (w sumie to ćwierć miliona ludzi) pracownicy wynegocjowali 10 proc. podwyżki w Polskim Górnictwo Naftowym i Gazownictwie – 11 proc., a słuchy dochodzą, że w niektórych firmach państwowych ów wzrost będzie nawet 20 proc. W sumie zatem dynamika plac będzie najpewniej podobna jak w roku ubiegłym, co dalej będzie ciągnąć ceny w górę. W wyścigu ceny-płace niektórzy wygrają, a inni przegrają. I dlatego na pytanie „czy będzie lepiej” śmiało można odpowiedzieć „Jednym będzie dobrze, a drugim gorzej”.