Rząd, a ściślej ministerstwo finansów (a jeszcze ściślej odpowiedzialny za te sprawy wiceminister Ludwik Kotecki), podtrzymał swoje stanowisko w sprawie jak najszybszego przyjęcia euro. Zwolennikom szybkiej euroizacji niemiłego psikusa sprawił jednak Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który w swoim raporcie stwierdził, że „Opóźnienie przyjęcia euro pozwoliłoby polskiej gospodarce lepiej dostosować się do skutków globalnego kryzysu finansowego”.
Znowu zatem, w tej dość fundamentalnej sprawie mamy dwa stanowiska. Które wybrać? Sercem opowiadam się za euroizacją. Jednoznacznie przemawia za nią długookresowy rachunek ekonomiczny, a większość tradycyjnych kontrargumentów („utrata własnego pieniądza będzie utratą suwerenności” czy „wprowadzenie euro doprowadzi do strasznego wzrostu cen i zubożenia społeczeństwa”) jest – po prostu – nierozsądna.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że ów długookresowy rachunek ekonomiczny dotyczy czasów w miarę stabilnych, w których gospodarka światowa się rozwija, a rosnące uczestnictwo w niej przynosi wymierne korzyści. Trudno także zakwestionować fakt, że także dzięki opóźnieniu przejścia na euro i wykorzystaniu słabnącego złotego jako bufora spadku opłacalności eksportu Polska jest jedynym krajem Unii Europejskiej, który w drugim kwartale odnotował wzrost gospodarczy.
I dlatego argumentację MFW trzeba traktować poważnie. Wszystkie techniczne przygotowania niech sobie idą, bo - jak przyjdzie dobry czas dla przyjęcia euro - będą jak znalazł, ale ścigać się z czasem i upierać się, że musi to być rok 2012 czy 2013 sensu nie ma. W interesach bowiem zawsze dobrze jest kiedy rozsądek zwycięża nad porywami serca.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że ów długookresowy rachunek ekonomiczny dotyczy czasów w miarę stabilnych, w których gospodarka światowa się rozwija, a rosnące uczestnictwo w niej przynosi wymierne korzyści. Trudno także zakwestionować fakt, że także dzięki opóźnieniu przejścia na euro i wykorzystaniu słabnącego złotego jako bufora spadku opłacalności eksportu Polska jest jedynym krajem Unii Europejskiej, który w drugim kwartale odnotował wzrost gospodarczy.
I dlatego argumentację MFW trzeba traktować poważnie. Wszystkie techniczne przygotowania niech sobie idą, bo - jak przyjdzie dobry czas dla przyjęcia euro - będą jak znalazł, ale ścigać się z czasem i upierać się, że musi to być rok 2012 czy 2013 sensu nie ma. W interesach bowiem zawsze dobrze jest kiedy rozsądek zwycięża nad porywami serca.