W Sejmie trwa debata o drożyźnie, co jest chlubnym nawiązaniem do starej peerelowskiej tradycji, kiedy to Sejm ustalał wysokość wydajności pracy i plony z ha.
W tej debacie, w której wszyscy oskarżają wszystkich, ginie zasadnicze pytanie – czy w gospodarce rynkowej potrafimy sterować wielkością inflacji. Przypomnieć tu trzeba, że pod koniec lat dziewięćdziesiątych nastała moda – będąca następstwem przeświadczenia, iż inflacja jest łatwo kontrolowana – na posługiwanie się tzw. bezpośrednim celem inflacyjnym. Polska wprowadziła go w 2004 roku na poziomie 2,5% z symetrycznym przedziałem odchyleń o szerokości plus-minus 1 punkt procentowy.
A co się dzieje? Inflacja zbliża się do pięciu procent, czyli przekracza cel o ponad 2 pkt proc., a dopuszczalną granicę odchyleń o ponad punkt. Nikogo z RPP to jednak specjalnie nie martwi, ani nie skłania do zastanowienia nad fikcją owego celu. I to mimo tego, że w cel inflacyjny nie trafia dzisiaj żadne z państw posługujących się tym instrumentem (przykładowo: Zjednoczone Królestwo – cel 3, inflacja 4, Meksyk – cel 4, inflacja 6, Chiny – cel 6, inflacja 10, Rosja – cel 10,5, inflacja - 15,5 proc.)
Członkowie RPP broniąc celu inflacyjnego twierdzą, że jego osiągnięcie byłoby możliwe, ale bardzo kosztowne, bo dla zbicia inflacji o 1 proc. potrzeba podwyżki stóp procentowych aż o 3 proc. (czy to oszacowanie wielkości niemożliwej do wyliczenia jest „prawdziwe”, czy tylko najkorzystniejsze dla RPP, to inna sprawa, na jej marginesie zaznaczyć trzeba, że dla tłumienia inflacji równie ważny jak wysokość stóp jest moment, w którym dokonuje się zmiany i jej skala). Jeśli jednak tak jest, oznacza to, że ponownie powinniśmy przemyśleć kwestie: czy inflacja jest wielkim złem i czy umiemy nad nią panować. Jeżeli na drugie pytanie damy odpowiedź negatywną, to może lepiej będzie dać sobie spokój z bezpośrednim celem inflacyjnym i powrócić do kontroli podaży pieniądza jako głównego zadania władz monetarnych?
A co się dzieje? Inflacja zbliża się do pięciu procent, czyli przekracza cel o ponad 2 pkt proc., a dopuszczalną granicę odchyleń o ponad punkt. Nikogo z RPP to jednak specjalnie nie martwi, ani nie skłania do zastanowienia nad fikcją owego celu. I to mimo tego, że w cel inflacyjny nie trafia dzisiaj żadne z państw posługujących się tym instrumentem (przykładowo: Zjednoczone Królestwo – cel 3, inflacja 4, Meksyk – cel 4, inflacja 6, Chiny – cel 6, inflacja 10, Rosja – cel 10,5, inflacja - 15,5 proc.)
Członkowie RPP broniąc celu inflacyjnego twierdzą, że jego osiągnięcie byłoby możliwe, ale bardzo kosztowne, bo dla zbicia inflacji o 1 proc. potrzeba podwyżki stóp procentowych aż o 3 proc. (czy to oszacowanie wielkości niemożliwej do wyliczenia jest „prawdziwe”, czy tylko najkorzystniejsze dla RPP, to inna sprawa, na jej marginesie zaznaczyć trzeba, że dla tłumienia inflacji równie ważny jak wysokość stóp jest moment, w którym dokonuje się zmiany i jej skala). Jeśli jednak tak jest, oznacza to, że ponownie powinniśmy przemyśleć kwestie: czy inflacja jest wielkim złem i czy umiemy nad nią panować. Jeżeli na drugie pytanie damy odpowiedź negatywną, to może lepiej będzie dać sobie spokój z bezpośrednim celem inflacyjnym i powrócić do kontroli podaży pieniądza jako głównego zadania władz monetarnych?