Przeprowadzam szybki telefoniczny sondaż wśród losowo wybranych znajomych. Zastosowałam tylko jedno kryterium: znajomi nie mogli pracować w mediach. Odświeżam więc kilka kontaktów z czasów studiów. Przypominam sobie telefony do przyjaciół ze szkoły podstawowej. Oczywiście, na początku krótka gra wstępna: „Jak długo się nie słyszeliśmy?”, „Co u ciebie?”. Takie tam... Potem przechodzę do sedna: „Czy wiesz, kiedy są wybory samorządowe?”.
Patrząc na dynamikę kampanii wyborczej i energię, z jaką kandydaci i ich sztaby zabiegają o głosy wyborców, miałam podejrzenia, czym skończy się mój partyzancki sondaż. Jednak śpieszę donieść, że na potwierdzenie tezy, iż kampania jest wyjątkowo niemrawa, mam także dane liczbowe. Że to już za tydzień, wie co druga osoba. Reszta słyszała, że coś ma być, ale obstawia najczęściej daty w okolicach przełomu listopada i grudnia. Skąd pomysł, że właśnie wtedy? – Jakoś tak dziwnie cicho jest. Myśleliśmy, że to się dopiero rozkręca – to najczęstszy komentarz.
Darowałam sobie pytanie o preferencje wyborcze. Po sensacyjnych wynikach badań prof. Zbigniewa Izdebskiego, który ogłosił, iż wyborcy SLD mają najkrótsze penisy, zaś PiS – najdłuższe, pytanie o preferencje wyborcze w piątkowy wieczór byłoby co najmniej prowokacyjne.
Wracając do poszukiwań kampanii. Moje małe osiedle na wschodnich rubieżach Warszawy. Nie ma skrzynek wypchanych przedwyborczymi ulotkami. Nie ma plakatów rozklejanych na drzewach i płotach. Jest jeden. Wisi sobie samotnie na latarni i wygląda niezwykle egzotycznie. Można ulec wrażeniu, że politycy, podobnie jak moja improwizowana grupa sondażowa, przedwyborczo przysnęli. Jednak tu problem jest zupełnie inny. Oni nie śpią, oni po prostu nie dostali kasy. Ich partie oszczędzają na kampanię parlamentarną. Trochę głupio wobec lokalnych społeczności, ale pomyślcie, ile oszczędzono papieru. Ile drzew. A po wyborach będzie mniej sprzątania.
Darowałam sobie pytanie o preferencje wyborcze. Po sensacyjnych wynikach badań prof. Zbigniewa Izdebskiego, który ogłosił, iż wyborcy SLD mają najkrótsze penisy, zaś PiS – najdłuższe, pytanie o preferencje wyborcze w piątkowy wieczór byłoby co najmniej prowokacyjne.
Wracając do poszukiwań kampanii. Moje małe osiedle na wschodnich rubieżach Warszawy. Nie ma skrzynek wypchanych przedwyborczymi ulotkami. Nie ma plakatów rozklejanych na drzewach i płotach. Jest jeden. Wisi sobie samotnie na latarni i wygląda niezwykle egzotycznie. Można ulec wrażeniu, że politycy, podobnie jak moja improwizowana grupa sondażowa, przedwyborczo przysnęli. Jednak tu problem jest zupełnie inny. Oni nie śpią, oni po prostu nie dostali kasy. Ich partie oszczędzają na kampanię parlamentarną. Trochę głupio wobec lokalnych społeczności, ale pomyślcie, ile oszczędzono papieru. Ile drzew. A po wyborach będzie mniej sprzątania.