Jeżeli relacja długu sektora finansów publicznych do PKB w przyszłym roku przekroczy 55 proc. (o czym oficjalnie dowiemy się w połowie roku 2011) w roku 2012 czeka nas katastrofa, bo trzeba będzie dokonać bardzo ostrych cięć wydatków lub (i) podnoszenia podatków.
Jest jednak spora szansa na to, że ministrowi Rostowskiemu nie uda się „osiągnąć” w przyszłym roku deficytu na poziomie 52,2 mld zł, co widmo przekroczenia progu ostrożnościowego nieco w czasie oddali. Aby bowiem „osiągnąć” taki deficyt trzeba te pieniądze na rynku finansowym pożyczyć. Co więcej, ponieważ w przyszłym roku – jak co roku – wypadnie termin zapadalności wielu papierów trzeba będzie je wykupić. Oczywiście będzie się to robić poprzez tzw, „rolowanie”, czyli finansowanie starego długu nowymi kredytami. Potrzeby pożyczkowe brutto (nowe pożyczki plus rolowanie) wyniosą dobrze ponad 200 mld zł. A na dodatek pomału między bajki można włożyć projekt pozyskania w przyszłym roku z prywatyzacji 25 mld zł. Świadczy o tym niepowodzenie prywatyzacji Enei, konieczność upchnięcia połowy nowej emisji akcji PKO BP w państwowym Banku Gospodarstwa Krajowego oraz fakt, że z planowanych na ten rok 12 mld zł, do końca września pozyskano tylko 3,5 mld zł i sam pan minister Grad publicznie oświadczył, że plan prywatyzacji wykonany nie będzie. A każdy niepozyskana (z owych 25 mld) złotówka będzie musiała być pożyczona.
Co jednak się stanie, jeżeli przy przedłużającym się kryzysie na rynku finansowym, pożyczenie tak wielkich kwot okaże się nie możliwe? Też będzie katastrofa tyle, że wcześniejsza i mniejsza (bo jednak nawet jeśli pojawi się „dziura pożyczkowa” nie będzie zbyt wielka), przejawiająca się w tym, że trzeba będzie nowelizować budżet i ciąć wydatki.
Zestawiając dwa czarne scenariusze zauważyć warto, że ten drugi - wymuszenie cięć budżetowych już w przyszłym roku, ale – dzięki temu - uniknięcie przekroczenia przez dług granicy 55 proc. PKB, w sumie oznaczałby nieszczęście mniejsze.
Dalszych wniosków już nie wyciągam, bo dochodzimy do granicy paranoi. Wychodzi bowiem, żeby, aby było lepiej trzeba się modlić o katastrofę.
Co jednak się stanie, jeżeli przy przedłużającym się kryzysie na rynku finansowym, pożyczenie tak wielkich kwot okaże się nie możliwe? Też będzie katastrofa tyle, że wcześniejsza i mniejsza (bo jednak nawet jeśli pojawi się „dziura pożyczkowa” nie będzie zbyt wielka), przejawiająca się w tym, że trzeba będzie nowelizować budżet i ciąć wydatki.
Zestawiając dwa czarne scenariusze zauważyć warto, że ten drugi - wymuszenie cięć budżetowych już w przyszłym roku, ale – dzięki temu - uniknięcie przekroczenia przez dług granicy 55 proc. PKB, w sumie oznaczałby nieszczęście mniejsze.
Dalszych wniosków już nie wyciągam, bo dochodzimy do granicy paranoi. Wychodzi bowiem, żeby, aby było lepiej trzeba się modlić o katastrofę.