Sporą sensację sprawił ostatnio Peter Schiff wieszcząc, że amerykański rząd będzie wkrótce niewypłacalny. Groźba bankructw rozwiniętych państw jeszcze niedawno wydawała się równie możliwa jak życie na Marsie. Przy obecnym krachu finansowym i zatkaniu normalnych kanałów zasilania „bankructwo państwa” nie jest już jednak oksymoronem, a – mniej lub bardziej prawdopodobną – możliwością. Straszą nim świat przywódcy takich krajów jak Węgry czy państwa nadbałtyckie, a sam (w 10 numerze „Wprost”) całkiem serio rozważałem tę kwestię w odniesieniu do Polski.
Większość czytelników w tym miejscu zapewne powie: "Węgry, Łotwa czy nawet Polska – być może, ale Stany?". I zapewne wątpiąc, będzie mieć rację. Gospodarka amerykańska rzeczywiście jest w kondycji fatalnej i łatwo jest epatować czytelników: ponad sześcioprocentowym spadkiem PKB, 8,5-proc. bezrobociem, dwucyfrowym deficytem budżetowym, czy informacją, że rząd już zadeklarował wydanie na pomoc gospodarce kwoty zbliżonej wartością do amerykańskiego PKB (a to z grubsza rzecz biorąc oznacza, że takie pieniądze trzeba będzie wydrukować). Żaden inny kraj tego by nie wytrzymał i tu Peter Schiff, żaden tam lewicowy szaleniec, ale solidny stąpający po ziemi biznesmen, ma rację.
Odmiennie rzecz ma się jednak z USA. Kraj ten czekają na pewno ciężkie czasy, ale bankructwo możliwe byłoby tylko wtedy, gdyby świat odwrócił się od dolara. A to, choć możliwe, jest jednak mało prawdopodobne. Głównymi odbiorcami "zielonych" są Chiny i kraje arabskie i choć są to – historycznie rzecz biorąc – najwięksi wrogowie Stanów, mimo to (a może właśnie dlatego?) są jednocześnie najbardziej przekonani o niepokonywalnej potędze USA. I w tym przekonaniu (wspartym bazami militarnymi w czterdziestu krajach oraz władztwem w większości liczących się organizacji światowych) tkwi siła dolara. Wszyscy są bowiem przekonani, że w ciężkich czasach dolar jest jednak najpewniejszą walutą i alternatywy dla niego nie ma. I tak długo jak przekonanie to będzie trwało Stany nie zbankrutują, a dolar – chociaż zapewne będzie się dewaluował – będzie dalej przez wszystkich przyjmowany.
Odmiennie rzecz ma się jednak z USA. Kraj ten czekają na pewno ciężkie czasy, ale bankructwo możliwe byłoby tylko wtedy, gdyby świat odwrócił się od dolara. A to, choć możliwe, jest jednak mało prawdopodobne. Głównymi odbiorcami "zielonych" są Chiny i kraje arabskie i choć są to – historycznie rzecz biorąc – najwięksi wrogowie Stanów, mimo to (a może właśnie dlatego?) są jednocześnie najbardziej przekonani o niepokonywalnej potędze USA. I w tym przekonaniu (wspartym bazami militarnymi w czterdziestu krajach oraz władztwem w większości liczących się organizacji światowych) tkwi siła dolara. Wszyscy są bowiem przekonani, że w ciężkich czasach dolar jest jednak najpewniejszą walutą i alternatywy dla niego nie ma. I tak długo jak przekonanie to będzie trwało Stany nie zbankrutują, a dolar – chociaż zapewne będzie się dewaluował – będzie dalej przez wszystkich przyjmowany.