Pisanie o sytuacji na Ukrainie, z perspektywy człowieka siedzącego w spokojnej Warszawie – byłoby brakiem szacunku dla ludzi, którzy w Kijowie walczą. I giną. Tak pomyślałam bladym świtem, gdy włączyłam telewizor i zobaczyłam wstrząsające relacje z regularnej wojny.
Po kilku godzinach, gdy media społecznościowe zaczęły zalewać mrożące krew w żyłach zdjęcia ludzkich ciał znoszonych do hoteli, w których zorganizowano prowizoryczne szpitale, albo raczej kostnice… Gdy zobaczyłam zdjęcia rannych, zdjęcia sanitariuszek reanimujących ludzi, zakrwawionych kasków, które miały chronić walczących… Gdy na fotografiach zrobionych przez moich kolegów niczym w jakimś koszmarze sennym zobaczyłam śmierć zbierającą swe żniwo w stolicy sąsiadującego z nami kraju – pomyślałam, że o czymś, a w zasadzie o kimś, kto teraz jest na Ukrainie mogę napisać.
To wpis o dziennikarzach, operatorach, dźwiękowcach, fotoreporterach, o wszystkich ludziach mediów, bez których świat nie miałby pojęcia o koszmarze rozgrywającym się od tygodni za naszą granicą. O ludziach, którzy – teraz, po tym co zobaczyłam, nie boję się tak stawiać sprawy – narażają swoje życie, bo znaleźli się praktycznie na linii ognia.
Wielu polskich dziennikarzy, którzy relacjonują bądź relacjonowali wydarzenia nie tylko na Majdanie Niepodległości, ale i w całym owładniętym wojną domową kraju – miałam okazję poznać. I tak po ludzku się o nich martwię. Za każdym razem, gdy w czasie ich relacji „na żywo” padają strzały – moje serce bije szybciej. Gdy tempo wypowiadanych przez nich słów rośnie, wraz ze wzrostem tempa stawianych przez nich kroków w czasie ucieczki przed niebezpieczeństwem – najchętniej zmieniłabym kanał, albo chociaż zakryła oczy, czy schowała się pod kocem, jakby to był jeden z horrorów, których po prostu nie znoszę.
Tyle, że na to, co dzieje się na Ukrainie trzeba patrzeć, relacji trzeba słuchać. A oni, nasi koledzy – muszą tam pracować. By „świat” w końcu znalazł rozwiązanie.
Dziękuję za to, że tam jesteście.
To wpis o dziennikarzach, operatorach, dźwiękowcach, fotoreporterach, o wszystkich ludziach mediów, bez których świat nie miałby pojęcia o koszmarze rozgrywającym się od tygodni za naszą granicą. O ludziach, którzy – teraz, po tym co zobaczyłam, nie boję się tak stawiać sprawy – narażają swoje życie, bo znaleźli się praktycznie na linii ognia.
Wielu polskich dziennikarzy, którzy relacjonują bądź relacjonowali wydarzenia nie tylko na Majdanie Niepodległości, ale i w całym owładniętym wojną domową kraju – miałam okazję poznać. I tak po ludzku się o nich martwię. Za każdym razem, gdy w czasie ich relacji „na żywo” padają strzały – moje serce bije szybciej. Gdy tempo wypowiadanych przez nich słów rośnie, wraz ze wzrostem tempa stawianych przez nich kroków w czasie ucieczki przed niebezpieczeństwem – najchętniej zmieniłabym kanał, albo chociaż zakryła oczy, czy schowała się pod kocem, jakby to był jeden z horrorów, których po prostu nie znoszę.
Tyle, że na to, co dzieje się na Ukrainie trzeba patrzeć, relacji trzeba słuchać. A oni, nasi koledzy – muszą tam pracować. By „świat” w końcu znalazł rozwiązanie.
Dziękuję za to, że tam jesteście.